Torin wędrowiec
W tyle za resztą kompanii szedł niski młodzieniec. Wzrostem równał się mniej więcej dziesięciolatkowi. Z resztą jego postura, a także twarz pogłębiały uczucie, że ma się do czynienia z dzieckiem, a nie dorosłym już mężczyzną. Jego krótkie, mocno kręcone, brązowe włosy lekko opadały na gładką niemal dziecięcą twarz. Znad kosmyków na świat patrzyła para błękitnych, mocno ruchliwych oczu. I tylko lekki wąsik burzył to wrażenie. Dlatego pewnie choć włos był rzadki, a niektórych wręcz śmieszył, Torinowi wydawało się, że czyni z niego dorosłego człowieka.
Ubrany w białą, czystą koszulę, dość elegancką, z niewielkim sterczącym kołnierzem i zdobionymi rękawami. Na wierzchu skórzana, brązowa kamizelka, niezbyt wyszukana, ale schludnie skrojona. Do tego brązowe, lekko przyduże spodnie i wygodne buty. Całość przytrzymywał jak należy czarny pasek, ze srebrną klamrą. W przyczepionej do niego sznurkiem pochwie znajdował się sztylet. Kowal, wykuwający ów sztylet nie mógł się najwyraźniej zdecydować, co chce wykonać, gdyż był o jakieś kilkanaście centymetrów dłuższy niż zazwyczaj. Tak więc na miecz za krótki na sztylet za długi, w sam raz pasował dla małego Torina, toteż chłopak często przypinał go u swego boku. Wyglądało to śmiesznie, gdyż często w pośpiechu przypinał go raz do jednego boku, raz do drugiego. Tłumaczył się wtedy, że może nim władać zarówno lewą jak i prawą ręką. W praktyce natomiast oznaczało, że równie szybko ów "miecz" wytrąca mu się niezależnie od ręki. Do całości dołączona była przepasana przez ramię szaroniebieska sakwa, w której znajdował się cały dobytek podróżnika. Ubiór ten jakże różnił się od noszonej codziennie szarej koszuli i spodni, ale ponieważ zbliżali się do nowego miasta Torina zdecydował się wyglądać jak najlepiej.
Chłopak szedł powoli, spokojnie, co jakiś czas podbiegając, żeby nie stracić kontaktu z resztą nowych przyjaciół. Jego błękitne oczy dalej pokryte mgiełką, sprawiały wrażenie, że szedł i dalej spał jednocześnie. Potęgowało to ciągłe ziewanie, które Torin starał się niezdarnie ukryć zasłaniając usta ręką. Nie był przyzwyczajony do rannego wstawania, a może raczej często tak wstawał, ale nigdy się nie przyzwyczaił. Zapach dochodzącego zewsząd smrodu bydła nieco go jednak otrzeźwił. Gdy doszli do doliny chłopak z nieukrywanym zachwytem przyglądał się wzgórzom w oddali i maleńkim budynkom. |