Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2009, 02:10   #4
Mijikai
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
”W mym śnie, który przeżyłem tyle lat temu, wszystkie światy dotknięte zostały straszliwą katastrofą. Wszystkie plany zostały pogrążone w mroku, nadchodziła nieuchronna zguba. Ukazywały się znaki, które zapowiadały ostateczny koniec czasów. Setki tysięcy ludzi opuszczały swe domy, a światy spowiło najczystsze szaleństwo, chaos i anarchia.

Lecz jednak, ludzkości udało się wyłonić kilku bohaterów. Bohaterów z różnymi celami, lecz bohaterów wypełniających wspólne przeznaczenie. Podczas wielkiego finału, kiedy miały się ważyć losy wszystkich, każdy z bohaterów dostał w powiernictwo światło. Każdy z bohaterów dostał malutką świeczkę, symbol nadziei dla milionów. Słabe źródełko światła pośród obrzydliwego mroku. Każdy z bohaterów podążył zgodnie ze swym sercem i nie pozwolił zgasnąć świeczce. Zło nie przeżarło serc zbyt wielu. Prócz jednego. Ja śmiejąc się wyrzuciłem światełko w paskudny mrok i pozwoliłem objąć się mej kochance, nocy.”


Ray’gi z domu Terayatechi stał pośród pól złocistej pszenicy. Delikatnym ruchem zerwał kłos i uniósł go powoli przed swe duże, ciemne oczy. ”Obraz tak odległy, a tak łatwo powraca…” W takiej właśnie złocistej pszenicy została zagrana ostatnia scena wspaniałej sztuki, w której miał zaszczyt być aktorem. Był pewien, że tam właśnie dokona się jego żywot. Tak się nie stało. „Ale czemu właśnie teraz…? Któż zamierzałby ich tu sprowadzać…? Czyż nie tylko jeszcze większy szaleniec sprowadzałby do siebie szalonego geniusza…?” Drow zaczął iść pośród pól wodząc dłonią w białej, aksamitnej rękawiczce po zbożu. Nagle usłyszał hałas, walkę, wiedział, kto walczy. Mówiło mu to otoczenie, w którym się znajdował. On walczył. Oczywiście był to tylko lekki przebłysk wydarzeń z przeszłości. Nawet nie spojrzał w stronę potykających się. Rozmyślał.

Jego umysł dawno już celnie spostrzegł, jak wysoka będzie stawka. Miecz, a w nim uwięziony legion demonów. Miecz, który pozostawił po sobie, jak mniemał, Pan Mgieł. „Wiele lat minęło. Zawsze jesteśmy kontrolowani przez jakiś zamysł, zawsze zniewolony przez kajdany własnego ograniczenia, zawsze zakładający, że najlepszą formą wyłonienia „godnego” jest rywalizacja. Ktoś, kto wybierał Ray’giego Terayatechiego na jednego z rywali, do swej zabawy zamierzał wprowadzić iskrę złudniczej niepewności, zamierzał wyjść o jeden krok poza… konwencję…”

Lekkim krokiem bogatego dandysa, zupełnie nieobjawiającym mrocznej prawdy o duszy drowa, Ray’gi zmierzał w kierunku karczmy. Stała ona niczym klif bodzący morza pszenicy. Siedzieli już w środku. Popchnął drzwi. Wszedł do karczmy. Wyglądał dokładnie tak, jak lata temu, kiedy ważyły się losy światów. Skóra koloru obsydianu, mroczna niczym noc, twarz przystojna, z przylepionym do niej lekkim, drwiącym pół-uśmiechem. Duże, również ciemne oczy, leniwie przesuwające się po dwójce siedzącej już w tawernie. Na ramiona, śnieżnobiałe włosy spadające kaskadami fal i loków. Pierwszego, przedstawiciela rasy pokrewnej drowom, elfów powierzchni, jakby ominął. Wzrok jego utkwił w orku. To na pewno był on. Jak niezmiernie szalona była euforia, która przeszła przez serce drowa. Zdławił chęć zachichotania i usłyszał:

- Powitać następnego gracza – mówił elf, który rozmawiał wcześniej z orkiem.
- Następnego... gracza... - Ray'gi powtórzył słowa elfa spoglądając jeszcze przez chwilę na orka, po czym obejrzał się w jego stronę – Witam.
- Dosiądziesz się czy będziesz tak stał ?


Ray'gi bez słowa przysunął krzesło z pobliskiego stolika do stołu, przy którym siedzieli ork i elf, i usiadł, zakładając nogę na nogę. Jego oczy zdawały się drwić z Szamila. Elf uśmiechnął się, popatrzył w oczy drowa. Wzrok Szamila mówił dokładnie nic, był jak lustro odbijające emocje.

- Bardzoś rozmowny, częstuj się - elf gestem wskazał dwa bukłaki - wino i gorzałka.
- Chyba jednak nie skorzystam, z tego sutego poczęstunku... - drow machnął ręką w białej rękawiczce, w odpędzającym geście - bardziej mnie interesuje, jak dawno się tutaj znaleźliście...?
- Twoja wola. O jakim rodzaju czasu mówisz ?
- Mówię o czasie praktycznym. Zakładam, że nie siedzicie tu od dawna.
-Znaczy chodzi Ci o karczmę, to tak nie dawno w sensie czasu praktycznego. Myślałem, że pytasz od jak dawna jesteśmy w tym planie na to nie potrafiłbym odpowiedzieć.
- Ja chyba potrafiłbym znaleźć odpowiedź, ale dopóki nie jesteśmy tu w komplecie, będzie to dość syzyfowa praca. Widzę, że raczycie się trunkami, a może zastanawialiście się, po co nas tu wezwano...? Czy jeszcze nie poruszaliście tej błahej kwestii...?
- Drowie, drowie ależ oczywiście, że się zastanowiliśmy, po co tu nas przysłano. Ba jestem prawie pewny, że znam odpowiedź. Wybacz mi jednak, że niepodzielne się nią z Tobą.
- Nie musisz...- twarz mrocznego była jak książka, oczywiście, jedna z tych, pełnych kłamstw, bowiem na twarzy malował się lodowaty manieryzm i wyższość, podczas gdy oczy sugerowałyby histeryczny chichot - elfie... Bo ją znam. Aż... za dobrze.
- Cieszę się niezmiernie - Szamil nalał sobie wina i wysunął pytająco do Ray'giego - Może jednak?
Drow kiwnął wymownie głową i uśmiechnął się fałszywie:
- Skuszę się...
- Nie pożałujesz, jest jak przelana krew nieprzyjaciela. Słodka.


Mroczny elf podjął kielich i zbliżył go do ust. Gdy prawie dotknął nim już warg zamaszystym ruchem wychlusnął zawartość kielicha na bok i przechylił kielich, by wypić wyimaginowany płyn. Skończył stawiając kielich na stole i rzekł:

- A myślałem, że to moje sztuczki są kiepskie… - Ray’gi wyszczerzył się ekscentrycznie do orka – Nie zwiedziesz mnie zmianą wyglądu po dziesięciu, dwudziestu, czy trzydziestu latach. Barbaku, tak to jest, że ja pewnych osób z różnych powodów nie zapominam, poprostu spytaj tego swojego kolegę, Funghrimma, ach rzeczywiście, nie możesz...! Cha, cha, cha...!
 
__________________
Młot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 29-01-2009 o 18:25.
Mijikai jest offline