Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2009, 20:12   #31
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
-Nawet chwili spokoju nam te zielone małpy nie dadzą! - biegnąc w stronę bramy,ze zrezygnowaniem mruczał Wrzód. - Zero taktyki! Zero strategii! Co za hołota! Ich dowódca, jeżeli jeszcze go nie zjedli, pewnie jest jakimś cholernym zgred z parchem zamiast mózgu!

Złapał za rękojeść sztyletu i zakręcił nim młynka. Tym razem na pokaz. W grupie czuł się bezpieczny. Teraz, gdy znalazł się za bezpieczną palisadą, w otoczeniu łuczników i wielu innych Rangerów, którzy mogli stać się potencjalnymi "tarczami" nie odczuwał jakiegokolwiek zagrożenia. Szykowała się niezła zabawa. Tylko dlaczego akurat teraz? W chwili gdy liczył na odpoczynek, gdy tak przyjemnie gawędziło mu się przy ciepłym ogniu. Oni musieli zdecydować się na szarżę właśnie teraz...

Dobiegł do bramy.

-Ma ktoś na podorędziu jakiś wolny, porządny, dłuższy niż te wasze zwiadowcze nożyki miecz? Bo wiecie, trochę się już dzisiaj zmęczyłem tym skakaniem i rozchlastywaniem orkowych gardeł, a mam ochotę na ścięcie kilku śmierdzących głów! - rozglądając się wokoło wrzasnął.

Spojrzał na trzymane w ręce ostrze. Długi, cienki sztych, wygodna rękojeść. Jak na ludzi nawet nieźle im to wyszło - pomyślał. Kawałek metalu stworzony w wiadomym celu. Tylko kawałek metalu, a tyle szkód. Tyle blizn, morderstw, bólu, rozłąk, zła. On sam ranny był tylko raz. Kilka lat temu. Do tej pory doskonale pamiętał szczegóły całego zajścia. Każdy jego najdrobniejszy element, każdą niemiłosiernie długą chwile cierpienia, wewnętrznej walki o przetrwanie. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Teraz, całą wieczność po incydencie czuł się silniejszy, zahartowany, nie tak miękki jak wtedy. Z tamtej rany niegdyś wyciekło coś więcej niż krew - przeleciało mu przez myśl.

-Szybciej! Kurde Wrzód! Spiesz się, są już blisko - gdzieś z boku rozległ się nerwowy szept. Rzuć w cholerę ten krasnoludki zamek i chodź! To tylko głupia skrzynia!
- Zamilcz Kris! - odpowiedział mu ostry, stanowczy, przywodzący na myśl jadowity syk głos. - Zaraz się do niej dobiorę! Idź na stanowisko i pamiętaj o znaku! Już.
- Nie słyszysz co do ciebie mówię?! Oni już są w domu! Lada chwila nas nakryją! - zabrzmiał pełen strachu i zbulwersowania zarazem głos Krisa. - Psiajucha! Wrzód, rzuć to!

Ale na to było już zdecydowanie za późno. Jasne światło zalało pomieszczenie rozświetliło każdy, nawet najbardziej jego skryty zakamarek.

- Cóż to? - zdezorientowany, gruby, opasły wręcz kupiec stanął w progu i zaniemówił. - O wy psie syny! Złodziejskie nasienie! Mary! Wołaj straż! Wołaj straż mówię! Złodzieje!!! - rozdarł swój okrągły ryj drąc się w wniebogłosy.

Dwie ciasno okutane czarnymi płaszczami postacie przycupnięte nad skrzynią podniosły się błyskawicznie i jakby czytając sobie nawzajem w myślach zaatakowały mężczyznę z dwóch stron. Jednoczesny błysk dobywanych z pochew lśniących sztyletów, ten sam rytm wybijany okutymi buciorami o wypolerowane klepki, to samo, identyczne odbicie z lewej nogi, przerzut broni do wolnej dłoni i umykające oczom ciachnięcie. Z dwóch stron, na wysokości szyi.

Stało się jednak coś, czego nie mogli spodziewać się nawet w najśmielszych snach. Opasły, przypominający spoconego wieprza kupiec okazał się szybszy. Z niemożliwą dla takiego kawałka tłustego mięsa zwinnością i szybkością odchylił się i z wielką, adekwatną do swoich rozmiarów mocą potężnym kułakiem walnął Krisa pod kolano. Ten jakby rażony taranem zawył i koziołkując dziko upadł na twarz kilka metrów dalej. Coś głośno chrupnęło. Ale to był dopiero początek. Gruby kupiec już wirował turkocząc połami swojej olbrzymiej, bogato zdobionej szaty, powietrze co raz przecinał długi, niespotykany w tych okolicach, dobyty przed chwilą miecz. Ruchy jego zamazywały się, umykały oku, dezorientowały. Był jak kot. Tylko że trochę większy...

Zdezorientowany Wrzód cofnął się, w bezpieczne jak mu się wydawało miejsce. Przecież on musi kiedyś przestać! Ale nie przestawał... Zbliżał się tylko, jak szaleniec tnąc wszystko w zasięgu ostrza. Czekanie nie było najlepszym rozwiązaniem. Trzeba było coś zrobić. Już nawet wiedział co. Spuścił wzrok i nie dając chodzącej świni nawet chwili na zastanowienie wybił się z miejsca. Tnąc zastygłe w bezruchu powietrze w ostatniej chwili zamachnął się skrywanym w prawej, podkurczonej ręce sztyletem. Sztuczka, wydawałoby się nader nikczemna, zdolna powalić każdego, nawet najbardziej zaciekłego, żądnego walki przeciwnika. Nie tego jednak...

Zadecydował ułamek sekundy. Można by pomyśleć, że kupiec znał zawczasu każde posunięcie Wrzoda, że tylko grał, udawał i zwodził. Odwinął się i ciął straszliwe, na odlew, w ramię.

To były tylko chwile. Tylko niewielkie chwile miały znaczenie, to właśnie one owocne były w tak opłakane skutki. Ostrze miecza wbiło się głęboko, z wielką siła i rozmachem wryło w owinięte skórzaną kurtka ramię i sycząc dziko przecięło skórę i mięśnie, a w efekcie doszło do kości. Paraliżujący ból porażający każdy nerw ciała, pot momentalnie występujący na całe ciało, nieludzki ryk mimowolnie wyrywający się z rozwartych szeroko ust. Bryzgająca naokoło krew, przerażający śmiech...

Trzęsąc się, powoi tracąc świadomość runął na ziemię. Śmiech... stłumiony odgłos kroków.

-I co teraz łotrzyku? Już nie jesteś skory do okradania biednych, uczciwych obywateli? Ostudziłem nieco Twe zapędy?

Nagle, spomiędzy szumu zamazujących się kształtów dobiegło Wrzoda przeciągłe charczenie, coś dziwnie ciepłego zalewającego mu twarz, a potem cichy, zdławiony syk.

-No i co teraz świnio? Czyj trup teraz stygnie? Co, skurczybyku przerośnięty?

I wszystko znikło pozostawiając po sobie jedno wielkie Nic.

Wrzód ocknął się trzy dni później, w bezpiecznej kryjówce swoich pobratymców. Opatrzony, dokarmiony, pod troskliwą opieką. Rana goiła się szybko, w zadziwiający sposób, po krótkim czasie dokonało się to co z razu wydawało się niemożliwym. W poharatanej ręce wróciło czucie. Czy to za sprawą czarów, czy też w jak najbardziej naturalny sposób. To nie miało wtedy znaczenia. Po przebudzeniu Cathalan dowiedział się coś niecoś o zaistniałej sytuacji mającej miejsce po jego omdleniu. Mianowicie to Kris poderżnął gardło pewnemu wygranej wieprzowi, to on zaciągnął go do kryjówki i w większości to właśnie on zajmował się Cathalanem podczas najcięższych dni, gdy jego organizm walczył z wrogiem ostatecznym i najgorszym. Gdy w ostateczności wygrał.

Teraz Wrzód stał tutaj, pośród tych wszystkich Rangerów. Nie bał się. Niejedno przeżył, niejedno widział, szczerze nie obchodziło go co się z nim stanie. Miał tylko jedno życzenie. Umrzeć z ręki czegoś odmiennego od takiego plugastwa jak ork. Nic więcej...
 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 30-01-2009 o 18:47.
Sulfur jest offline