Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2009, 21:59   #2
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Tak, bardzo dobre, szczegóły patrz "Empirowy pasjans". Jeżeli jednak tematem są zamachy to ostrzegam wszytskich, zeby sie trzymać z daleka od książki Erika Durschmieda "Najsłynniejsze rewolucje i zamachy stanu". Dla ostrzeżenia, mała recenzja mojego autorstwa.

***

Najsłynniejsze rewolucje i zamachy stanu., aut. Erik Durschmied
Terror, zdrada, chwała i śmierć
Erik Durschmied
Wydawnictwo Amber 2002

Ostatnia strona okładki tak oto opisuje autora:

"Erik Durschmied - autor bestsellerowych książek, m. in. "Czynnik zwrotny w bitwach - od Troi do Zatoki Perskiej", "Jak pogoda zmieniała losy wojen i świata", "Niezwykłe bitwy i co zadecydowało o ich wyniku", korespondent wojenny BBC i CBC w Wietnamie, Iranie, Iraku, Belfaście, Bejrucie, Chile, na Kubie i w Afganistanie, laureat wielu nagród. "Le Monde" napisał o nim: "Durschmied przeżył więcej bitew niż jakikolwiek generał.""

Wydaje się super, nieprawdaż? Chociaż, szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę tytuły ma się wrażenie, że autor celował nie tyle w historii, co w sensacyjnosci wydarzeń. Oczywiście nie jest to jakakolwiek wada, gdyż pisać o ciekawostkach historii, o dziwnych, a przecież prawdziwych wydarzeniach, można równie dobrze i precyzyjnie, co na tematy typu: "Wizerunek siodła u ludowych artystów w powiecie słupskim na przestrzeni XIX-ego wieku". Niemniej, kiedy autor zajmuje się sensacją może mieć tendencje do nieoddzielania prawdziwej historii od ubarwiającej opowieść, przy czym udramatyczniającej akcję fikcji. I to także nie jest złe, dopóki owa fikcja historii nie usiłuje zastępować. Czy Erikowi Durschmiedowi udało się uniknąć tej pułapki, odpowie na to poniższa recenzja.

Niniejsza pozycja jest wyborem, na pewno bardzo kontrowersyjnym, najsłynniejszych buntów, rewolucji, powstań, zamachów. Dlatego tytuł książki, w którym pada właśnie to słowo "najsłynniejsze", należy potraktować w dużym cudzysłowu. Owszem, niektóre, jak rewolucja francuska, meksykańska, czy październikowa, na pewno na taki tytuł zasługują, natomiast czy owo słowo "najsłynniejsze" dobrze oddaje partyzantkę antynapoleońską w Tyrolu? Wątpię, uważam po prostu, że urodzony w 1930 roku w Wiedniu autor próbuje gloryfikować swoich rodaków. Dodajmy przy tym, że nawet jeżeli można mówić o pewnym naciągnięciu, to nie jest to błąd autora, gdyż tytuł oryginalny "Whisper of the blade" ma się nijak do polskiego. Inna rzecz, że nie uważam subiektywizmu wyboru za coś złego, jeżeli jest zachowana jakąś jaka taka proporcja zdrowego rozsądku i choćby próba bezstronnego podejścia do tematu. Niestety, właśnie w tym elemencie Erik Durschmied przesadził. Jego opracowanie wydaje się niezwykle stronnicze. Oto na przykład Napoleon "miał własne ambicje, diametralnie różne od dążeń rewolucjonistów. Nie troszczył się o dobro wszystkich, był żądnym sławy dyktatorem." Później zaś podaje, jakie to bezczelne rzeczy pozwolił sobie zrobić ów korsykański łotr nad łotry. M. in. "wprowadzał reformy" i od razu dowiadujemy się po co, żebyśmy przypadkiem nie byli zbyt pozytywnie nastawieni, dlatego "by umocnić swoje represyjne rządy". Ponadto "czynił kaprali królami, a królów wyrzutkami", a nawet zmusił "habsburskiego władcę, by podzielił istniejące od 844 lat Święte Cesarstwo Rzymski". Bowiem, ogólnie, dla Durschmieda na historycznych tronach siedziały zasadniczo fajne, czasem nieudolne, jednak w sumie uczciwe chłopaki, których największą wadą pozostawało to, że byli po prostu zbyt dobrzy (autentycznie), a tutaj jakiś parweniusz ośmielił się im podskoczyć (tą bezkrytycznie rojalistowską tendencję widać także w innych rozdziałach). Owych "łajdactw" Napoleona jest sporo. Nawet nie ma co się z nimi rozprawiać, gdyż jest to prezentacja własnej opinii oparta na niewielkich wyrywkach historii ignorująca całą resztę. Zresztą, w ogóle odniesienia autora do narodów germańskich są nacechowane dużą życzliwością, która niekiedy po prostu prowadzi do stwierdzeń zahaczających o czarny humor. Oto fragment rozdziału poświęconego zamachowi na Hitlera:

"Wojska niemieckie chwiały się pod bezlitosnymi ciosami Armii Czerwonej na wschodzi i połączonych sił Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów na zachodzie. Krajowi groziło zniszczenie, a narodowi niemieckiemu zagłada. Nic, nawet wizja wszechpotężnych Wunderwaffen (cudownych broni), nie mogło przesłonić faktu, ze naród zmierzał do katastrofy o apokaliptycznych rozmiarach. Dla uczciwych Niemców, przyszedł czas, by działać i ocalić kraj, zanim stoczy się w przepaść."

Proszę Państwa, albo Durschmied ma zerowe pojęcie, cóż znaczą pojęcia "bezlitosny", "zagłada", "uczciwy", albo nie sprawdził się tłumacz Maciej Antosiewicz. Stawiam na to pierwsze. Nawet nie chce mi się porównywać tych "bezlitosnych" aliantów z Niemcami, nie chce mi się udowadniać, że nikt Niemców, jako narodu, nie chciał wyniszczyć (tak, jak to oni próbowali uczynić w stosunku do niektórych nacji), jednak przejść obojętnie obok "uczciwości" według Durschmieda po prostu nie sposób. Kiedy bowiem Niemcy popełniali setki i tysiące zbrodni, ale wygrywali, "uczciwi Niemcy" niczego nie musieli robić. Dopiero, kiedy zaczęli przegrywać, trzeba było wystąpić przeciwko Hitlerowi. Gdzież tu jakakolwiek uczciwość? Powiedzieć można prędzej "podszyty patriotyzmem najwyższej wody koniunkturalizm", ale z uczciwością nie ma to kompletnie nic wspólnego.

Niemniej jednak najlepsze zostawiłem sobie dopiero na teraz. Wypożyczyłem bowiem tę książkę, tak naprawdę, tylko dla jednego rozdziału "15 sierpnia 1945 roku Tenno Heika Banzai". Inne, przeczytałem tak niemal przy okazji, na tym jednak szczególnie mi zależało, bowiem dzieje Kraju Kwitnącej Wiśni to mój konik, a Durschmied omawia we wspomnianym rozdziale niezwykle interesujący bunt oficerów armii japońskiej, którzy nie chcieli dopuścić do podpisania aktu kapitulacji. Zagadnienie bardzo ciekawe, o którym jest niewiele publikacji, skupiających się głównie na militarnych zmaganiach na Pacyfiku. Stąd chwyciłem omawianą książkę jako duży rarytas mając nadzieję na poważne wzbogacenie swojej wiedzy. Krótko: PRZYZNAJĘ, ŻE WIEDZĘ WZBOGACIŁEM, TYLE, ŻE NIE O FAKTY HISTORYCZNE, A O HISTORICAL FICTION, BO BŁĘDY, JAKIE POJAWIAJĄ SIĘ W TYM ROZDZIALE RZUCAJĄ PO PROSTU O GLEBĘ. Piszę te słowa z pełną odpowiedzialnością. Po przeczytaniu tego rozdziału szukałem na okładce, kto był jakimś konsultantem merytorycznym, żeby po prostu móc napisać o jego pracy parę ciepłych słówek. Nie znalazłem, no i właśnie chyba to wyjaśnia, dlaczego dopuszczono do takich omyłek. Autor pisze zdania typu:

"Wojowniczy klan Fujiwara stworzył potężną bazę w Kamakura. Doprowadziło to do dwuwładzy boskiego cesarza i jego dowódcy wojskowego - shoguna".

Czytając te słowa przypomniało mi się wykpiwane kiedyś bodaj przez "Politykę" zdanie:

"Kiedy kilkanaście lat temu marszałek Iwan Groźny odwiedził Kraków".

Redaktor "Polityki" napisał wtedy mniej więcej:

"Po pierwsze: nie kilkanaście lat temu, a w XVI-tym wieku, po drugie: nie marszałek, ale car, po trzecie: nie odwiedził Kraków, ale zdobył Astrachań. Reszta się zgadza."

Pozwolę sobie określić owe przytoczone wcześniej zdania Durschmieda w podobnym tonie.

"Po pierwsze: nie klan wojowniczy, a dworski, opierający swoją władzę wyłącznie na polityce i bogactwie, nie zaś armii. Po drugie: w Kamakurze (mniej więcej na południe od Tokio, prefektura Kanagawa) mieli swoją siedzibę nie Fujiwarowie, ale Minamoto. Od tego miasta zresztą nawet powstała nazwa okresu historycznego trwającego prawie 150 lat (1185-1333). Po trzecie: pierwszym shogunem, jako dowódcą całości wojsk, został Minamoto Yoritomo w 1192 roku otrzymując ten tytuł od cesarza Gotoby. Fujiwarowie w tym czasie nie mieli już nic do gadania. Po czwarte: nie doprowadziło to do żadnej dwuwładzy, gdyż rządy shoguna były dyktaturą wojskową, w której cesarz był nikim więcej, jak jednym z narzędzi w ręku wodza. W ciągu najbliższych kilkuset lat, poza wyjątkowymi wyjątkami aż do rewolucji Meiji w 1868 roku sytuacja nie miała ulec zmianie. Reszta się zgadza."

Doskonale więc widać, jaką rzetelność okazuje autor pisząc swoje książki. Niby bibliografia tego rozdziału zawiera kilka dzieł, których jakości nie jestem w stanie ocenić, ale albo Durschmied niewiele z nich korzystał, albo przeczytał i zapomniał, albo są to książki klasy tego, co on sam pisze. Ponadto brak mi w bibliografii jednej ważnej pozycji. Durschmied bowiem niezwykle pozytywnie ocenia "starania propokojowe" cesarza Hirohito, na którym ciągle wymuszano prowojenne decyzje. Owa pozycja to Konstytucja Meiji, która tworzyła podstawę ładu politycznego w Japonii. Wedle niej cesarz miał władzę olbrzymią i gdyby naprawdę poparł opcje pokojową, 99%, że wojny unikniętoby. Tym bardziej, że władza cesarza nie była jedynie zbiorem pustych formuł, ale, jak się okazało chociażby w przypadku Incydentu z 26-ego lutego, czy omawianych przez autora wydarzeń, była to władza faktyczna. Nawet bez poparcia Jego Wysokości istniała w przedwojennej Japonii potężna siła przez wiele lat skutecznie opierająca się armii, rzeczywiście dążącej do wywołania wojenki: mianowicie stare koncerny typu Mitsui, czy Mitsubishi, które sprzeciwiały się działaniom militarnym, powodującym, po prostu, straty ekonomiczne. Można powiedzieć, że aż do rządu premiera Hiroty (1936), mimo Incydentu Mandżurskiego i agresji na Chiny, nie była jasne, jaką drogę rozwoju wybierze Kraj Kwitnącej Wiśni. Odpowiedzialność za ten wybór obciążała zarówno polityków, jak i cesarza i wybielanie jednej strony kosztem innej to przejaw zwyczajnej hipokryzji. Powiedziałbym więcej: stanowisko cesarza było tym elementem, który mógł przeważyć szalę na korzyść pokoju. Oczywiście, wymagało to zaangażowania władcy, ale jak wspominałem: prawa oraz realia całkowicie na to pozwalały. Tymczasem Durschmied snuje opowieść o bezwolnym niemal cesarzu, który, niczym Wałęsa, "nie chce, ale musi", mimo to jednak skrycie próbuje walczyć z generalicją. Kolejny fragment: "Aż do tej pory cesarz nie opowiadał się po żadnej stronie, aprobował jedynie (w niektórych wypadkach niechętnie) decyzje rządu."

Powyższe zdanie dotyczy reakcji cesarza dotyczącą przyjęcia deklaracji poczdamskiej podczas narady z 9-3go na 10-ego sierpnia. Jest to prawda akurat, która całkowicie przeczy lansowanemu przez Durschmieda wizerunkowi cesarza. Cesarz, ten podobno propokojowo nastawiony, nie wypowiedział się nawet przeciwko planowi "Jaspis w szczątki", który zakładał ogólna mobilizację dokładnie wszystkich Japończyków i ataki samobójcze każdego: żołnierza, cywila, starca, kobiety, małego dziecka. Jak potworną masakrą mieszkańców Japonii by się to zakończyło, było oczywiste, tymczasem rząd wziął milczenie cesarza za zgodę i plan przyjęto do realizacji, na szczęście nigdy go nie wykonano.

Poczytajmy dalej:

"Premiera Tojo zastąpił admirał Kantaro Suzuki."

Zgadza się, Hideki Tojo był premierem w latach 1941-1944, ale nie zastąpił go Kantaro Suzuki tylko Kuniaki Koiso. Idźmy dalej:

"W pałacu książę Konoye, brat cesarza, powiadomił markiza Kido, że chciałby się z nim natychmiast widzieć."

Książę Fumimaro Konoye (Konoe), były premier, członek rodziny Konoye, jednej z pięciu gałęzi klanu Fujiwara mających w epoce feudalnej prawo wyłączności objęcia stanowisk sessho i kampaku (regenta i kanclerza), nie miał nic wspólnego z młodszymi braćmi cesarza, książętami: Chichibu, Takamatsu oraz Mikasa.

Szanowny Czytelniku, jakość tej pozycji przytoczone przykłady pokazują dobitnie. Jest to niewypał. Książka zawiera poważne błędy faktograficzne. To nie jest nawet brak obiektywizmu, który zresztą także cechuje tą pozycję, to, po prostu, brak wiedzy autora. Można się tylko zastanawiać, jak Wydawnictwo Amber, które dosyć wysoko oceniałem, mogło coś takiego puścić bez korekty historycznej. Chyba, że nikt mający jakie takie pojecie o opisywanym przedmiocie, książki wcześniej nie przeczytał. Tyle, że to również nie wystawiałoby dobrej oceny ani Amberowi, ani redaktorom serii: Małgorzacie Cebo-Foniok oraz Zbigniewowi Foniokowi. Nie jestem jakimś znawcą tematu, ale ot przeciętnym hobbystą lubiącym Japonię i interesującym się historią. Wyłapałem jednak niedopuszczalne błędy bez specjalnego wgłębiania się w tekst, ot, po prostu, czytając. Zastanawia mnie więc, co powiedziałby przeglądający tą pozycję historyk? Wedle mnie, albo zacząłby się śmiać, albo byłby zniesmaczony.
 
Kelly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem