Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2009, 11:01   #4
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Na ulicy st.Leonards jak zwykle o tej porze było pusto. Gwiazdy i księżyc oświetlały kamienice i biegnący wzdłuż nich bruk. W oddali rozlegał się tupot butów o kostkę nawierzchni. Osian opadał już z sił i ciężko sapał, ale nie zwalniał. Kierował się w stronę samotnej, starej gazowej latarni, stojącej na końcu ulicy. Ostatkiem sił doskoczył do niej i zapalił światło. Latarnia zapłonęła. Mężczyzna osunął się na ziemie opierając się o słup. Z kieszeni wysunął mu się pozłacany zegarek na łańcuszku. Kot, który z dachu kamienicy obserwował całą sytuację, mruczał cicho.

- Spóźniłeś się Osian... – błyskając żółtymi, odcinającymi się od czerni nocy ślepiami, znudzonym głosem powiedział kot. – To już koniec, zawiodłeś.
- Co ty mówisz, Baltazar?
– bardzo cicho, wciąż z półprzymkniętymi oczami wydyszał mężczyzna. – Przecież jestem tu, zapaliłem tę cholerną latarnię, zdążyłem!
- Tak? – ukazując w uśmiechu małe, ostre ząbki kot podniósł ubrudzoną czarną łapkę i począł ją z zaciętością lizać. – Spójrz więc na swój drogocenny zegarek i podaj mi proszę godzinę, bo wiesz, jakoś tak poczucie czasu straciłem.

Obficie ociekający strugami potu mężczyzna wsunął rękę do kieszeni i złapał za misterny łańcuszek zegarka, który od zawsze przy sobie nosił. Podniósł go do poziomu oczu i otworzył powoli, jakby bał się tego co może zaraz ujrzeć.

- Niee... – dało się słyszeć pełne żalu i wyrzuty westchnienie. – Na pewno nie! To tylko zmęczenie, zwodzisz mnie!
- Nie tym razem, Osian. Pomyliłeś się. Zaraz tu będą.
- Zrób coś, Baltazar, przecież to ty mnie w to wszystko wplątałeś! To ty kazałeś mi nie bacząc na nic zapalić tę cholerną latarnie na drugim końcu miasta! – ze wściekłością wpatrzył się w obojętnego na otoczenie, dalej zajmującego się własną łapą, kota.
- Nie mogę, Osian, przecież wiesz. To była jedyna szansa. Szansa, którą tak po prostu zmarnowałeś.
- Ale to tylko minuta! Jedna, zafajdana minuta bez znaczenia! – krzyknął tak głośno, na ile pozwalało mu ściśnięte przerażeniem i ogromnym wysiłkiem gardło.
- To aż minuta, Osian! To aż 60 sekund, ogrom czasu! A ty po prostu nie zdążyłeś.
- Przecież ty też zginiesz. Oni dorwą każdego, nie oszczędzą nikogo. A już na pewno nie ciebie, prowodyra i winowajcę tego całego zajścia.
- Prowodyra i winowajcę? Co ty nie powiesz, Osian?
– znowu uśmiechnął się bezczelnie. – Ja próbowałem pomóc. Twoje niedołęstwo nie jest moją winą. Poza tym wiedz, że koty zawsze wykaraskają się nawet z najgorszych burd. Bez najmniejszej ryski, Osian.
- Poczekaj więc aż przyjdą, Baltazarze, kocie nie do zdarcia.
- A po co mam czekać i umyślnie narażać się na niebezpieczeństwo? Ach... strach przesłania ci oczy, co, Osian? – kot skończył zabieg upiększający i teraz wolno, wciąż mrucząc przechadzał się po dachu kamienicy. – Niestety, ja, mój drogi, swoją rolę odegrałem. Nie mam do zrobienia już nic więcej. No, może poza odejściem Gdzieś Tam.
- Nie!
– próbujący się podnieść mężczyzna zaczynał zdradzać objawy telepiącego nim od wewnątrz, panicznego strachu. – Co ze mną, Baltazar? Co mam zrobić?
- Nie wiem. Możesz tu zostać i jako jeden z pierwszych ujrzeć ICH twarze, albo spróbować uciekać. Twój wybór. Ja jestem kotem, Osian. Koty zawsze chadzają własnymi drogami
– jarzącymi ślepiami spojrzał na ledwo stojącego, wspartego na słupie latarni mężczyznę i z gracją zeskoczył z dachu niknąc w mroku nocy.

Odszedł.


Na wąskiej ulicy rozświetlanej tylko poświatą nikłą, bladą latarni, księżyca i gwiazd zapanowała absolutna, nieprzebita cisza. Okna licznych, ściśniętych ze sobą ciasno kamienic świeciły czernią już od dobrych kilku dni. Dziwne, to właśnie zawsze milczący i skryty rząd zarządził ewakuację. Może on też był w pełni świadom tego, o czym świadczy pojawienie się na niebie Anielskiego Posłańca, Deszczu Krwi i wielu innych niepokojących znaków. Naprawdę dziwne.

Baltazar miał rację – pomyślał Osian – Nikt nie jest w stanie im uciec, wszyscy skazani są na zagładę, bez szans, bez perspektyw, ot tak, po prostu. Już nie ma ratunku, to koniec.

Trzęsąc się spazmatycznie postąpił kilka kroków naprzód, w stronę jednych z półotwartych drzwi kamienicy. Nie były nawet zabarykadowane. Ktoś porzucił cały swój dobytek i po prostu uciekł.

Co oni naopowiadali tym biednym ludziom?

Wewnątrz było ciemno. Walające się po podłodze przedmioty codziennego użytku uniemożliwiały spokojne przejście przez pomieszczenie. Odruchowo skierował się na prawo, w kierunku, gdzie według niego znajdować powinny się drzwi do piwnicy. To właśnie z nimi żywił jakiekolwiek szanse na swoje przetrwanie. Trafił. Z trudem zszedł po stromych, zakręconych lekko schodach. Tu było trochę jaśniej. Krąg światła rzucany przez potężną żarówkę zawieszoną u sufitu wyłaniał z mroku ceglane ściany przecinające się co chwilę i tworzące prawdziwy labirynt tuneli i pomieszczeń.

A więc nie wyłączyli jeszcze prądu! Idioci!

Chwiejąc się lekko podszedł do szarego, zamazanego rozwidlenia korytarzyków. Wybrał prawą odnogę. I zamarł.
Pośrodku dużego, wysoko sklepionego piwnicznego pomieszczenia, w otoczeniu kilkudziesięciu zmasakrowanych okrutnie ciał stał...



...Demon. Zakuty w lśniącą w wypełniającym piwnicę ogniu, zbroję z ogromnym, zdobionym mieczem na plecach, spowity cieniem, owinięty poszarpaną, długą peleryną. Spełnienie najgorszych koszmarów, utytłany we krwi, o przeszywającym spojrzeniu czerwonych, jakby płonących oczu.

- Panowanie ludzi nad tym światem, już się kończy, Osian! – zawył potępieńczo - Przemija! Czujemy nową moc zstępującą w nasze wnętrza, jesteś bezsilny! Musisz zginąć! Albo... albo nam pomóc. Wybór należy do ciebie, Osian.
- Czego wy w ogóle chcecie od nas, ludzi? – cudem wyduszając z siebie glos szepnął niepewnie mężczyzna zaskoczony faktem, że jeszcze żyje.

Iście demoniczny śmiech rozniósł się po piwnicy.

- Naprawdę nie wiesz, Osian? Nie wiesz, że przez swą pychę i poczucie doskonałości, przez pleniące się w was zło odrzuciliście swojego ukochanego Boga? Potrzebujecie nowych panów! Teraz będziecie oddawać cześć nam, Demonom!
- A co jeśli się nie zgodzimy? – dziwiąc się swojej głupocie zapytał z wyraźną, od razu wyczuwalną kpiną.
- Wtedy zginiecie. Wszyscy. Jesteście zbyt marnymi stworzeniami, żeby żyć niezależnie i wolnie. – uśmiechnął się ukazując swemu przygarbionemu rozmówcy nienaturalnie wydłużone, zaostrzone kły.
- Więc kim będziecie wtedy rządzić? Kto oddawać wam będzie boską cześć?
- Nie mam czasu, na pogawędki. Przystajesz na moja propozycję, czy wybierasz śmierć? – gniewnie zaryczał wielki, umięśniony Demon i dobył przewieszonego przez plecy, ogromnego miecza.
- Zawsze byłem za ludźmi, przerośnięta świnio!

Cichy syk, szczęk i chlust krwi obficie zalewającej i tak już czerwoną ceglaną posadzkę.

- Kto... – cicho, kaszląc zadał pytanie – kto wam będzie oddawał cześć?
- Koty, Osian – padła równie cicha odpowiedź – koty.
 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 17-02-2009 o 22:50.
Sulfur jest offline