Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2009, 15:28   #3
Kutak
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Dzięki Bogu, za drzwiami pensjonatu nie powitała jej ulewa. Deszcz siąpił, jak to zwykli pisać autorzy poczytnych, acz niezbyt ambitnych, kryminałów z gatunku „noir”. W zasadzie nie było nawet tak czuć kolejnych jego kropli, widać je było tylko w kałużach. Za to cały płaszcz, bo w czymś innym niż płaszcz w czarnych kryminałach nie wypadało się pokazać, po paru chwilach był już pełen małych kropelek. O ile nie był to prochowiec. Prochowce po prostu mokły.

Podobnie było z włosami Estery. Pogodna nie była godna parasola, szczególnie tego, a włosy przecież zawsze można wysuszyć. A taki deszczyk był przecież wpisany w tutejszy klimat, stanowił część tej urokliwej atmosfery Lakeside – ciężkiej, mglistej, lecz przy tym kojącej.

W którymś z kolei przewodniku z serii „Lonely Planet”, jednym z popularniejszych prezentów na wszystkie okazje wśród grona dawnych znajomych pisarki, jeden z autorów, o nazwisku na tyle pospolitym, że wręcz niemożliwym do zapamiętania, opisywał zasadę tysiąca kroków. Ponoć jakość miejscowości i pensjonatu na raz można poznać po tym, iż odchodząc od niego na tysiąc kroków w kierunku polecanym przez właściciela, można trafić na coś, co wywoła w nas zachwyt. I obojętne, czy to Koloseum w Rzymie, Praskie Muzeum Seksu, monumentalny biurowiec na Manhattanie czy pięknie wyrzeźbiona przez naturę skała w jakiejś niewielkiej mieścince niedaleko parku narodowego. Od pensjonatu pani Abrams do jeziora było znacznie mniej kroków. Ale może warto było je policzyć?

Przy okazji, przecież Chicago znalazło się w rankingu 10 najbardziej wartych odwiedzenia miast roku 2009. Pewnie zbadają całe Illinois. Ciekawe, jak wyglądałby przewodnik po Lakeside…

Dwieście czterdziesty ósmy krok. Pensjonat zniknął już z jej oczu. Szybko zeszła po schodkach prowadzących w dół skarpy, na których ci bardziej skłonni do ryzyka mieszkańcy miejscowości postawili, na solidnych palach i tonach betonu, swoje domostwa. Dwóch z nich, niemłodych już, zarośniętych facetów (niczym archetypiczni Kanadyjczycy z okolic Alaski) siedziało w leżącej już u podnóża „ogrodu na skarpie” altanie, siedząc nad grillem i popijając jakieś regionalne piwo. Urocze, małomiasteczkowe życie. Może właśnie czegoś takiego potrzebowała?


Trzysta szesnasty. Weszła właśnie na drogę, kiedyś chyba nawet wylaną asfaltem, teraz zasypaną piachem, ziemią i kamieniami. Słyszała już szum jeziora. Tędy pewnie wszyscy amatorzy wędkarstwa muszą przejechać, by trafić na molo, na którym – z tego, co wyczytała na tablicy ogłoszeń przy recepcji pensjonatu – co tydzień mają miejsce zawody wędkarskie imienia Randy’ego jakiegoś tam. Kim był – nie miała pojęcia, zapewne jakiś lokalny bohater, żyjący albo parę domów obok, albo w pamięci większości mieszkańców. Może warto się dowiedzieć? Tego typu historie często mają swoistą… moc?

Sześćset osiemdziesiąty pierwszy. Po zejściu z drogi i zmoczeniu nietanich w końcu butów w błocie, które starannie ukrywało się pod warstwą liści, dotarła nad jezioro. W miejsce, gdzie nie ciągnął się żaden deptak. W okolicę, której jeszcze nie widziała. Co zresztą nie było specjalnym zaskoczeniem – chyba nigdy nie trafiła w tej miejscowości dwa razy na ten sam fragment jeziora…

Nie widziała jeszcze nigdy okolicznych wysp z tak bliska. Podczas ostatniego w tej okolicy pobytu chcieli wybrać się na rejs motorówką pomiędzy nimi, ale – co dziwne – żaden z tutejszych nie chciał ich tam zawieźć. Mówili o licznych konarach i poprzewracanych drzewach, które mogą powodować zakleszczenie się silnika łodzi czy też nawet – w najgorszych przypadkach – uszkodzenie bądź wywrócenie całej łódki, ale pragnący tajemnic i wrażeń umysł Estery podpowiadał jej od razu kolejne tajemnice. I chociaż sama nie paliła się do przygód pokroju tych, które przeżywali w zamku Vlada bohaterowie „Nocy Kupały”, to tajemnice wysp znów zaczęły ją pociągać…

Tak! Wypatrzyła go! Jedna z wysp, jedyna, którą widziała z każdego brzegu jeziora. Pusta, bez żadnego drzewa czy krzewu, wydawało jej się, że nawet trawy są tam wypalone. Na jej środku krzyż. Zawsze we mgle. Jedyna odpowiedź na pytanie „Co jest na tamtej wyspie?” inna niż „Nie wiem”, brzmiała „No krzyż, nie widać?”. Mieszkańcy, jak widać, niezbyt chętnie dzielili się okolicznymi legendami. A może była to też wina tego, że od początku przedstawiała się jako, wówczas jeszcze początkująca, pisarka…?

Coś poruszyło się w krzakach. Niemal podskoczyła z wrażenia! Stała przecież sama nad brzegiem bezkresnego jeziora, z dala od ludzi, w stanie Illinois, który nigdy nie słynął z bezpieczeństwa. Na dodatek była przejezdna, jeszcze nikt jej nie widział, poza panią Abrams, ale to staruszka, ona też zawsze mogła zeznać, że nie zapamiętała jej twarzy… Złodzieje, porywacze, mordercy… Zodiac w prawdzie działał w okolicach San Francisco, ale…

- Hej! Ty! – zawołała Lind, gdy tylko zauważyła wystającą zza drzewa głowę dziewczynki. Ta spojrzała na kobietę i podeszła do niej spokojnym krokiem – Ładnie mnie przestraszyłaś… Co Ty tutaj robisz?

- Teraz przed panią stoję i… - zaczęła mówić mała. Była jeszcze w tym wieku, gdy nie zna się poczucia wstydu czy skrępowania.

- No dobrze, ale wcześniej?pisarka poważnie się zastanawiała, co to za dziecko. Co robi nad jeziorem? Na pewno ma gdzieś tu rodziców, jest za dobrze ubrana… Puszczanie dzieci na dwór w taką pogodę to już błąd –a co dopiero nad jezioro!

- Bawiłam się w chowanego.

- W chowanego? A z kim?

- Przecież z panią. Ale teraz pani mnie znalazła, więc to ja będę szukać. Mam już liczyć?

- Nie, nie, poczekaj… - rzuciła szybko Estera. „Eh, no tak, dziecięca logika…”, pomyślała, patrząc się na dziewczynkę i jej szczery, rozbrajający uśmiech. – Jak masz na imię?

- Daisy. To imię to stokrotka, to znaczy, że jestem jak kwiatuszek… A przynajmniej ja tak mówię. Tatuś twierdzi, że amerykańskie imiona gów…

- No, no, już! – zawołała szybko ta dorosła. – Ja jestem Estera.

- Estera. Ładnie. A co tu robisz, Estera? Bo chyba nie jesteś stąd…

Dziecięce pytania, często nieprzemyślane, zmuszają dorosłych do dwóch rzeczy. Jednej prostej i najlepiej zabawnej odpowiedzi, dla dziecka. Drugiej zaś dużo bardziej przemyślanej dla samego siebie. No bo właśnie. Co ona tu robi…?
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline