Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2009, 23:15   #4
Rusty
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Siedział na samym końcu, pogrążony w myślach i nie zwracający uwagi na otoczenie. Wyglądał niczym posąg, który zdradzały jedynie powoli poruszające się powieki i nozdrza, które rozszerzały się przy każdym wdechu. Jego oczy wpatrzone w nieustannie zmieniający się krajobraz za oknem autobusu, zimne i skupione. Biały pewnie byłby uznany za zwyczajnie zamyślonego, on w takich sytuacjach zawsze czuje się jak zagrożenie. Nie były to jednak warunki, w których mógłby kontrolować mowę swego ciała. W jego głowie setki myśli wędrują z zawrotną prędkością. Już tak niewiele dzieli go od celu podróży.

Całkiem schludne ubranie, jeansy i biała koszula. Ubrania wyglądały jak całkowicie nowe, może po prostu szykowała się jakaś uroczystość? Przy jego nogach leżała torba, zwyczajna, niewielka, kryjąca w swoim wnętrzu najpotrzebniejsze przedmioty i ubrania. Wychodząc spojrzał jeszcze na kierowcę. Fakt, że był czarny pozwolił przynajmniej częściowego stłumić szalejącą w jego wnętrzu burzę. Z westchnieniem raz jeszcze pomyślał o "lepszych czasach".

Kiedy stanął na ubitej ziemi poczuł ulgę. Wziął większy wdech i rozprostował kości wymęczone ciągnącą się w nieskończoność podróżą. Rozejrzał się po okolicy, miasteczko nie zaskoczyło go niczym. Dokładnie tak widział je jeszcze zaledwie godzinę temu oczami wyobraźni. Życie na uboczu było tym, co poznał już jako dziecko. W najciemniejszych zakamarkach jego umysłu zrodziło się coś na wzór dobrego przeczucia. To miejsce mogło być tym, którego szuka się przez całe życie. Bezpieczna przystań – w mgnieniu oka zniknęła tęsknota i troski. Niestety nawet tak cudowna chwila została zmącona. Coś jak szept, niesiony przez wiatr. Wywołało ciarki na jego odczuwających trudy podróży plecach. Szybko sobie z nimi poradził. Zmęczenie i zdenerwowanie okazały się być doskonałym wytłumaczeniem.

Pierwsze kroki skierował w stronę baru. Nie miał pojęcia od czego zacząć. Czuł się jak dziecko, które pozbawione matczynej uwagi oddala się i ginie. „U Pebod’yego” to miejsce było idealne na początek. Śmiało przekroczył próg.

- Dzień dobry. – Przemówił spokojnie, ale jednocześnie na tyle donośnie by usłyszeli go wszyscy obecni. Nie chciał wzbudzać podejrzeń.

Dostrzegł kobietę, która odbyła podobną do jego podróż. Nie zastanawiał się na tym długo. Niezbyt interesowało go, jaki też mógł być powód jej przybycia. Zajął wolny stolik, który zauważył po prawej. Tuż przy oknie, coś mówiło mu, że to odpowiednie miejsce. Ku swemu zdziwieniu nie czekał długo. Zbyt wcześnie, by uwierzyć, że to miejsce inne niż te, które odwiedził do tej pory. Jest jednak cień szansy, który napawa go optymizmem.


Specjalność zakładu spełniła jego oczekiwania. Jajecznica na bekonie smakuje dobrze zawsze, szczególnie kiedy doskwiera głód i zmęczenie. W połączeniu z kawą sprawiła, że Adrian poczuł jak jego ciało na nowo budzi się do życia. Po skończonym posiłku płaci i zatrzymuje kelnerkę.

- Chciałbym zapytań o kobietę nazwiskiem Toomer. – Dostrzega dziwny grymas na jej twarzy, chwilowe, niekontrolowane napięcie. Patrzą sobie przez chwilę w oczy, Adrian nie słyszy jednak odpowiedzi.
 
Rusty jest offline