- Ha, ha! Moc czerwonego wojownika! - krzyknął pajac w czerwonym wdzianku i wykonał dość niezdarną rozgwiazdę. Przed nim stał oszołomiony facet w garniturze z gustownym melonikiem na szacownej głowie.
- Twoje rządy dobiegły końca, Lordzie Zed - wyrzekła pokraka w lateksie.
- Ależ co pan... - zdążył powiedzieć odświętnie ubrany jegomość, nim jego twarz sprawdziła konsystencje gumowego buta Czerwonego Wojownika.
- Kolejny kułak rozgromiony - spod maski Czerwonego Wojownika wyjrzała łysa główka nikogo innego, jak Włodzimierza Ilijicza Lenina.
Różowy wojownik usiadł koło niego opierając się o drzewo. Zdecydowanym ruchem ściągnął plastik ze swojej twarzy. Feliks Dzierżyński nigdy nie przepadał za tym burżujskim wynalazkiem jakim był lateks.
- No, nie mogliście poczekać Włodzimierzu Ilijiczu? Chciałem na nim przetestować mój nowy power-pistolet - zapluł się Feliks. Brak przednich zębów wydatnie wpływał na trudności w zrozumieniu dzielnego Czekisty.
- Ech, ty byś wszystko Feliks z pistoletu... - żachnął się Lenin - A tu czasem subtelnie trzeba...
- Subtelnie... - Dzierżyński przez chwilę smakował nieznane sobie słowo - No to do kwasu można było go wrzucić! Albo pociąć i świniaki nim nakarmić!
Lenin już miał odpowiedzieć, gdy koło nich uwalił się z łoskotem na glebę żółty wojownik. Wąsy wystawały mu subtelnie zza maski. Dyszał ciężko.
- Stalin, zdejmij maskę - poradził mu Lenin.
- O job' twoju maska - zbulwersował się Stalin - Maska to pół biedy, w pytonga mnie uwiera to wdzianko.
- Co ja poradzę, taka światowa rewolucja, jakie obyczaje - Włodzimierz Ilijicz sparafrazował nieznanego sobie Rzymianina - Plaster se przyklej.
Niebieski wojownik przycupnął obok rozmawiających.
- A wy towarzyszu, co o tym sądzicie? - zagaił do niego Stalin.
-
Imagine there is not heaven... - odśpiewał mu zagajony. Spod maski ujrzała światło dzienne lekko przećpana twarz Johna Lenni.. tfu, Lennona.
- Ano... - zgodził się Lenin - Dobra towarzysze, trza lecieć na bazę.
- A gdzie Czarny Wojownik?
- A kto by się czarnuchem przejmował? Się weźmie zrekrutuje kogoś przez internet na jego miejsce - Dzierżyński popisał się brakiem poprawności politycznej.
- Alarm, alarm! - krzyczał Lenin ciskając się po domku na drzewie. Bo tam właśnie było jego główne HQ.
- Lenin, uspokój się, bo się spierdolimy z tego drzewa - Stalin był nie w sosie. Dostał uczulenia na gumę.
Nieśmiertelny wódz przystanął na chwilę. Jego łysa główka poszarzała i zrosiła się potem. Józek widząc co się dzieje poratował przyjaciela nalewając mu do szklanki Starogardzkiej. Lenin zamiast tego złapał za butelkę i wygulgał od razu połowę.
- No, to teraz mów co się dzieje - Stalin poklepał go plecach.
- Patrz! - Lenin rzucił mu gazetę na stół. Józwa przez chwilę świdrował tekst swoim wzrokiem.
"Nowy McDonalds w centrum Moskwy".
- O żesz kurwa - Dzierżyński był tak wzburzony, że nieświadomie przeskoczył na język ojczysty - Kapitalistyczne świnie ryją swoją reakcyjną propagandę!
- Rozprawimy się z nimi... - powiedział cicho Lenin - Do boju!
Po chwili stali już przebrani.
- Diewaj, diewaj Czekist Rendżers!
Do imperialistycznego przybytku dotarli za pomocą autobusu komunikacji miejskiej. Ludzie się trochę dziwnie patrzyli, ale sprawa była zbyt ważna i trzeba było dotrzeć na miejsce szybko. Spacer piechotą odpadał.
W końcu wpadli do środka.
- Reakcyjne świnie! - wydarł się Lenin - Rewolucja mas was dopadła! Wasza... - tu Wódz Rewolucji przyjął hamburgerem przez łeb.
- Kitowcy! - wydarł się Stalin - Do ataku!
Mimo słabego wytrenowania pracownicy i klienci stawili bohaterom twardy opór. W końcu jednak zostali zepchnięci do dalekiej defensywy. Jeden z nich wyciągnął komórkę.
- Przyzywam Pajaca Założyciela! - krzyknął do słuchawki. W tym też momencie dach restauracji uniósł się. Z góry na Rendżersów spojrzał Wielki Pajac, notabene będący w logu imperialistycznej garkuchni.
- Wreszcie was dorwałem Czekist Rendżers - rzekł Pajac - Nabruździliście mi i chwatit'.
- Nigdy! - zapluł się Włodzimierz Ilijicz - Fabryki McDonalds już nigdy nie wytną lasów! Nas nie dogoniat'!
Stalin wyciągnął zza pazuchy krótkofalówkę.
- Towarzyszu, przyzywamy Cię!
Wielki Mecha-Marks wyłonił się rozwalając studzienkę ściekową. Czekist Rendżers wspięli się do środka.
- Wykończmy go!
- Tak!
- Diewaj, diewaj Czekist Rendżers!
- Jesteś? - w mroku gabinetu premiera, Władimir Putin wpatrywał się przez okno w panoramę Moskwy. Spory kawałek stolicy płonął.
- Jestem... - z ciemności wyłoniła się postać. Była przepasana amunicją karabinową. Na głowie miała hełm sił specjalnych, w dłoni zaś trzymała ociekający krwią nóż. No i miała pomarańczowe futro.
- Widzę, że ten sok z gumijagód to nie w kij dmuchał - Putin odwrócił się w jego kierunku.
- Tjaa... Kasa na stół.
- Zaraz, zaraz panie Graffi... Były jakieś kłopoty?
- Lenin się trochę rzucał, ale dostał kołkiem w serce i się uspokoił. A resztę tak jak pan mówił: upitolić główki i do Wołgi.
- I doskonale - Putin wyciągnął walizkę i otworzył zamek. Walizka była nabita sturublówkami.
Graffi zamknął ją i skierował się do wyjścia. W ostatniej chwili się odwrócił.
- Mogę się o coś spytać, premierze?
- Pytaj pan.
- Dlaczego to wszystko? Z nieśmiertelnym wodzem moglibyście zrobić światową rewolucję...
Putin zacisnął pięści.
- Może i tak... - odpowiedział - Ale te sukinsyny rozwaliły mi moją ulubioną restaurację, a ja takich zbrodni nie wybaczam!
I obrazek (wracamy do malarstwa) - Edward Munch - Krzyk: