Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2009, 00:42   #5
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wellington zajął miejsce nieco na uboczu. Sir Adrian nie chciał zwracać na siebie zbytniej uwagi. Dlatego między innymi poprosił Santuru by został w holu tej sporej wiktoriańskiej willi. Pojawienie się czarnoskórego w tym salonie, wywołało by lawinę pytań i ciekawskich spojrzeń a tego Sir Adrian nie lubił. W ogóle nie lubił gdy się zwracano do niego per „Sir”. Odwykł od tego, tak jak odwykł od kilku innych schematów zachowań uchodzących w dobrym towarzystwie za właściwe.

Lata safari i polowań na Czarnym Lądzie zrobiły swoje. Postronny patrząc na ogorzałą twarz czterdziestoletniego mężczyzny, mógł bez problemu zgadnąć, że człowiek ten spędził większość swego życia w podróży. Krótkie, czarne włosy i szare oczy dopełniały obrazu twarzy myśliwego. Ubrany był w płócienne ubranie podróżne, aczkolwiek bardziej eleganckie niż te do których przywykł. Bioder nie obciążał mu pas z pistoletem, czuł się z tego powodu nieco nieswojo, ale szybko przypomniał sobie, że nie jest na polowaniu tylko w angielskim salonie.

Uważnie obserwował pozostałych gości. Życie pełnie niebezpieczeństw nauczyło go dokładnie i wnikliwie oceniać ludzi. Nie oceniał jednak po samym wyglądzie, broń Boże, ale sposób poruszania się i obraz zewnętrzny człowieka stanowiły istotną część opinii, na resztę składały się czyny i zachowanie danego osobnika.

„Brian jest bardzo podobny do swojego ojca” – stwierdził przysłuchując się słowom młodzieńca. Na twarzy pani Fawcett gościł wyraz smutku i żalu… nic dziwnego, zważywszy na okoliczności.

Nie zdziwił się, że nie rozpoznali w nim członka rodziny. Był kuzynem pułkownika Fawcetta ze strony ojca… ostatni raz widzieli się jednak, przed jego wyjazdem do Indii. Intensywne studia, a potem wojenna zawierucha nie pozwoliły na inne spotkania… potem Adrian wyruszył w podróż po Bliskim i Środkowym Wschodzie. Zwiedził Afganistan i Iran, dotarł do kurdyjskich plemion żyjących na piaszczystych stepach. Potem zawrócił do Indii odwiedzając rodziców, by w końcu wyruszyć do Afryki… spędził tam prawie połowę swojego życia. Jako myśliwy, przewodnik safari czy łowca żywych zwierząt dla ogrodów zoologicznych.




fot. Afryka, rok 1925, podczas safari z księciem Belgii Albertem I Koburg



Nagłe wejście pułkownika Doyotta nieco go zdziwiło, zwłaszcza niepunktualność, co w przypadku wysokiego rangą oficera było co najmniej nie na miejscu. Wysłuchał dokładnie wszystkiego co miał do powiedzenia nowo przybyły i poczekał, aż wszyscy złożą swoje kandydatury. Do stolika Briana podszedł na końcu… wziął pióro do ręki i złożył swój podpis na liście.

- Służba podała herbatę. – Spostrzegł Dyott urywając temat. Zebrał materiały. – Zasiądźmy w salonie. – Ruszył wraz z Brianem do stolika. Rozsiedli się.

- Proponuję poświęcić ten czas, na zapoznanie się przed ekspedycją ratunkową. – Brian zasugerował z uśmiechem na twarzy.


Wellington ruszył za pozostałymi potencjalnymi członkami ekspedycji do salonu, w zaciszu którego, w przytulnych, obszernych fotelach mieli się poznać i ustalić szczegóły.

Rudowłosa lekarka wzięła swój kubek z herbatą w obie ręce i póki co milczała.

- To może ja przedstawię się pierwsza... Nazywam się Jane Willcox, pochodzę z Londynu... Jestem entomologiem, specjalizuje się w okazach występujących w Ameryce Południowej. Pasję zawdzięczam mojemu świętej pamięci ojcu – Richardowi, który często podróżował w te tereny. Mówił mi że kiedyś był nawet na wyprawie z Pańskim ojcem druga z kobiet, jak się zdążył Adrian zorientować naukowiec, powiedziała kilka słów o sobie.

- Entomologia to przydatna rzecz. Dobrze wiedzieć że będzie ktoś kto wie co robić by robactwo nie zjadło nas tam żywcem .William Blackhill. - przedstawił się mężczyzna popijający ze swojej piersiówki. - Kiedyś zabłądziłem na Oak Park i przysiągłem sobie że więcej mi się to nie zdarzy. Znam się na mapach, kreślę nowe. Zresztą muszę poszukać Raleigha - wyszczerzył się do siostry - może on specjalnie prysnął do Brazylii dla chwili spokoju, to jestem za jego los odpowiedzialny, nie?

„Dowcipniś się znalazł… do tego mniemający zielonego pojęcia w o wyprawie jakiej się podjęli…” – bezczelne uwagi Blackhilla nieco wyprowadziły Wellingtona z równowagi.

- Nie wiem, czy mister Blackhill był kiedyś w dżungli innej niż betonowe uliczki miasta, ale z jego słów wynika, że chyba nie. Doradzałbym panu większą dawkę ostrożności i … - przerwał na chwilę szukając odpowiedniego słowa, by nikogo nie obrazić - … i roztropności. To nie będzie spacer, tylko ekspedycja, podczas której nie raz możemy stanąć w obliczu zagrożenia życia. – Przerwał reprymendę i zwrócił się do pozostałych gości.

- Wybaczcie państwo moją reakcję – Adrian Wellington, myśliwy i przewodnik, jestem kuzynem twojego ojca – rzekł do Briana. – Chciałbym usłyszeć nieco więcej o szczegółach całej podróży i zaplanowanym ekwipunku. Czy pan Jean-Paul Collen mógłby powiedzieć nam coś o specyfice regionu, transporcie i niebezpieczeństwach jakie możemy napotkać? Nie chwaląc się spędziłem kilkanaście dobrych lat w Afryce i Bliskim Wschodzie, ale Ameryka Południowa jest mi zupełnie obcą. Miło by było usłyszeć relację z ust kogoś kompetentnego.zakończył czekając na odpowiedź Jeana Paula.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 28-02-2009 o 16:15.
merill jest offline