Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2009, 17:18   #1
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
"Ścieżki Potępionych" Akt 1 Popioły Middenheim

Był ranek czternastego dnia od wyruszenia z miasteczka, którego nazwy żaden z was nie pamiętał. Podróż przez las Drakwald była jedną z tych rzeczy, która napawała olbrzymią ilością adrenaliny i której zbyt szybko nie chcielibyście powtórzyć. Forsowny marsz przez ostatni dzień i całą noc wyczerpał was, ale osiągnął zamierzony cel. Nie mieliście siły by podnieść wysoko głowy na skałę Fauschlag albo piękne wschodzące za wami słońce. Wyłącznie podniecone głosy dzieci i matek, oraz spalona ziemia pozwalały wam się domyślić, że dotarliście do celu. Kiedy słońce sięgnęło już ponad korony drzew, dotarliście pod wschodnią bramę. Najemnik Gerhard, dowódca tej całej karawany uchodźców rozmawiał właśnie ze strażnikiem, a wy wykorzystywaliście resztki waszych zapasów wody. W najbliższym czasie raczej nie groził wam ani głód ani suchota. Mimo wielu niebezpiecznych przygód udało się wam dotrzeć do miasta Białego Wilka w jednym kawałku, a przynajmniej większości z was. Prawdziwie rzekł kiedyś mądry filozof, że niebezpieczeństwo zbliża do siebie ludzi. Wasza grupa była tego najlepszym przykładem. Żal się robiło na myśl o rozstaniu. Wydawało się wam że każdy z tej karawany jest częścią was, waszej rodziny. Mieliście jednak swoje własne zadania i cele przed sobą.

Godzinę później.

Zostaliście odesłani do jednego z magazynów w Ostwaldzie, w południowej części miasta. Był on niezwykle zatłoczony i śmierdziało w nim od ludzkiego ( i nie tylko) potu, krwi oraz ropy. Dookoła leżeli zmęczeni, ranni albo chorzy. Powietrze było niezwykle ciężkie i z trudnością łapaliście każdy oddech. Wasze prycze, o ile tak można nazwać siennik z kawałkiem szmaty jako kocem, były ułożone w najdalszym kącie olbrzymiej hali. Siedzieliście stłoczeni razem i rozglądaliście się niespokojnie. Z rzadka któryś z was się odezwał. Pełnia waszych sił jeszcze wam nie wróciła, ale nie było pośpiechu. Zbytnich perspektyw na opuszczenie tego miejsca nie było za dużo. Nakazano wam zostać w środku, dopóki strażnicy nie spiszą danych każdego z was. Dwójka staruszków która to robiła była daleko, a pomiędzy wami było jeszcze sporo ludzi, dlatego zaczynaliście się coraz bardziej irytować.
Middenheim nie okazało się takim rajem jakim opisywali go wieśniacy. Nie był wcale wyspą w morzu Chaosu. Ucierpiał tak samo jak wszystko inne, ale na szczęście nie został zdobyty. Mury były podniszczone a wschodnia brama trzymała się już chyba tylko na słowo honoru. Na ścianach góry pełno było wiszących trucheł rozdzielaczy, do których pleców przyczepione były drabiny. Po nich to właśnie wspinały się zastępy zwierzoludzi i wojowników Chaosu w czasie oblężenia. Mijając wschodnią część miasta zauważyliście że ucierpiała on najbardziej. Potężne i spaczone Chaosem pociski z piekielnych dział zostawiły prawdziwe spustoszenie, całe ulice były zamknięte z rozkazu arcykapłana Klausa Liebnitza i zakonu Shally. Miało to uniemożliwić rozprzestrzenienie się zarazy albo mutacji Chaosu. Tyle wywnioskowaliście z krótkiej przechadzki po mieście, z pewnością reszta nie była w dużo lepszym stanie. Oprócz strat materialnych z pewnością ucierpiała również ludność. Ulice nadal były niezwykle zatłoczone, ale to raczej z powodu olbrzymiej ilości uchodźców, którzy przybyli do tego miasta. Udało się wam jednak zauważyć mnóstwo biedaków w zaułkach, szerzące się bezprawie i mnóstwo rannych żołnierzy, którzy chodzili o kulach albo bez jednej ręki. Wszystko to można by podciągnąć pod obrazy typowej wojny, jednak od dawien dawna rany zadane Imperium przez Chaos nie były tak wielkie. Kiedy zastanawialiście się nad tym oraz staraliście się jakoś zabić czas, podszedł do was jeden z waszych towarzyszy z podróży. Był to elf Mablung Normnay, włóczykij. Postać niezwykle pogodna, znająca wiele anegdot i dobrze znana ludności z miasteczka z którego wyruszyliście. Przyłączyła się do was w trakcie drogi, najwyraźniej nic nie wiedziała o ataku Chaosu, albo udawała głupszą niż jest. W czasie podróży urósł w waszych oczach do wesołka, którego bardziej interesuje gdzie go dzisiaj nogi zaprowadzą, niż to czy będzie miał coś do jedzenia. Wszystkie dzieci w karawanie go lubiły, ale jego największym przyjacielem był kapłan Sigmara, co z racji jego statusu nie wskazywało na normalność. Teraz jednak nie miał wesołej miny. W rękach trzymał jakiś pakunek i bębniąc o niego palcami starał się wydobyć z siebie głos do rozmowy. Wiedzieliście co jest powodem jego zakłopotania i zdenerwowania. Podczas zasadzki zawierzoludzi, jego przyjaciel zginął, a swoją ostatnią wolę przekazał właśnie Mablungowi. Wiązało się to chyba z tym przedmiotem, gdyż od tamtej pory miał go przy sobie cały czas.
- Witajcie czcigodni towarzysze – zaczął w końcu, jakby zebrawszy resztki jego odwagi. ( Widok krasnoluda łowcy troli z pewnością nie napawał optymizmem elfa) – Widzę, że tak samo jak ja znudziło się już wam czekanie. Mam w takim razie do was niezwykłą prośbę. – Przysiadł się do was i zaczął szeptać rozglądając się bacznie na boki. – Jak zapewne wiecie mój przyjaciel powierzył mi niezwykłą misję. Polega ona na dostarczeniu tego przedmiotu do świątyni Sigmara znajdującej się w tym mieście. Przyjaciel ostrzegał mnie przed potężnym przeciwnikiem na drodze tego przedmiotu, podobno sam Sigmar zesłał mu taką wizję. Dlatego proszę was o pomoc. Niby to nie jest trudne zadanie, ale jestem pierwszy raz w takim mieście i nie potrafiłbym się samemu obronić. Proszę pomóżcie mi, jestem pewien że w świątyni Młotodzierżcy wam to wynagrodzą, a jeżeli nie to mam odpowiednią ilość złota by żaden z was nie był pokrzywdzony.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 28-02-2009 o 23:11.
Noraku jest offline