-
Ratujcie mnie! - krzyk mężczyzny niósł się na całą okolicę. -
Biją mnie Niemcy! Ratujcie mnieee!
Przechodzący sopockim molo ludzie ze wstrętem obserwowali mężczyznę, który krzyczał wniebogłosy. Usiłowali go uspokoić zawsze uczynni funkcjonariusze policji. A że byli to chłopcy z niemieckiej formacji w ramach przyjacielskiej wymiany sąsiedzkiej, w łysiejącym mężczyźnie obudziły się traumatyczne wspomnienia. W tym momencie wyciągał ręce w stronę turystów i kontynuował swój na wpół damski krzyk.
-
Proszę państwa! Państwo są Polakami! Ratujcie mnie!
Słowa wypływały z jego otwartych ust, mimo że policjanci już dawno odeszli. Przycisnął swoimi dłońmi twarz, jakby obawiał się, że odpadnie. Zaczął zawodzić, lecz tym razem była to pieśń bardzo popularna w pewnych środowiskach.
-
Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!
Wyglądał tak żałośnie stojąc samotny z rozdziawionymi ustami. Tuż obok leżał brązowy płaszcz i kapelusz. A ludzie mijali go w milczeniu i żaden patriota mu nie pomógł. Część przystanęła wokół niego. Kręcili głowami nad jego stanem psychicznym. Choć tu i ówdzie podnosiły się głosy - okrzyki patriotyczne, zdania podtrzymujące na duchu szaleńca. Tuż obok zatrzymał się starszy jegomość w garniturze i z monoklem na twarzy. Był to znany powszechnie naukowiec i szanowany filantrop.
-
Zaufajcie memu szkiełku i oku - rzekł -
tego człowieka trafiła już zupełnie szajba! Żadnych Niemców dookoła, a gmin rozumowi bluźni.
Z tłumu wyrwał się młody mężczyzna. Brązowy włos miał rozwiany na wietrze, wzrok kompletnie obłąkany, z kącików ust toczyła mu się piana.
-
Mężczyzna ten czuje, a gawiedź wierzy głęboko! - krzyknął paranoicznie. -
A czucie i wiara silniej przemawia do mnie niż starca szkiełko i oko! Miej serce i patrzaj w serce!
-
Adasiu wracaj do grupy, bo się zgubisz! - głos starszej pielęgniarki ostudził zapędy młodzieńca, który natychmiast wrócił do grupy mu podobnych, w białych, gustownych kaftanach.
Tymczasem mężczyzna uspokoił się. Otarł ślinę z ust, podniósł podeptany ubiór. Następnie zwrócił się do gawiedzi z tymi słowami;
-
Niestety padłem ofiarą niechęci pewnych funkcjonariuszy publicznych państwa Niemieckiego. Połowy z nich nie poznałem i w połowie tak dobrze jak bym chciał, a mniej niż połowę chciałbym znać, choć w połowie dobrze tak jak na to zasługują.
Od pewnego czasu macał dłonią po kieszeni i nagle zniknął! Ludzie skonfundowani odwracali się, przechylali przez barierkę, wszystko by sprawdzić gdzie zniknął ów szalony człowiek, którego wszakże znali z telewizji.
On tymczasem pobiegł niewidzialny do swojego domku położonego przy plaży. Wszedł do środka, starannie zamknął drzwi i zdjął z palca złoty pierścień, który odpowiadał za zniknięcie właściciela. Zadowolony z siebie ruszył w głąb pokoju.
-
Czy jesteś z siebie dumny, Janie Mario? - rozległ się głos, który bohater dobrze znał.
Niespodziewany gość siedział przed kominkiem, w którym wesoło płonął ogień.
-
Donaldzie... zasłużyli na co chcieli. Mieli widowisko!
-
Ten pierścień, Janie Mario... - głos premiera był szorstki. -
Ten pierścień... pokaż mi go!
Bez wahania podał przedmiot byłemu przełożonemu. Ten natychmiast cisnął go w płomienie.
-
Ależ on spłonie! - krzyknął Jan Maria.
-
Nie, spójrz, pod wpływem płomieni pojawi się na nim złoty napis...
Rację miał Jan. Płomień zaczął roztapiać pierścień z głośnym sykiem. Po chwili w tym miejscu była tylko złotawa maź.
-
Cóż... nie każdy jest nieomylny - uśmiechnął się niezręcznie premier.
***
Zdjęcie