Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2009, 00:29   #8
Makuleke
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Pożegnawszy swojego gościa, John wrócił do pokoju i podniósł ze stolika zapieczętowaną kopertę. Obrócił ją kilkakrotnie w palcach i odłożył z powrotem. Stał, w zamyśleniu stukając palcem w papierowy prostokąt.

- Hmm... bal, dziwne - powiedział sam do siebie. - I to w dodatku taki, na który wszyscy tak czekają, u samego księcia Wellingtona... to nawet zabawne...
„Jeśli wierzyć tym plotkarzom z gazet, och, oni oczywiście muszą trochę przesadzać, w końcu taka jest ich rola ale... i tak... nawet w tej kamienicy proste kobiety, które nie mają z tym nic wspólnego nie mówią o niczym innym... I oto kto zostaje zaproszony? Doprawdy, zabawne. Wydawałoby się, że przez tyle lat zdążyli o mnie zapomnieć, już nawet matka nie pisze tak często jak kiedyś, aż tu takie zaskoczenie... Jak on to powiedział, ten Johan czy Jonathan? „Mój klient wiele o panu słyszał...” Ha, myślałem, że o tym zapomnieli tym bardziej, chociaż wtedy było o tym dość głośno, poleciało parę głów, ale... chyba było warto.”
Podszedł do okna, zapatrzył się na płynące gdzieś w oddali ciężkie chmury. Uśmiechnął się do wspomnień ze starych szkolnych czasów. To właśnie po owym incydencie ze zwłokami trafił tu, gdzie obecnie mieszkał, niemal na przedmieścia Londynu. Ale nie żałował tego, tak wtedy jak i teraz, warto było.

- Panie, Morris! Herbata prawie wystygła - odezwała się niespodziewanie za jego plecami pani Vorbank. - Mam ją zabrać, czy jednak ją pan wypije?
- Tak, wypiję, oczywiście - odrzekł z roztargnieniem.
- Jak pan woli, panie Morris - powiedziała kobieta i wyszła.
„To dziwne, większość z tych ludzi używa tylko nazwiska ojca, nigdy nazwiska matki, która bądź co bądź pochodzi z lepszej rodziny.”
Wrócił do stolika, nawet nie patrząc na kopertę wrócił do rozpoczętej rano lektury starodawnego poematu o czynach Beowulfa. Czytanie w oryginalnym, staroangielskim języku nie było łatwe, ale do tej pory nie powstał żaden pełny przekład. Poza tym tylko w oryginale można było dotrzeć do prawdziwego sedna dzieła, objąć je w pełni, tak jak to przekazał anonimowy autor...
„Heald þū nū, hrūse, nū hæleð ne mōston, eorla æhte.”
John zastanowił się nad kolejnym wersem, przez chwilę powtarzał go bezgłośnie pod nosem. W końcu obok kolumny druku dodał własne tłumaczenie:
„Now do thou, O Earth, hold fast what heroes might not,—the possessions of nobles.” - "Cóż za ironia."
Odruchowo podniósł do ust stojącą obok filiżankę. Herbata faktycznie wystygła. Nie pamiętał tylko, kiedy pani Vorbank ją przyniosła. Cóż, ostatecznie nie miało to większego znaczenia, i tak nigdzie mu się nie spieszyło. Przypomniało mu to jednak o wizycie pana Willborrowa. Odłożył książkę i ponownie podniósł kopertę. Otworzyć czy nie otworzyć?

- Co ja w ogóle będę tam robił? - zapytał, ale odpowiedzi naturalnie się nie doczekał.
„I w co ja się ubiorę? W końcu w tej wytartej marynarce nawet mnie nie wpuszczą. Ale z drugiej strony, o co innego może chodzić Personowi, jeśli nie o aferę z jego córką?”
- No tak - Lucy... Chyba jednak mam powód, żeby wybrać się na ten bal - powiedział do siebie i otworzył kopertę. W środku było jeszcze coś oprócz zaproszenia, ale żeby przeczytać, co było na tej drugiej kartce, musiał zapalić lampę. Kiedy już ciepłe światło ogarnęło pokój, okazało się, że Earl Ross wie o nim naprawdę sporo i pomyślał o wszystkim, również o drobnej kwocie na jakiś przyzwoity strój dla swojego gościa.
John nie miał jednak czasu zbyt długo planować jutrzejszych zakupów, bo tej nocy na niebie, w gwiazdozbiorze Pegaza miał być widoczny niezwykle silny i piękny rój meteorów. Pośpiesznie włożył płaszcz i wyszedł z mieszkania, zapominając nawet zgasić lampki.

***

Kiedy John wysiadał z wynajętej dorożki i szedł pomiędzy skupiskami gości Wellingtona w swoim nowym fraku, z eleganckim cylindrem na głowie a nawet z modną laską w ręku, sam się sobie dziwił. W tej szumiącej od rozmów masie czuł się dziwnie obco, a na dobrą sprawę nigdy nie czuł do niej przynależności. Dał się jednak poprowadzić na miejsce przez młodego hindusa, nie wymieniając z nikim zwyczajowych powitań i uprzejmości. Raz czy drugi mignęła mu gdzieś w tłumie jakaś znajoma twarz sprzed paru lat, ale chyba nikt go nie poznawał. Widocznie mocno się zmienił od czasów Cambridge. Sam też z pewnością nie pamiętał wszystkich.
Choćby ten mężczyzna, trzymający się podobnie do niego na uboczu. Chyba go skądś pamiętał, chociaż nie mógł sobie przypomnieć nazwiska. Tak, z pewnością widział go w King's College. A może raczej w Trinity? Wydawało mu się, że słyszał coś o nim, chyba zajmował się jakimiś legendami... sasów, jak się zdawało. Miał już podejść do niego i spytać go o to, ale w tym samym momencie jakaś kobieta zabrała go w stronę tańczących par. John pozostał więc na swoim miejscu, znudzonym wzrokiem przyglądając się otoczeniu i popijając szampana. Musiał przyznać, że był na prawdę dobry, chociaż nie pomagał mu odpędzić ogarniającego go pomału zmęczenia.

„Powinienem był się domyślić, że tak to się skończy, przecież zupełnie nie pasuję do tych ludzi. Kolejne huczne święto pustoty i próżności. Uśmiechają się do siebie, prawią komplementy, ale każdy myśli tylko o sobie, o własnych interesach i popularności, tylko to się dla nich liczy. Żadnej głębi, żadnego prawdziwego uczucia... I gdzie ten Person, który tak strasznie chciał się ze mną spotkać? Minęła już chyba ponad godzina, a jego ciągle nie ma...”

Nie chcąc dalej psuć sobie nastroju wychwytywanymi coraz częściej spojrzeniami zdegustowanych jego odosobnieniem uczestników przyjęcia, John wyszedł z powrotem na zastawioną karocami ulicę, odetchnął chłodnym wieczornym powietrzem. Zapragnął nagle cisnąć modny cylinder na ziemię i wrócić do swojego mieszkania, gdzie nie musiałby znosić tych wszystkich niemych obelg i na wpół skrywanych drwin. Miał za nic etykietę i to, że byłaby to wyraźna obraza księcia. Jeśli czuł się tu źle, to nie zamierzał działać wbrew sobie. Powstrzymał się jednak wiedząc, że tylko zostając tutaj i czekając na Williama Persona będzie mógł lepiej poznać tą fascynującą historię, o której tyle ostatnio słyszał.
„Cóż, trudno. Przyjdzie więc dać jeszcze Earlowi trochę czasu, ale jeśli nie zjawi się w ciągu następnej godziny, to chyba rzeczywiście sobie pójdę.”
 
Makuleke jest offline