Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2009, 12:41   #9
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Akcent Francesci skojarzył się Ekhardowi ze słońcem. Tileą. I Gianną...
- Nigdy nie zdołam się odwdzięczyć - powiedział.
Jego rozmówczyni, o pół głowy niższa od niego brunetka, uśmiechnęła się. W jej oczach koloru morza zabłysły wesołe ogniki. Poklepała mężczyznę po ramieniu.
- Wszak już o tym rozmawialiśmy, Ekhardzie. Przecież nie mogłam cię tam zostawić. Każdy postąpiłby tak, jak ja.
Ostatnie zdanie było z pewnością niezgodne z prawdą. Niejeden nie dość, że nie udzieliłby pomocy, to jeszcze by go ograbił...
Ale nie zamierzał się spierać, zwłaszcza w tej chwili.
- Uważaj na siebie, Ekhardzie. - Siostrzanym całusem przypieczętowała pożegnanie.
- Do zobaczenia, Gianno - powiedział.
Po paru sekundach potrząsnął głową, odpędzając wspomnienia. Był nad wyraz daleko od słonecznej Tilei. I nie tylko on...

- Przepraszam bardzo - uśmiechnął się przepraszająco. - Pozwoli pani, Francesco, że zajmę pani chwilę czasu?

- Pozwolę - kobieta uśmiechnęła się rozbawiona.

Ekhard nie zamierzał stać jak kat nad swoją rozmówczynią. Traktując jej słowa jak przyzwolenie zajął miejsce przy tym samym stole.

- Wybaczy pani zainteresowanie... Cóż pani robi tak daleko od południowego słońca? Czyżby i panią przyniosła tu chęć odszukania tego mitycznego skarbu? - Znaczącym wzrokiem spojrzał na rudowłosą kobietę, która przed chwilą dość głośno o owym skarbie mówiła.

Ponownie spojrzał na Francescę.

Francesca spojrzała w kierunku rudowłosej, po czym potrząsnęła głową energicznie.

- Nie, to nie skarb mnie tu przyciągnął.

Ekhard uśmiechnął się leciutko.

- Pewnie i lepiej. Szukanie skarbów zwykle jest jak próba złapania tęczy.

Oderwała spojrzenie od rudowłosej i spojrzała Ekhardowi prosto w oczy.

- A próbował pan? - spytała całkiem poważnym tonem, by po chwili zacząć się śmiać. - Proszę mi wybaczyć.

Ekhard odpowiedział uśmiechem.

- Nie ma sprawy...

Zamilkł na moment.

- Zdarzyło się... - kontynuował. - Nasze przygody zdałyby się na przestrogę dla wszystkich. - Chociaż na twarzy ciągle malował się uśmiech, to w jasnoniebieskich oczach przez moment pojawił się cień. - O mały włos stracilibyśmy życie, a potem okazało się, że ktoś był od nas szybszy...
- Przejrzałem wszystko dokładnie - powiedział Brok. - Faktycznie, były tam ukryte drzwi. Tyle tylko, że ta cała tajna komnata była pusta. A dokładniej - stał w niej pusty kufer.
- Znalazłem jeszcze to...

Rzucił Rahlowi monetę. Złoto błysnęło w blasku płomieni.
- Zagrzebała się w piasku - wyjaśnił.
- Spóźniliśmy się - skomentował ten fakt Rahl i wzruszył ramionami. - Zdarza się. Raz na wozie...
- ...raz w nawozie - dokończył Brok.
Wszyscy roześmiali się, choć w niektórych głosach brzmiała nuta zawodu.
- Dla nas została pusta skrzynia... - dodał po sekundzie.

Francescę zaskoczyła jej własna celność: żartobliwe pytanie doczekało się poważnej odpowiedzi. Zdziwiła ją też szczerość odpowiedzi. W jej oczach pojawiło się zaciekawienie.

- Niezbyt przyjemne zakończenie - stwierdziła po chwili. - Rozumiem więc, że pan także nie przybył do "Czwartej mili" dla skarbu.

- Proszę mi mówić po imieniu - zaproponował Ekhard. - A jeśli chodzi o Czwartą milę... Raczej trafiłem tu po poszukiwaniach. I teraz zastanawiam się raczej, co robić dalej...

- W porządku, przejdźmy na ty - kobieta skinęła lekko głową. - Mam podobny kłopot. Wyjazd stąd jest ponad moje finanse, a pozostanie tu równa się tym samym. Sytuację pogarsza jeszcze zbliżająca się zima.

- Miło mi, Francesco - uśmiechnął się.

W ich rozmowę wdarły się nagle głośne przechwałki Josefa Huldbringena.
Uśmiech Ekharda zmienił się w lekko kpiący.

- Oby się nie okazało, że jest z nim jak z przysłowiową krową... - wyszeptał, tak, by jego słowa dotarły tylko do uszu Francesci. - Oto przykład człowieka, który w przeciwieństwie do nas ma pełny trzos. Jeszcze - dodał równie cicho.

Kobieta spojrzała na niego, marszcząc lekko brwi. Pochyliła się delikatnie w stronę Ekharda.

- Owszem, może go stracić w każdej chwili. Pytanie tylko na czyją korzyść.

- To akurat nie moja specjalność - westchnął z pewnym odcieniem żalu. - Chyba, żeby mi ją podarował. Ale nie sądzę, by miał tak dobre serce - uśmiechnął się.
- Bohater wczorajszej awantury z pewnością należałby do skłonnych zaopiekować się tym trzosem. A inni? Nie chciałbym rzucać bezpodstawnych w gruncie rzeczy oskarżeń.
- Poza tym, może wszystko przepić lub przepuścić "Pod..."
- nie dokończył.

Przy Francesce nie wypadało wspominać o przybytku Madame Herty.

- Ofiary losu z nas - mruknęła pod nosem, po czym dodała głośniej - ale powiedzmy sobie szczerze: większość zebranych tu - powiodła dłonią po sali - wygląda jak specjaliści w spotykaniu ludzi w ciemnych zaułkach i pozbawianiu ich trzosu, a czasem i życia. Chyba będzie trzeba znaleźć sobie jakieś zajęcie albo wiać stąd póki można.

- Póki można - Ekhard pokiwał głową. - Jeszcze śniegi nie zawiały drogi... Na upartego starczyłoby kupić prowiant i ruszyć, ale na piechotę i samemu to średnio rozsądne wyjście.
- Miałem nadzieję, że karawana Gorba, która ma tu dotrzeć na dniach
- mówił dalej - wraca z powrotem. Wtedy można by się zabrać z nim.

Zmarszczyła brwi, jakby rozważała wszystkie za i przeciw. Po chwili uniosła głowę i skinęła nią nieznacznie.

- Karawana... To nie jest głupi pomysł, Ekhardzie. Nawet bardzo rozsądny.

- Miałem nadzieję, że ci się spodoba. Nie sądzę, by Gorb miał coś...

Przerwał na moment, bo posługacz postawił na ich stole dwa kufle piwa. Ekhard uniósł kufel i ukłonem podziękował fundatorowi.

- Nie sądzę - kontynuował przerwane zdanie - by Gorb miał coś przeciwko dodatkowym osobom. Przejazd można odpracować albo zapłacić...

Francesca również uniosła kufel w geście niemego podziękowania, po czym upiła łyk pienistego piwa.

- A co jeśli Gorb się nie zgodzi? - spytała unosząc lekko brwi. - Zawsze trzeba mieć jakiś plan w zanadrzu. Czy ty masz jakiś?

- To byłoby niemiłe ze strony Gorba. - Podobnie jak rozmówczyni wypił łyk piwa.

- W ostateczności mogę przyjąć propozycję Snogara. - Uśmiechnął się ponuro. - Stary Thordwalson proponował mi spółkę w przyszłorocznych poszukiwaniach skarbu. Jeśli zapewni mi wikt i kwaterę przez zimę, to mogę zaryzykować. Nawet za coś tak niepewnego, jak udział w zyskach. Ale to ostateczność.

Wypił kolejny łyk piwa.

- Dość trudno byłoby w tej dziurze znaleźć jakąś pracę. - Pokręcił głową. - Jeśli nie będzie innego wyjścia, to ruszę sam w stronę cywilizacji. Lub z kimś, kto woli ryzyko na szlaku od śmierci głodowej tutaj.

Francesca pokiwała lekko głową.

- Podobasz mi się. Masz głowę na karku, a o takich ludzi trudno - stwierdziła, odstawiając kufel. - Jeśli chodzi o wyruszenie w stronę cywilizacji to możesz na mnie liczyć.

Ekhard przyglądał się jej przez moment, potem skinął głową.

- Proponowałbym poczekać jeszcze trzy dni. Jeśli do tego czasu Gorb nie przybędzie, ruszamy. Zobaczymy, u kogo dostaniemy taniej prowiant, u Snogara, czy u Paula, a potem... w drogę.

Uniósł kufel z piwem.

- Twoje zdrowie, towarzyszko podróży.

- Twoje także, Ekhardzie - kobieta ze śmiechem uniosła kufel. - Aby nam szczęście sprzyjało.
 
Kerm jest offline