Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2009, 20:18   #13
Chrapek
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
Na początek przypominam zasady Warsztatów

Do obrazka piszemy psychodeliczne opowiadanko, przy czym ten co je pisze, daje na końcu swój obrazek. Chętnych zapraszamy do dołączania i swobodnego snucia totalnie abstrakcyjnych historii całkowicie oderwanych od rzeczywistości .

I post właściwy:

- Ezechiel Dwa Pięć - Siedemnaście! Ścieżka uczciwego...
- Prawego... - wtrącił czarnuchowi pomocnik.
- Nie przeszkadzaj! Ścieżka prawego człowieka prowadzi przez tyranię złych... złych... Kurwa!
- Złych ludzi. Jak tak zapamiętałeś ten cytat, to go rozwalimy najwcześniej za pół roku - zbulwersował się krawaciarz.
Niedoszła ofiara, którą był Andrzej Gołota, nerwowo przenosiła wzrok to na jednego, to na drugiego oprawcę.
- Vincent, a za co właściwie go rozwalamy? - zafrasował się Afroamerykanin.
- Jabba chce go mieć dead, bo nie dotrzymał warunków ustawionej walki.
- Kolejny chojrak, co zamiast przegrać wygrał?
- Gdzie tam - żachnął się Włoch rodem z Ameryki - Miał paść w drugiej rundzie, a tymczasem przeciwnik rozwalił go przez knock-out w pięćdziesiątej drugiej sekundzie.
Czarnuch splunął z odrazą w kierunku niedoszłego mistrza wagi ciężkiej.
- Panowie, dogadajmy się, to wszystko wina Dona Kinga... - zaczął Andrzej.
Vincent Vega i Czarnuch nie czekali. Strzelili ze swoich klamek niemal jednocześnie.
Kałdun Gołoty opadł bezwładnie na podłogę.

- I'm a bad mothefucker, bad mothefucker - zaintonował Vega, kiedy wchodzili do pieczary Jabby. Kiedy zaczynali u niego pracować koledzy śmiali się z nich, że porzucili pracę u lokalnego bossa, dla jakiegoś przerośniętego robaka. Ale potem poczuli rispekt i szacun. A tych którzy go nie poczuli, dosięgła zemsta, czy, jak mówił Czarnuch - Palec Boży.
- Hari kriszna, hari hari - powitał ich Jabba, paląc hojnie nabitego skręta. Ze wszystkich rzeczy jakie zaoferowała mu Ziemia, najbardziej zasmakował w zielonej, soczystej trawie.
- A kto nie hari, zioła nie pali - odpowiedział Vincent.
- No i co, misie-pysie? Załatwiona sprawa?
- Sie wie!
- Ciebie nie pytałem Czarnuchu! - Jabba popisał się nabytym rasizmem. Asfalt zawstydzony swoim wyskokiem spuścił pokornie główkę.
- Wszystko według planu, mości panie - odpowiedział Vincent - Już nigdy więcej nie przerwą panu Telexpressu transmisją jego walki.
- No - sapnął Jabba - Bo mi zawsze wycinali Hirka Wronę, żeby puścić jego całą walkę... To mam dla was teraz inne zadanie...

- To tutaj - Vincent wysiadł ze swojego służbowego merca i spojrzał na szyld przed sobą: "Rzym - jadło polskie".
- Tak jak zwykle?
- Taa... Wpadamy, kopiemy, zabieramy kasę i dzida. A jak się ktoś będzie stawiał, to go palcem Bożym pomacaj.
- Bluźnierco! - zaperzył się Czarnuch - Ja ci zaraz...
- Dobra, dobra... - Vincent nonszalancko przekroczył próg karczmy.
W progu dopadł go kelner. Spod tupeciku wystawały mu różki, zaś za nogawką ciągnął się kosmaty ogon. W pomieszczeniu unosiła się niezbyt subtelna woń siarki.
- Co do...
- Witam, witam! - kelner uścisnął poufale gościa - I zapraszam do stolika! Polecam specjalność zakładu: schabowy i setkę!
Vincent miał zamiar rozwalić gościa od razu, ale nigdy jeszcze nie spotkał się z przysłowiową polską gościnnością, więc postanowił, że póki ma możliwość, to jej spróbuje.
Trzeba być w końcu otwartym na nowe doznania.

Gdzieś po dwóch godzinach Vega i Czarnuch byli już nawaleni w trzy dupy.
Kelner przyniósł im rachunek. Vincent był w takim stanie, że mógłby mu równie dobrze zapisać cały swój dobytek.
- I jeszcze podpisik tutaj - Kelner wskazał miejsce na papierze. Dziwny był ten papier i długopis też dziwny jakiś był... Ledwo Vincent podpisał, Kelner zamaszystym ruchem ściągnął z siebie wierzchnie okrycie. Spod spodu na światło dzienne wydostała się dość tęga osobistość, ubrana w szlachecki żupan i przepasana szabelką. Długie rogi i ogon ciągnęły się za jego jestestwem.
- Ha! Teraz jesteś w mojej mocy! - ryknął - Ta karczma "Rzym" się nazywa!
Vincent łypnął na niego wzrokiem naćpanej wiewiórki.
- Buurp... shiadaiii lepjejjj i poleeiii - wydusił z siebie.
- Nie rozumiesz?! Jam jest Boruta, sierżant kolonialny I zastępu Armii Piekielnej! Cyrograf podpisałeś, baranie! - zagotował się szlachetka.
- Nojii spokoooo - uśmiech wypełzł na twarzy Vincenta - Czarnuhoffi njeee daueź do podbizzzu?..
- Czarnuchy nie mają przecież duszy - mruknął Boruta - Zaraz, zaraz, przecież to twój niewolnik, nie?!
- Njee...
- Cholera, wtedy prawo własności by automatycznie przeszło na mnie... No nic, znalezione nie kradzione - uśmiechnął się do własnych myśli łapiąc za szmaty Afroamerykanina.

W tym też momencie coś mu ustrzeliło różki. Kilka następnych naboi pogrążyło się w jego bebechach. Święcone posrebrzane kule zrobiły okropne spustoszenie w diabelskim ciele. W progu stał Jezus Chrystus.
Był czarny jak smoła.
- Paledz Boszzy - wystękał Czarnuch, który w miarę doszedł do siebie.
- Nie żaden palec, hommie - mruknął Jezus - Tylko nie pozwolę, żeby jakiś białas tak traktował czarnego brata!
Jezus sprzedał kilka kopów leżącemu Borucie.
- Ale... Jagg? - jęknął Czarnuch.
- Jak to jak?! O dyskryminacji nie słyszałeś? Jak w trzydziestym roku śmigałem po Ziemi Świętej, to co, jako hommie bym sobie dał radę? Toż te Żydy są jeszcze gorsze od białasów! Więc dla dobra sprawy wkręciłem im, że jestem taki jak oni, tylko dużo na solarkę chodzę - Chrystus zarechotał do własnych myśli.
Vincent z hukiem spadł pod stół. Usnął w locie.
Chrystus pomógł wstać Czarnuchowi:
- Nadaje Ci imię po swoim dziadku. Będziesz Jules. To tak, żeby na Ciebie per "Czarnuch" nie mówili - powiedział Jezus - I przestań się waflować z tym białasem - dodał - On i tak zginie gównianą śmiercią.
To rzekłszy zawinął się i wyszedł z lokalu.
Sportowa bemka czekała już na niego na zewnątrz.

I (na zachętę) łatwy obrazek:

 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.

Ostatnio edytowane przez Chrapek : 10-03-2009 o 20:34.
Chrapek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem