Wątek: Dom Asteriona
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2009, 19:28   #4
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Ostatnia kropla wina wahała się na krawędzi kielicha, więżąc w karmazynowym wnętrzu migotliwy blask świec... To była ta chwila, ten moment...

Jej oczy były niesamowite i zarazem nieludzkie, przepełnione tą dziwną siłą, którą Aramil czuł i dostrzegał, ale nie potrafił zrozumieć. Mocą wypełniającą wszystko dookoła, ale wciąż pozostającą nieujarzmioną, pełną potencjału tworzenia i niszczenia. W tych oczach mężczyzna widział swoje odbicie, ale też odbicie całego świata, każdej rośliny i zwierzęcia, każdego podmuchu wiatru, każdej kropli deszczu... Ale czy to było prawdziwe? Czy cokolwiek mogło być zwierciadłem dla całego świata, tak jak górskie jeziora są zwierciadłem nieba?

To była ta chwila... i minęła, wraz z ostatnią kroplą wina spadającą na puszysty dywan.

Świat jest zorganizowany według pewnych zasad, których niedobrze jest nie przestrzegać. Jedna z nich mówi, że gdy z namiotu dowódcy dobiegają kobiece krzyki, wcale nie jest konieczne, a czasem jest wręcz niewskazane, by żołnierz zaglądał do środka. Jednak, jeżeli krzyki te zawierają pewne słowa, to strażnik powinien reagować natychmiast. Na nieszczęście Alrauny, „Zatrute!” należy do tych właśnie słów.

Szorstkie ręce schwytały dziewczynę za chude ramiona i gwałtownym szarpnięciem ściągnęły ją ze stołu. Żołnierze nie byli delikatni, a wiedźma, próbująca wyrwać się z bolesnego uścisku, wcale nie poprawiała swojego położenia. Jeden z mężczyzn złapał Alraunę za włosy i szarpnięciem odchylił jej głowę, podczas gdy drugi postarał się, by ręce kobiety tkwiły nieruchomo za plecami. Być może chcieli zrobić coś jeszcze, ale właśnie wtedy Aramil ocknął się z początkowego osłupienia.

- Czyście oszaleli?!

Szamotanina ustała, a dwaj żołnierze patrzyli na dowódcę z cielęcym niezrozumieniem, choć już wyczuwali, że zaraz grad obelg posypie się na ich biedne głowy.

- Na wszystkie kurwy Cesarstwa, wynoście się, ale to już! – wykrzyknął Marivald.

Obaj strażnicy, choć nic nie rozumieli z zaistniałej sytuacji, wiedzieli jaka kara grozi za zignorowanie rozkazów. Ręce przytrzymujące dziewczynę szybko rozluźniły uchwyt i już po chwili po żołnierzach nie było żadnego śladu.

Aramil podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do leżącego nieopodal kielicha. Dłoń mężczyzny ostrożnie ujęła naczynie, jakby było to coś śmiertelnie niebezpiecznego, i uniosła je na wysokość oczu. Młodzieniec uważnie obejrzał przedmiot, jakby widział go pierwszy raz, poczym przeniósł ciekawskie spojrzenie na Alraunę. Sytuacja była zaskakująca, młody arystokrata nie często miał okazję widywać wiedźmę. Umiejętność przelewania mocy w pieśni nie była często spotykana, a i tak tylko jedna kobieta potrafiła zrobić z tego talentu jakkolwiek użyteczne narzędzie – a tą kobietą była Melissa.

Gdy Aramil w końcu przemówił, jego głos brzmiał zupełnie inaczej niż wcześniej... Brzmiała w nim troska, ale od kiedy szlachetnie urodzeni dbali o zwyczajnych ludzi?

- Nie zrobili ci krzywdy?
- Nie... panie
– odparła Alrauna, pokornie spuszczając wzrok.

Ku jej wielkiemu zdziwieniu, Aramil podszedł do niej sprężystym krokiem, a jego dłoń delikatnie, ale stanowczo, zmusiła ją do podniesienia głowy i spojrzenia mężczyźnie prosto w oczy.

- Nigdy nie byłaś w żadnym większym mieście, prawda?
- Nie, nie byłam panie
– odpowiedziała z pewnym ociąganiem. Nie była głupia, wiedziała dokąd zmierza ta rozmowa, ale... nie potrafiła skłamać patrząc w tę niesamowite oczy.
- Nie masz więc pozwolenia na korzystanie z... ze swojego talentu?
- Nie
– odparła, z każdą kolejną lakoniczną wypowiedzią, czując się coraz głupiej.

Aramil odstąpił od dziewczyny i podszedł do mapy. Wpatrując się z uwagą w starannie wyrysowane linie starał się pojąć sytuacje. Ktoś próbował go otruć, w jego rękach znalazła się najprawdziwsza wiedźma, a on tkwił na środku długiego pasa praktycznie niezamieszkałej ziemi, z odziałem ludzi, co do których lojalności nie był do końca pewien. Nie miał zbyt dużego wyboru, ale z całą pewnością był ktoś komu mógł zaufać. A w tym przypadku, tym kimś był Gadrir – on jeden wart był pokładanego w nim zaufania. Kilka kroków, gwałtowne rozsunięcie kotary i stanowczy rozkaz dla stojących przed wejściem strażników. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Wkrótce stary wojak ostrożnie wsunął się do namiotu i stanął wyprostowany przed dowódcą.

- Wzywałeś mnie kapitanie?
- Tak, Gadrir. Mamy poważny problem, który musimy omówić, ale wpierw...
– twarz młodzieńca odwróciła się w kierunku Alrauny – Zaczekaj na zewnątrz dopóki cię nie wezwę.

Kobieta posłusznie wyszła z namiotu i zatrzymała się nieopodal. Dwójka wartowników stojących przed wejściem wpatrywała się w nią niezbyt przyjaznymi spojrzeniami, ale na szczęście żaden z nich nie podszedł do niej, ani nawet się nie odezwał. Stała więc milcząc i oczekując na dalszy rozwój wypadków. Dla zabicia czasu i uśmierzenia zdenerwowania, wpatrywała się w nocne, usiane gwiazdami niebo, starając się przypomnieć sobie nazwy poszczególnych świetlistych punktów. Kiedyś jakiś uczony zatrzymał się w ich wiosce i starał się nauczyć miejscowe dzieci nazw gwiazd. Któregoś dnia Alrauna przysłuchiwała się jego lekcjom, a teraz z zadowoleniem zauważyła, że wciąż jeszcze coś z nich pamięta.

Nagle z namiotu dowódcy wyszedł pobladły Gadrir, niosąc nienaruszone jedzenie kapitana i naczynie z winem. Odszukał wiedźmę wzrokiem, poczym wskazując na namiot za plecami, rozkazał jej wejść do środka. Po tym geście pośpiesznie się oddalił, nie wypowiadając ani jednego słowa. A jednak, nim mężczyzna odszedł, Alrauna dostrzegła w jego oczach, coś czego nie spodziewałaby się tam dostrzec – strach.

Z ociąganiem kobieta z powrotem weszła do namiotu, by dostrzec Aramila. Arystokrata siedział w niedbałej pozie na starannie wyrzeźbionym fotelu. Rozluźniony i uśmiechnięty sprawiał wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy, że nie tak dawno temu ktoś starał się go zabić. Wskazał wiedźmie miejsce naprzeciw siebie, a gdy Alrauna usiadła, pochylił się w jej kierunku i spokojnie powiedział:

- Jesteś wyjątkową kobietą Alrauno. Niewiele osób włada takimi mocami, jak twoje, ale jest to niebezpieczny dar. Wiesz o tym, prawda? Nie mogę pozwolić biegać ci ot tak, szczególnie, że ktoś próbował cię porwać, zapewne ze względu na twój talent. Muszą o tobie dowiedzieć się, jak najwięcej, może dzięki temu wymyśle, jak mógłbym ci pomóc. Opowiedz mi o sobie, o swoim życiu, nauce i wszystkim innym.

***

- Co się stało, Gadrir? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.

Nagłe pojawienie Edriusa sprawiło, że żołnierz niemal podskoczył, choć spodziewał się zastać czarnoksiężnika w tym właśnie miejscu. Edrius był przywódcą tej grupki uzdolnionych magicznie osób, które dołączono do oddziału na wyraźne życzenie ojca Marivalda. Podczas, gdy normalni żołnierze ochraniali dowódcę przed pocięciem na plasterki przez różne ostre przedmioty, Edrius i jego ludzie pilnowali, by nikt nie zabił Aramila z użyciem jakiś magicznych sztuczek.

- Ktoś próbował otruć kapitana – wyjaśnił pospiesznie Gadrir.

Edrius nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego. Ludzi z pozycją Aramila często próbowano się pozbyć i używano ku temu metod gorszych, niż trucizna.

- Rozumiem, że się nie udało? – spytał z pozorną obojętnością Edrius.
- Całe szczęście, nie. Inaczej pan, by nas...Gadrir w wymownym geście przejechał kciukiem po szyi.
- Tak, oczywiście masz rację. Ale pewnie już znaleźliście truciciela?
- No, nie, nie do końca...
Gadrir nie był dość spostrzegawczy, by dostrzec krótki, pełen wyższości uśmiech, jaki przez moment gościł na twarzy maga.
- Nie poradzicie sobie z tym sami, więc mam wam w tym pomóc, tak Gadrir?
- Nie! Poradzimy sobie sami
– odburknął stary żołnierz, nieco urażony pytaniem – Tyle, że ja się martwię o kapitana. Kazałem podwoić straż wokoło niego, ale tam tego...
- Wykrztuś to z siebie człowieku
– w głosie Edriusa słychać było irytację.
- Tyle, że kazał o tym nikomu nie mówić.
- Gadrir, oboje przysięgaliśmy bronić go najlepiej, jak tylko potrafimy. Nie będę mógł ci pomóc, jeżeli nie powiesz o co chodzi.
- To przez tę kobietę.
- Tę, którą odbiliśmy ostatnio? Co z nią?
– choć ton głosu tego nie zdradzał, to twarz Edriusa ukazywała z jak wyraźną ulgą przyjął zmianę tematu.
- Wyczuła truciznę... ot tak... spojrzeniem.
- Wyjątkowy dar, ale to nie powód do obaw. Gdyby miała złe zamiary, to nie ostrzegłaby...[/i] – Edrius nie zdążył dokończyć, uciszony nerwowym ruchem ręki Gadrira.
- Ale ona jest...
Gadrir ściszył głos do ledwo słyszalnego szeptu. – ... wiedźmą.

***

Aramil odchylił się do tyłu i odruchowo spojrzał na mapę. Opowieść Alrauny brzmiała przekonywująco, a młody kapitan szczycił się tym, że z łatwością potrafi przejrzeć kłamstwo. W tym jednak przypadku, kobieta powiedziała prawdę, a to oznaczało, że Marivald słusznie ocenił kłopoty, w które się wpakował. Jednak ojciec uczył go, że wszystko można przekuć na swoją korzyść – trzeba tylko wiedzieć, jak tego dokonać. Nie wspominając o tym, że młody kapitan nareszcie miał okazję wykazać się w czymś innym, niż pilnowaniem granicy Cesarstwa. Wystarczyłoby odpowiednio rozegrać karty.

Przystojny młodzieniec wyciągnął dłoń i palcem wskazał na mapie niewielką, czerwoną kropkę.

- Wygląda na to, że mamy poważny problem, co z tobą zrobić. Nie martw się jednak, nie zabiorę cię do Jergot. Udamy się tutaj – mężczyzna postukał w mapę. – To niewielka wieś, dość odległa od większości zamieszkałych terenów. Mot... Ludzie są tam dzicy i nieokrzesani, ale nic nam nie zrobią. Uzupełnimy u nich zapasy i wyru...

Płachta prowadząca do namiotu kapitana nagle została rozsunięta, a do środka wkroczyło pięciu mężczyzn. Trzech żołnierzy, Gadrir i czwarty, nieznany wiedźmie człowiek, o pociągłej twarzy, której kształt dodatkowo podkreślała starannie przycięta kozia bródka.

- Edriusie, co ma oznaczać to najście? - w głosie Aramila słychać było rosnącą z każdą chwilą irytację.
- Wybacz panie, ale wykonuje jedynie swoje obowiązki. Twój ojciec nakazał mi cię chronić za wszelką cenę, a mam powody, by przypuszczać, że nie myślisz w pełni... racjonalnie.

Przez chwilę panowała całkowita cisza, jakby przed chwilą wypowiedziane słowa zamroziły czas. Aramil wolno podniósł się ze swojego miejsca i, ominąwszy stół, podszedł do mężczyzn, który ośmielił się do niego odezwać w tak bezczelny sposób. Edrius natychmiast zgiął się w głębokim ukłonie, ale nie zrobił nic ponad to.

- Zechcesz powtórzyć, to co przed chwilą powiedziałeś – głos kapitana brzmiał zadziwiająco spokojnie, niemal przyjaźnie.
- Ośmielam się twierdzić panie, że dostałeś się pod wpływ uroku, rzuconego przez tą wiedźmę. W tym stanie nie panujesz nad swoimi czynami i stanowisz poważne zagrożenie dla samego siebie. Sytuacja ta, mój panie, wymusza odizolowanie cię od wiedźmy, aż do czasu, gdy dotrzemy do Jergot. Oczywiście wszystko to tylko dla twojego dobra i bezpieczeństwa
Edrius nie dał się przestraszyć, mówił spokojnie, jak prowadzący wykład nauczyciel.

Właśnie wtedy Aramil gwałtownie złapał mężczyznę za włosy, szarpnięciem zmusił do wyprostowania się i spojrzenia prosto w swoje jasne oczy.

- Chyba zapomniałeś z kim rozmawiasz! Myślisz, że jakieś nędzne sztuczki są wstanie nagiąć moją wolę? I jakim niby prawem ośmielasz się mówić mi, co mam robić i z kim się zadawać?!
- Panie, błagam, twój ojciec kazał nam cię chronić!
– tym razem odwaga opuściła Edriusa, a z jego głosu znikła poprzednia pewność.
- Wybacz panie, ale to dla twojego dobra. Proszę, pozwól nam wykonywać nasze obowiązki
Gadrir postąpił krok w kierunku kapitana, nie dało się jednak nie zauważyć jego dłoni, zaciśniętej na rękojeści miecza.

Marivald rzucił krótkie spojrzenie na Alraunę, a później na pobliski stojak z bronią. Wiedział, że ci dwaj przeklęci nadgorliwcy, rzeczywiście chcą jedynie zapewnić mu bezpieczeństwo, ale nie mógł dopuścić, by pokrzyżowali mu plany. Młodzieniec spojrzał w oczy swojego zastępcy, a następnie na jego miecz.

- Wynoście się stąd Gadrir, albo wszyscy zapłacicie życiem za swoje czyny.
- Wybacz, wasza wysokość, ale nie możemy. Widzimy tylko jeden sposób, by wypełnić rozkazy twojego ojca i zapewnić ci bezpieczeństwo, zarówno przed tobą samym, jak i zdrajcami, czającymi się w naszych szeregach. Jeżeli ceną ma być nasze życie, z chęcią ją zapłacimy
– głos starego żołnierza pozostał stanowczy.

”Twoje głupie zaślepienie nie pozostawia mi wyboru. Dziś otrzymasz zapłatę za wszystkie lata lojalnej służby” – pomyślał Aramil. Podjął już decyzję, teraz pozostało wprowadzić ją w życie.
 
Markus jest offline