Na tle śniegu bestia okazała się być o wiele milsza dla oka, niż w ciemnych pomieszczeniach i tunelach. Światło dzienne podkreślało jasne, niemalże białe umaszczenie. Oczywiście vorox nie był całkiem biały. Przez całą długość grzbietu biegła szara pręga rozszerzająca się lekko przy łopatkach, a każda kończyna płynnie przechodziła od bieli do prawie idealnej czerni na końcach. Dzięki temu umaszczeniu było w nim coś szlachetnego, coś odciętego od brutalnego i prymitywnego wizerunku ich rasy.
Na piersi krzyżowały się pasy czarnej skóry stanowiące uprząż, która mogła służyć tak za ozdobę, jak i mocowanie wszystkich przydatnych rzeczy, głównie broni i innych sprzętów. Za wyjątkiem pasów skóry nie było nic więcej, jedynie bransoleta połyskujące teraz światłem i kompletnie odcinająca się od ciemnego umaszczenia łap.
Teraz stworzenie stało nieruchomo kręcąc czasem głową na różne strony. Vorox był na czymś wyraźnie skupiony i nie dawał po sobie poznać o co dokładnie chodzi. Dopiero po dłuższej chwili poruszył się, rozmasował obolałe ramiona i powoli, acz pewnie, ruszył w stronę towarzyszy z przypadku. Nie był w żadnym stopniu onieśmielony, ani nie wykazywał nawet śladu zdenerwowania. Można by nawet zaryzykować iż w ogóle nie było po nim widać nawet śladu emocji. Wyraźnie był w tym szkolony, może nawet naprawdę nie odczuwał ani odrobiny strachu czy zdziwienia, jakby był gotowy na wszystko od dziecka.
Gdy podszedł zwrócił się do towarzyszy tego niefortunnego spotkania. - Nic wam nie jest? Nie oglądałem się nawet, czy biegniecie za mną. Nie chciałem stracić impetu, gdyby ktoś stanął nam na drodze. - Jego głos był głęboki i zdawał się wprawiać w wibracje całe ciało. - Zdaje się, że teraz Wy będziecie moim angerak na jakiś czas.
Przez chwilę przyglądał się zdziwionym twarzom. Na pewno nie wszyscy znali jego rodzimy język, więc wyjaśnił. - To nasze stado, paczka która trzyma się razem. Teraz jednak musimy się stąd wydostać i chyba nie mamy czasu na rozmowy o językach. Wyczułem w powietrzu zapach garbarni i smród miasta. To prawie na pewno Nowy Jakovgrad, nie sądzę abyśmy byli daleko.
Po chwili zastanowienia wskazał kierunek. Dorzucił jeszcze kilka słów komentarza, po czym kolejne kilka chwil trwał w bezruchu. Tym razem chyba czegoś nasłuchiwał. Słyszał, jak walka się kończy i wszystko powoli milknie. Mogło to zwiastować chwilowy spokój, albo poważne kłopoty, zatem ponownie zwrócił się do zebranych. - Musimy stąd ruszać. Niedługo może się tutaj zrobić dla nas równie niebezpiecznie, jak w środku tej przeklętej konstrukcji. - Powaga w jego głosie sprawiała iż brzmiał on jeszcze silniej i bardziej przenikliwie niż wcześniej. - Podejrzewam, że kompletnie was to nie interesuje, ale jestem Bruggbuhr. Możecie mówić po prostu Bru, jeśli nie potraficie wymówić mojego imienia.
Ostatnio edytowane przez QuartZ : 21-03-2009 o 16:02.
|