Robin "Dziadek" Carver
Mieli gości - znowu. Jak na miasto, które właśnie przeżywa coś na kształt apokalipsy, jest bardzo zatłoczone. Ganger spojrzał na nich, oni spojrzeli na niego. Zaległa niezręczna - chociaż to słowo nie do końca oddaje zaistniałą sytuację - cisza. Taka jaka zazwyczaj zapada, kiedy ktoś właśnie skończył opowiadać kawał o grubasach, a tu nagle okazało się, że jego ważący dwieście kilo szef stał z nim i wszystko słyszał.
Rozległ się wystrzał. To w połączeniu z padającym na ziemię truchłem szybko przerwało impas. Dziadek odsunął się kilka kroków od okna, kiedy wypadł z niego następny "turysta." Nie widział czy Haze go dopadł czy nie - grunt, że był na zewnątrz. Przynajmniej chwilowo.
- Kurwa... - wyraził swoją opinię Carver po krótkim zastanowieniu - Najwidoczniej mamy poważny problem. Ci dwaj pewnie nie wpadli do nas w takim pośpiechu dla zabawy. No nic. Ty, Rainman, rusz cztery litery i wynosimy się stąd, tylnym wyjściem.
Jeśli ich poprzedni gość nie kwapił się zaglądać do nich ponownie - czy to dlatego, że był martwy, czy też z innego powodu - Carver sprawdził szybko magazynek. "Niewiele tego, ale musi wystarczyć."
- Spodziewajcie się silnego oporu. Gotowi? To jedziemy. |