Wątek: Skrzydlaci
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2009, 18:33   #2
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Myślała jakby nie swoimi myślami. Żałowała tylko, że kogoś innego nie bolało jej bólem. Chciało się jej spać. Koszmarnie chciało jej się spać. Właściwie tylko to. Wszyscy patrzyli na nią z drwiną i wrogością, jak na rzecz zbędną, która przyniosła więcej szkody niż pożytku, która nikomu już na nic nie była potrzebna.
„Niedobrze” – pomyślała z ironią, kiedy ujrzała jednego ze skrzydlatych ściskającego spory nóż.
Jednego nauczyła się w akademii wojennej – że ból nie jest fajny. Jest cholernie nie fajny.
„Ale każdy ból mija”.
A wszyscy będą się na nią gapić, z politowaniem, nieposzanowaniem, beztroską, rządni blasku strachu i łez w jej oczach.
„Bardzo niedobrze...”
Droga uciekała spod jego stóp jakby wiła się, plątała w supły. Czuła się jakoś dziwnie, jakby mogła w każdej chwili zawrócić i odejść, jakby świadomie dążyła ku swojemu unicestwieniu. Spojrzała w górę. Niebo uginało się do niej, słonce wyciągało swe promienie, głaszcząc po włosach, twarzy, szyi i ramionach, jakby chciało powiedzieć: „nie bój się, jestem z tobą”. Zaczęła zastanawiać się, wspominać, podziwiać. Zdała sobie sprawę że to niebo widziała codziennie przez dwadzieścia pięć lat, a jednak za każdym razem oglądała je tak krótko i niedokładnie, że ogarnął ją teraz wstyd. Stwierdziła, iż tak naprawdę mało wiedziała o tym co go otaczało. Zaczęła się przyglądać błękitowi, chmurom, dwóm niewyraźnym sylwetkom ptaków szybującym wysoko. Nie potrafiła zrozumieć, ale czuła się jakby sekundę temu się urodziła i oglądała to wszystko po raz pierwszy. Zapragnęła zatrzymać się na środku placu i do końca dnia oglądać jasne niebo, chmury, potem zachód słońca, gwiazdy i znów wschód. Pokochała nagle wiatr we włosach, zapach suchego, ciepłego powietrza. Wspomniała ciepły deszcz, delikatne kropelki rozbijające się łagodnie o skórę. Pojęła, że z tym światem łączyła ją silna więź, i to właśnie świat ją kontrolował.
„To musi być prawda... Zaświaty muszą istnieć... Tam nie ma bólu ani chorób...”
Kiedy o tym myślała serce zaczęło jej mocniej bić. Miała różne wizje życia po śmierci. Tworzyła je na poczekaniu. Jako wojowniczka nigdy nie rozmyślała nad tym co ją czeka, gdy już zginie. Wojownikom kazano zapomnieć o takich myślach. Mieli wyraźnie wyznaczoną granicę – tylko do tego chwalebnego momentu kiedy to mieli umrzeć od cudzego ostrza.

Nie pamiętała nawet momentu, kiedy upadla na kolana.
- Asael...
Jej imię. Otrzeźwiona, podniosła głowę.
- ...zostajesz uznana winną zabicia piątki Posłańców i opóźnienie transportu żywności...
Skrzywiła się drwiąco.
”Co do opóźniania transportu żywności to dam ci radę, kobieto – przejdź na dietę!!! Wałki ci się wylewają...!”
Kiedy skrzydlaci w błyszczących zbrojach podeszli i Asael zobaczyła nóż, spuściła głowę, zamknęła oczy.
„Nie chcę na was patrzeć i nie chce żebyście widzieli...”
Ból był tak porażający, że niemal straciła przytomność. Krzyczała niemal odruchowo.
„Gah, z tymi łzami!... Boli jak ciężka cholera...! To nic... To niemal łzy szczęścia...”
Przełykała łzy starając się już nie krzyczeć.
„Nawet nie wiedziałam, że potrafię wydawać takie odgłosy! – była pod wielkim, paradoksalnym wrażeniem własnych wrzasków. – Cóż, w końcu jesteśmy tylko zwierzętami z umysłami, które stworzyły dusze... prawda?”
Wstydziła się swoich krzyków, choć wiedziała, że nie byłaby w stanie milczeć przytłoczona takim bólem. W krzykach było z czasem więcej protestu i rozpaczy po nieodwracalnej stracie, niż bólu. Myślała, że umiera. Tak się czuła. Akurat Gabriel się nawinął, podszedł do Kurta i demonstrował mu wyższość lalusiów w błyszczących zbrojach nad szarymi wojownikami. Tym bardziej, z większą satysfakcją Asael odkaszlnęła i splunęła czerwoną pianą na wypolerowane buciki Gabriela.
„Będziesz miał polerowania, synu sroki!” – pomyślała mściwie.
Podniosła z trudem głowę, spoglądając mu w oczy.
- Jeśli człowiekowi utnie się nogę, nie znaczy to, że przestaje on być człowiekiem...! Jeśli kotu odetnie się ogon, nie znaczy to, że to zwierze nie jest już kotem! A jeśli skrzydlatemu utniecie skrzydła, nie znaczy to, że zdołaliście zmienić i obezwładnić jego duszę! – syknęła.
Trąciła powoli przytomność z bólu i utraty krwi. Słyszała kolejne wygłaszane zarzuty.
„Chyba już lubię tego Kurta...” – pomyślała z zadowoleniem.
Podniosła znów głowę, spoglądając na ostatniego.
„Achrol...? Dziwaczne imię... ale jaki on śliczny...! – zapatrzyła się na czarnowłosego. – Czarne włosy... i ta blizna!...”
Achrol zaczął... śpiewać? Asael otworzyła szerzej oczy. Mina Gabriela była dla niej jak okład na rany. Uśmiechnęła się złośliwie, zamknęła oczy i spuściła głowę, nucąc cicho, wspomagając Achrola. Czarnowłosy zamilkł, trzaśnięty w twarz. Asael otworzyła szeroko oczy, niczym oparzona, i szarpnęła się lekko, odruchowo, gniewnie, jakby próbowała wstać.

Ból i utrata krwi osłabiły ja na tyle, że nie do końca wiedziała co działo się wokół. Pamiętała pojazd wektorowy, pamiętała że ktoś uderzył Kurta i że była za to wściekła, a potem chyba zemdlała. Albo i nie.
„Hm. Chyba jestem najbardziej niewinna z całej gromadki... – pomyślała, przysłuchując się przemowom przy kolejnych egzekucjach. – Jasne. Każdy zbrodniarz twierdzi, że jest niewinny! Jestem winna. Zabiłam. Cieszę się z tego. Nie żałuję tego i zawsze będę próbowała zabić w podobnej sytuacji. Grunt to żyć i umierać w zgodzie z własnymi przekonaniami. Gdziekolwiek mnie wyślą, do piekła, na ziemię, czy pod ziemię, zabieram tam tylko tyle, ile może udźwignąć moja dusza...”
Ocknęła się na dobre kiedy dotarli na miejsce. Wyrzucona z pojazdu poturlała się po ziemi i odezwały się świeże rany, nie miała siły wstać. Ktoś rzucił im pakunek, jakieś kurtki? Wstała mozolnie, wciąż jeszcze kręciło się jej w głowie.
- Obyście tu sczeźli!
- Obyście tam sczeźli!!! – krzyknęła za nimi Asael, żegnając oddalający się statek żwawym gestem kozakiewicza.

Pojazd odleciał.
- I dobrze – fuknęła Asael.
Rozejrzała się wokół.
- Ładne to piekło – zauważyła.
Jak dla niej bosko. Jest trawa, jest niebo, jest słońce. Są zwierzęta [czyli jest żarcie...]. Asael doczłapała chwiejnie do stosu kurtek, wyszarpnęła pierwszą lepszą i zarzuciła ją na siebie. Rozejrzawszy się po towarzyszach, rozejrzała się po okolicy. Znalazła sobie czyste, suche, nie wyboiste miejsce porośnięte miękką, wysoką trawą. Usiadła po turecku, następnie ułożyła się na brzuchu, odetchnąwszy z ulgą. Miękka trawa. Jest dobrze. Leżała chwilę, grzejąc się, rozmyślając, kiwając powoli nogami.
- Dobra wiadomość jest taka, że połowa z nas potrafi zabijać – uśmiechnęła się do towarzyszy. – I że wszyscy mamy dość tych srok tam u góry.
Zerknęła na Achrola.
- Winszuję – mrugnęła. – To z hymnem było mocne – powiedziała ze szczerym uznaniem.
Z Diraelem było cienkawo, ale nim miał się kto zająć. Coś łączyło go z Ebriel, sądząc po łączących ich zarzutach i jej reakcji na jego wrzaski bólu. Kurt oberwał chyba najbardziej. Gość ogólnie kiepsko wyglądał. Asael podniosła się na łokciach, obserwując go ze zmartwieniem.
- W porządku, Kurt? – spytała z wahaniem. – Nie znam się na leczeniu, ale gdybyś potrzebował czegoś, na przykład drugiej kurtki, daj znać – zaproponowała przyjaźnie. – Od utraty krwi można się nieźle wyziębić.
Póki co leżała spokojnie na trawie, rozmyślając dłuższą chwilę.
- Jaki jest plan na przyszłość? Szukamy cywilizacji? Jakiejś małej na początek, hm?
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline