Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2009, 08:03   #5
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nasze serca są jak zmrok
nasze myśli są jak cień...


Araia podniosła spojrzenie z trzymanego w poprzek kolan miecza, na jasnowłosego krasnoluda – na jego gęstą brodę i krzaczaste brwi, skrywające twarz o rysach jakby wykutych z kamienia. Przesunęła wzrokiem po pozostałej piątce, przywołując w myślach ich imiona: młody Elliot obdarzony przez bogów zdolnościami wokalnymi, które zdolne były odstraszać całe armie, Erytrea - poważna i odległa niczym ośnieżone szczyty gór; uśmiechnięta Martha, przywodząca na myśl jedną z cór północnych wichrów, mityczną dziewicę, której przeznaczone jest w nieskończoność gnać przez chłodne stepy, ścigając niedościgniony wiatr; małomówny Falcon, szukający odkupienia. I na samym końcu Lurien... Śniadoskóry i złotowłosy elf, na widok którego uśmiech nieodmiennie znikał z ust Arai.

Nie spodziewała się, że na tym krańcu świata, spotka tu kogoś takiego jak on. Kogoś, kto samym swoim wyglądem nie będzie pozwalał zapomnieć. Nie sądziła, że tu – pośród chłodu i morza niskich traw - spotka złocistego syna elfiej krwi. I czasem, czasem smutek, ból, gorycz czy tęsknotę ogarniającą jej serce na jego widok, wypierało pragnienie, by zetrzeć go z powierzchni ziemi, ukarać za to, że jeszcze oddycha, żyje, czuje promienie słońca, które igrając w jego włosach, wciąż rozświetlają je, tworząc dookoła głowy złocistą aureolę.

Jej towarzysze z przypadku.

* * *

Na karawanę bowiem natknęła się zupełnym przypadkiem. Zmęczona i głodna, ze znów krwawiącą raną na ramieniu, której sama nie mogła sobie dobrze opatrzyć. Szybko dogadała się z jednym z uboższych kupców, który jakiś czas temu stracił wszystkich zbrojnych i za miejsce na wozie, zgodziła się w razie potrzeby służyć mieczem. Szybko znalazła sobie miejsce w grupie, wciągając w rozmowę nie tylko kupca i jego służbę, lecz także krasnoludzkiego rzemieślnika, Garana, podróżującego na sąsiednim wozie, którego udało jej się namówić, by nauczył ją dalszych zwrotek „Pieśni o Gormie Gulthynie” - jednej z najważniejszych i najdłuższych pieśni jego kultury.

Już tego pierwszego, deszczowego dnia, jadąc na przykrytych plandeką belach tkanin, z głową odchyloną do tyłu i zamkniętymi oczami, po raz pierwszy dziękowała w myślach Marthammorowi Duin, którego amulet obracała w palcach. To od tego amuletu – ofiarowanego przez przyjaciela w pożegnalnym prezencie - rozpoczęła się rozmowa o krasnoludzkim panteonie, przyjaźni, podróżach i roli klanu w życiu każdego przedstawiciela tej rasy. Wiedza Arai na tematy związane z krasnoludzką kulturą – niepełna i miejscami nie do końca zgodna z prawdą – raz czy dwa prowadziła do nieporozumień. W końcu półelfka musiała z uśmiechem wytłumaczyć, że to wszystko wina jej przyjaciela, który choć kochał swoich brodatych braci i wszystko, co z nimi związane, był upartym mrukiem, który uważał, że jeśli coś nie zostało zrobione przez niego, to zostało zrobione źle. Natomiast zależało mu na tyle, że nauczył ją swojego języka, języka „prawdziwych mistrzów rzemiosła i najdzielniejszych wojowników”. I rzeczywiście, Araia w krasnoludzkim mówiła płynnie, choć odmienne rozkładanie akcentów czasem utrudniało jej zrozumienie.

Podróż mijała jej przyjemnie – na tyle przyjemnie, na ile było to możliwe. Obecność ponad setki obcych osób wkoło niej, oferowała rozrywkę, możliwość rozmowy, czasem rzucenia się w wir obowiązków, które pomagały zabić niechciane myśli. Pozwalały zapomnieć choć na chwilę o obecności słonecznego elfa, skrywając go za posuwającym się wolno łańcuchem wozów, koni i służby. Szczególnie Garan, szczególnie Klaus, szczególnie Eliot czy Brog, którego walki z przyjemnością oglądała, podpatrując ciosy, oceniając umiejętności, czerpiąc radość z widoku dobrej, uczciwej walki.

To dlatego, gdy po wygranej, finałowej walce przyszedł do niej podzielić się zyskiem – odmówiła. „Źle czułabym się, przyjmując pieniądze w zamian za nic – powiedziała szczerze. - Pieniądze powinno się zarabiać potem albo krwią. Zresztą, najprawdopodobniej wygrałbyś i tak. Twój przeciwnik zupełnie nie patrzył pod nogi, jeden krok więcej i miałbyś go na ziemi. Natomiast chętnie wypiłabym za twoje zwycięstwo – uśmiechnęła się szeroko. - Szczególnie, że Garan ma niewielką beczułkę, którą chciałby się podzielić”. Garan rzeczywiście podzielił się zawartością beczułki z wszystkimi zainteresowanymi. Araia alkohol łykała z wprawą, bez zapitki i mrugnięcia okiem, jednak o wiele wolniej od krasnoludów, którzy zdawali się mieć żołądki z kamienia. Lecz nawet pomimo wolniejszego tempa, jako pierwsza skończyła zwinięta po kociemu w kłębek pod cienkim i postrzępionym kocem. To Sagnus, trzeci z krasnoludów, zbudził ją następnego dnia, klepiąc po plecach i mówiąc: „Słodka z ciebie dziewucha, ale przydałby się nieco więcej mięska tu i tam, byś nam w piciu mogła kroku dotrzymać”. A Araia patrzyła tylko na niego w zdumieniu, nie wiedząc jak zareagować na przymiotnik „słodki” po raz pierwszy użyty w stosunku do jej osoby.

To był dobry czas. Najlepszy od kiedy opuściła dom.

Nowi, interesujący ludzie. Martha, Ertythrea, Falcon, którego cel był zarazem tak bliski i tak daleki od jej własnego. Wspólne rozmowy, czasem wspólny śmiech, czasem milczenie rozrywające rozmowę, wskazujące wyraźną granicę, której obcemu nie wolno przekroczyć. Jedynie sześć dni – zbyt mało, by nawiązać głębsze więzi, zbyt długo, by podróżni nie zapisali się sobie w pamięci.

Araia, do czasu wspólnego śniadania, przekonana była, że jedynie ona zdecydowana jest pozostać w górniczym miasteczku. Dlatego jadąc na wozie, z uporem przeciągała niewielkim nożem po kawałkach drewna, starając się wydobyć zaklęte w nich kształty. Kruk Eliota, figurka kobiety dla Klausa, figurka przedstawiająca Moradima, dla Broga.
Niewiele, ale na więcej nie starczyło jej czasu i talentu.
I wieczorem, po ostatniej wspólnej kolacji podarowała im je, zupełnie zwyczajnie, na pamiątkę – jako znak dobrej woli, jako gest prozaicznej sympatii.

Klaus przyjął płaską i chudą rzeźbę z uniesieniem brwi i pytaniem, czy koniecznie musiała wzorować się na Marthcie. Gdy wręczała figurkę, przedstawiającą krasnoluda z młotem i kowadłem, Brogowi zawahała się wyraźnie i z lekkim zakłopotaniem potarła płatek ucha. „No cóż, to >miał być< Moradim. Naprawdę.” - Popatrzyła na rzeźbę, która miała w bardzo nieodpowiednim miejscu twardy sęk, którego nie udało jej się odpowiednio ściąć, a który sprawiał, że drewniany krasnolud zdawał się być ponadprzeciętnie obdarzony przez los.

Najmniej oporów miała z wręczeniem figurki Eliotowi. Ta jedna udała jej się naprawdę. Może dlatego, że żywy pierwowzór często siadał na burcie wozu, tylko po to, żeby wysunąć głowę do przodu, wytrzeszczyć czarne koraliki oczu i skrzeknąć wyzywająco „Głuuupia!”, „Daj!”, albo inną złotą sentencję wpojoną mu przez młodego maga. I w takiej też pozycji odwzorowała go Araia. Tylko ten jeden prezent wręczyła bez zakłopotania, wynikającego z niedoskonałości, brzydoty dzieła jej rąk.
- Dla ciebie – podała mu niewielki, owinięty w szmatkę przedmiot. - Kiedy jakaś kobieta ukręci głowę tej czarnej pokrace, będziesz miał pamiątkę.
- To – wyciągnął jedną rękę mag, biorąc statuetkę – to… to jest piękne – wydusił wreszcie po chwili. - No dobra, nie tak piękne jak ty i Araia ci nie ukręci głowy – dodał niespodziewanie, mówiąc go kruka, który nagle wzbił się w powietrze patrząc z niemym wyrzutem na dziewczynę. - Jesteś bardzo utalentowana i… dziękuje. To… nikt mi nigdy nie dał czegoś takiego. I ja także mam coś dla ciebie – powiedział niepewnie lekko drżącym głosem. - To nie moja zasługa, czy wysiłek, jeżeli nie liczyć pokąsania przez mrówki, ale… ale był piękny i pomyślałem, że ładny jest na łące, ale jeszcze ładniejszy będzie wpięty w twoich włosach. - Wyciągnął dotychczas schowaną za plecami rękę podając kwiat.
- W moich włosach szybko umrze – delikatnie wyjęła go z jego palców. - Dziękuję ci za niego.- Zmoczyła niewielki kawałek materiału i owinęła łodygę rośliny, umieszczając ją przy skórzanym pasie. - Wiesz, że tak nas nazywają elfy? Jesiennymi kwiatami, które zwiędną nim nadejdzie kolejna wiosna.
- Cóż, nie znałem zbyt wielu elfów. Jesienne kwiaty? Ale piękne i wcale nie jest pewne, kto, kiedy i gdzie odejdzie? Wiesz, służyłem w cormyrskim wojsku, krotko bardzo podczas ostatniej inwazji orków. Tam było kilku elfów, którzy odeszli do Arvandoru. Jak widać okazali się bardziej jesienni niż wielu ludzi. Dlatego, proszę, nie myśl o smutnych rzeczach. Kwiat pasuje do ciebie. Bardzo. Tak myślę... - nagle zgubił rezon.
- Nie myślę – i rzeczywiście, w jej głosie nie było smutku, jedynie cień goryczy. - Cieszę się i raz jeszcze dziękuję. Za twój czas i pamięć. Twoje towarzystwo było mi bardzo miłe i jeśli kiedyś się jeszcze spotkamy, opowiesz mi więcej, dobrze? O wszystkim.
Skinął głową nie unosząc oczu.
- Któż wie, co może drzemać w otchłani czasu - doszedł jej jego cichy głos, w którym czuć było nagły smutek. Odszedł do wozu nie odwracając się.

Gdy rozstali się, długo jeszcze stała z pochyloną głową, gładząc delikatne płatki kwiatu, którego nazwy nawet nie znała. Więc to tak? Zakłopotanie, drżący głos, brak słów, smutek. To wszystko dla niej, po raz pierwszy. Tylko jaką nadać temu nazwę?
Jaką nazwę ma nadać córka nie swojego ojca, jesienny kwiat z elfiej ziemi, którego przyszłość była zbyt krótka, by zwrócili na nią swoją uwagę.
Po raz pierwszy.
Zwykły, kruchy kwiat. Zwykły-niezwykły gest sympatii – do niej. Nie do córki patrona miast, nie do jego miecza, jego strażniczki. Do niej, która nie ma już niczego z tego, co miała jeszcze kilka miesięcy temu.
Dla niej.
I dopiero, gdy nigdzie już nie było widać sylwetki maga, uśmiecha się lekko, uśmiechem równie delikatnym jak płatki jesiennego kwiatu.

A potem, po nocy spędzonej na sianie w stajni i przeliczeniu kilku niewielkich sztuk srebra, które jej zostały, weszła do karczmy i zobaczyła sześć znajomych postaci. Zaskoczenie malujące się na twarzy, szybko zostało zmazane przez lekki uśmiech i proste, szczere: „Cieszę się, że zostaliście”. Podeszła do stołu i usiadła na jednym z wolnych krzeseł dokładnie tak, jak jeszcze przedwczoraj przysiąść się można było do niewielkich grup, siedzących wokół rozpalonych ognisk. Poranne, wpadające ukośnie przez okno słońce rozjaśniało jej oczy i wydobywało złociste refleksy z płatków przypiętego do skórzanego pasa kwiatu.



* * *

Nasze chwile są jak rok
Nasze noce są jak dzień…


Rozmowie przysłuchiwała się w milczeniu, jedząc śniadanie składające się z ciemnego chleba i odrobiny sera. Poważniejsza niż zwykle, z wyrazem twarzy, który doskonale komponował się z kataną położoną w poprzek jej kolan, z ciemnymi plamami pokrywającymi jej zbroję.
Złoto zarabia się potem albo krwią.
Obie te rzeczy, Araia traktowała śmiertelnie poważnie.
Dlatego na pytające spojrzenie Eliota odpowiedziała bez wahania zdecydowanym skinieniem głowy. Potrzebowała pieniędzy, a nawet gdyby nie potrzebowała... nie miała pewności, czy zostawiłaby młodego maga samemu sobie.
Dlatego rozumiała doskonale targi Broga – i krew, i pot powinny mieć odpowiednią cenę.
Dlatego też uważnie przyglądała się Olle, który dopiero po dobrej chwili wzdychania, drapania się po głowie, z wyraźnym bólem przystał na żądanie krasnoluda. A Araia wodząc wzrokiem pomiędzy nim a Brogiem zdała sobie sprawę, że istnieje pomiędzy nimi prawie niezauważalne podobieństwo – coś w sposobie, w jaki obaj marszczyli nos, rozszerzając jednocześnie nozdrza; coś w budowie czaszki, coś w kośćcu dłoni; coś w krępej budowie niewysokiej sylwetki. Była pewna, że w żyłach Ollego płynęła niewielka domieszka krasnoludzkiej krwi.

Skupiła uwagę na mieszańcu.
- Gdzie jest wejście? - spytała krótko.
- No cóż, nie trudno trafić. Jeśli wyjdziecie górną bramą, to jakaś godzina drogi. Nie więcej – Olle podrapał się po głowie. - No, ja wam nawet pismo do sztygara dam, coby was zaprowadził do samego wejścia, nie? I ludzi do odkopania dał.
- A Edwin?
- No, tam zawsze siedzi – włączyła się do rozmowy Tanja, chcąc wyraźnie pochwalić się wiedzą przed milczącym elfem. Machnęła ręką w stronę okna, za którym na środku placu wyraźnie widać było zwalistą sylwetkę siedzącego mężczyzny. - Tylko odkąd wyszedł z korytarza, to mu się pogorszyła znacznie. Nie pracuje już nawet. Dają mu jakieś jedzenie i alkohol z litości, albo po to, żeby przestał śpiewać – dokończyła z cieniem lekkiej lekceważenia w głosie.
- Mimo wszystko, chcę z nim porozmawiać. - Półelfka spojrzała na Eliota: młodego, budzącego zaufanie, wrażliwego. - Pójdziesz ze mną? Jeśli go delikatnie podpytamy, tak by nie zbudzić jego strachów, może nam coś powie. I Brog...

Nasze słowa są jak krew
Nasze życie jest jak miecz...


...dopowiedziała normalnych głosem, patrząc się na krasnoluda. - Tak to szło dalej, prawda? Zająłbyś się sprzętem, kiedy będziemy z nim rozmawiać?
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline