Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2009, 21:03   #6
Joann
 
Joann's Avatar
 
Reputacja: 1 Joann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumny
Szczupła, wyglądająca na nieco zagłodzoną, nie wzbudziła zainteresowania kupców, którzy zbierali ochroniarzy do ogromnej karawany, wyruszającej wgłąb Vaasy. Jeden z wynajętych już wcześniej mężczyzn pozwolił sobie nawet na żarcik na temat jej wyglądu. Zanim się zorientował, dostał w szczękę dość drobną piąstką Marthy. Nim ruszył się jakiś inny, dłonie tropicielki napięły cięciwę i strzała ze stukotem wbiła się w ścianę tuż obok głowy jednego z kupców. Po takim przedstawieniu musieli ją przyjąć, i choć opłata była raczej niewielka, to dziewczyna była zadowolona. Nawet uśmiechnęła się i posłała całusa temu, którego uderzyła.

Dni w podróży były wszystkie takie same. O świcie pobudka, oporządzanie konia, śniadanie i w drogę, zanim reszta karawany się zbierze. Potem metodyczne krążenie wokół wozów, w którym zmieniał się tylko krajobraz i warunki. Im bardziej grząskie podłoże było, tym bardziej musiała ufać oczom sokoła, nie chcąc narażać siebie i konia. Nikt ich nie atakował, co przyjmowała z radością. Ale wozy wlokły się niemiłosiernie, a ona tak chciałaby już być w tej kopalni! Cieszyły ją tylko wieczory, spędzane ze zbrojnymi, przy żołnierskim śpiewie, wódce i ognisku. Mimo drobnego ciałka kondycję miała świetną, ani razu nie dając się spić na tyle, by ktoś mógł zaciągnąć ją w krzaki. Nie było tu zbyt wielu kobiet, a mężczyźni jak zwykle chcieli jednego. Zwłaszcza ci, którzy służyli jako prości najemnicy. Martha starała się w tym wszystkim trzymać tej drugiej kobiety, wojowniczki z dziwnym mieczem, tylko, że tamta upijała się znacznie szybciej.

Tylko jeden wieczór różnił się nieco od pozostałych. Gdy już oporządziła i rozsiodłała konia i podeszła do wozów, zauważyła, że na jej nadejście wstał osobnik, którego spotkała w karawanie i wyciągnął do niej rękę z opieczonym kawałkiem mięsa na patyku. - I jak tam zwiad? - zapytał obgryzając drugi kawałek żeberka.
- Zwiad jak zwiad. Kilka stworów, które uciekały w popłochu, więc nawet świeżego mięsa nie ma. Straszliwe pustkowie tutaj.
Martha uśmiechnęła się całkiem przyjaźnie i przyjęła mięso.
- Nic dziwnego, ze uciekły. Jakby nie było, karawana jest całkiem spora i zwierzęta trzymają się od niej z daleka. Ale, żeby być szczerym, nie pytałem o nie, tylko o coś typu paskudne zielone, albo jeszcze bardziej paskudne z wielkimi zębiskami. Gobliny, orki, ogry, ponoć zresztą także giganci zamieszkują te okolice całkiem licznie.
- W takim razie dobrze się stało, że jeszcze takowych nie spotkaliśmy. Oni chyba nie atakują, gdy nie mają przewagi liczebnej, a małe plemiona nie zdążyły się zebrać. Tak sobie myślę, oczywiście, bo moja wiedza o tych terenach opiera się na opowieściach innych. A giganci... zdecydowanie wolałabym nie mieć z nimi nic wspólnego.

Roześmiała się, szybkimi kęsami pochłaniając kawałek mięsa. Może i była chuda, ale najwyraźniej jadła jak nie przymierzając - smok. Potem rozpuściła włosy, związane wcześniej w warkocz i jęła je przeczesywać.
- A jak jedzie się na wozach? Chyba bym się zanudziła - mrugnęła okiem do młodzieńca - Wybacz jednak moją słabą pamięć. Ja jestem Martha.
Podała chłopakowi rękę, lekko jakby się rumieniąc, zawstydzona faktem, że nie pamięta jego imienia.
- Milo mi, Eliot jestem, a co do wozów to rzeczywiście masz rację. Dlatego także wolę czasem swojego konika trochę popędzić. To także jemu dobrze robi na zdrowie, choć faktycznie, jeździec ze mnie może nie bardzo tęgi. Przynajmniej w porównaniu z tobą, bo widziałem, jak prowadzisz swojego ogierka. Potężny koń, pewnie wymaga sporo siły przy prowadzeniu i niemałych umiejętności.
- Potężny, może trochę za bardzo, ale chociaż wyrobiłam sobie uda
- klepnęła się w swoje pokazując, że jest pełne i umięśnione, nie tak chude jak reszta jej ciała i śmiejąc się przy tym - Przyzwyczaiłam się do niego. Nazywa się Wicher. Mam go już i ani razu mnie nie zawiódł. A chcesz poznać Metysta? - uśmiechała się, a w jej oczach igrały radosne ogniki, widać było, że rozmowa o zwierzętach sprawia jej przyjemność
- No no, pewnie, że chcę, także mam swojego latającego przyjaciela, chociaż chyba teraz odleciał, bo nieco przestraszył się Metysa.
Nagle przerwał i jakby zwrócił się gdzieś w górę:
- Dobra, dobra, nie przestraszył, tylko ma inne sprawy na głowie. Dobrze, mówię ci, ze dobrze, nie musisz się tak wkurzać.
- Ech, przepraszam. Powiedzmy, że mój kruk Lulek załatwia teraz swoje krucze interesy, może z jakaś śliczną panią krukową. Także bym chętnie go przedstawił, ale może jutro będzie w lepszym humorze. A tymczasem, chętnie poznam twojego jastrzębia. Piękny ptak. widziałem kilka razy, jak siedział ci na ramieniu.
- Nie bój się, mój jastrząb woli polne myszki.

Wciąż radosna chwyciła chłopaka za rękę i pociągnęła za sobą.
- Nie lubi przebywać tak blisko obcych i ognia.
Zatrzymała się kilkanaście metrów od ogniska i gwizdnęła głośno. Założyła na ramię grubą rękawicę i wysunęła ją w chwili, gdy piękny ptak lądował. Przez chwilę wiercił się, po czym czule dziabnął dziewczynę, która się tylko roześmiała.
- Metys, to jest Eliot. Nie zrobi ci krzywdy, jeśli nie zjesz jego kruka. Nie zjesz, prawda?
Roześmiała się i zwróciła do chłopaka.
- Chcesz go pogłaskać?
- Hm, pod warunkiem, że nie zje nie tylko mojego kruka, ale i mnie nie spróbuje. Jest rzeczywiście piękny -
młody czarodziej wyciągnął rękę i delikatnie zanurzył palce w ptasie pióra. - Taki towarzysz chyba bardzo ułatwia ci funkcje zwiadowcy?
- Nie przeczę, jest niezwykle pomocny. O ile oczywiście nie wypatrzy tłustej myszki i nie postanowi sobie zrobić przerwy obiadowej, prawda Metys?
Ptak cierpliwie znosił głaskanie.
- Znalazłam go jeszcze jako małego i wychowałam. Może dlatego się tak do mnie przywiązał.
- Hoho, indywidualista. To tak jak Lulek. Ma swoje zdanie i koniec. Czasem tylko łaskawie pozwala się nakłonić do czegoś, na co nie ma specjalnie ochoty, ale ogólnie robi co chce. Lecz ... lubię go, złośnik bo złośnik, ale lubię go jak się lubi starego druha, który swoje za piórami ma, ale jak naprawdę trzeba, można na niego liczyć. A cóż robisz tu z tą karawaną?
- Nagle zapytał zmieniając temat.
Dziewczyna puściła ptaka, który odleciał w noc.
- Zarabiam na życie. Chodź, wracajmy lepiej do ognia. Noce tu na północy już robią się zimne.
Gdy wrócili wzięła się z powrotem za jedzenie, tak jakby poprzednio nic nie zjadła.
- Wiesz, nic innego chyba robić nie umiem. A słyszałam, że w kopalni, do której zmierza ta karawana, szukają kogoś.
- Zobaczymy, jak dojedziemy na miejsce. Dla czarodzieja to kraina pełna pozostałości po dawnym panowaniu licza-króla. Pełna wiedzy, która można zdobyć, przede wszystkim jednak przygód, które można przeżyć
- dodał siadając znowu przy ognisku. - To co, za powodzenie? - Wzniósł toast kubkiem wody, a drugi podał dziewczynie.
Łyknęła i skrzywiła się, raczej na pokaz, niż z faktycznego niezadowolenia.
- Wolałabym wnieść ten toast czymś mocniejszym. Zwłaszcza, że w nocy nie mam obowiązków.
Mrugnęła do chłopaka po łobuzersku, chyba nawet mało kobieco.
- A gdzie tutaj jakaś wiedza może się chować? Jak jedziemy to tylko góry, bagna, jałowe stepy... Oczywiście mi to odpowiada, lubię czuć wiatr we włosach i pęd wierzchowca. Ale za powodzenie możemy wypić. Chciałbyś zostać takim... liczem? To chyba nieumarły, prawda?
- Chyba oszalałaś
- żachnął się. - Nie wiesz, co mówisz - powiedział łagodniej. - Licze to nieumarli żyjący. Kiedy jakiś bardzo zły oraz potężny kapłan lub czarodziej umierają gwałtownie, to niekiedy mogą stać się liczami. Słyszałem także, ze przy pomocy czarów także można stać się kimś takim. Dla przyzwoitego człowieka to straszna rzecz, straszna - zatrząsł się.
- Brrr... w takim razie czemu szukasz wiedzy z nim związanej? Chyba, że to takie... zboczenie. Wybacz słówko. Tak jak u mnie zwierzęta.
- Wiesz co ... - pokręcił głową, jakby hamując się, żeby nie wybuchnąć, kiedy najpierw wspomniała mu o chęci bycia liczem, a potem zboczeniu. - On był wielkim magiem, miał na usługi wielu innych czarodziei. Dysponował mnogimi wielce potężnymi przedmiotami przepełnionymi zaklęciami. Nie liczę na to, ze go znajdę, zresztą ponoć obecny król Damary prowadząc drużynę awanturników zniszczył go. Ale może coś z tej dawnej wiedzy pozostało. Ponadto to przygoda poszukiwać prastarej mądrości. Przygoda zaś jest wartościowa sama w sobie nawet. Przynajmniej ja tak to czuję. Cóż, tropicielko, dzięki za rozmowę i poznanie mnie z Metysem. Pozdrów go ode mnie - machnął ręka wstając i kierując się w stronę jednego z wozów.

Zasmucił ją fakt, że jej słowa, wynikające przecież tylko z niewiedzy, chłopak potraktował tak poważnie i najwyraźniej się obraził. Nie chciała nikogo urazić, dlatego jeszcze przez dłuższy czas wpatrywała się w ognisko. Może jej przeznaczeniem było być samotną? Ruszyła się dopiero, gdy dotarły do niej na pół już pijackie pieśni wojskowej części karawany, do której dość szybko dołączyła. Uznała, że martwić będzie się potem, a okazało się to niepotrzebne. Eliot następnego dnia już się do niej uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech, wskakując na konia i udając się na swój zwyczajowy zwiad. I tak było aż do czasu dotarcia do kopalni, gdzie myślała, że znów zostanie sama. Tak się nie stało, co przyjęła z radością. Prócz niej zostało jeszcze sześć osób i chociaż nie wszystkie kojarzyła, to cieszyło ją, że nie będzie podróżować samotnie.

Wstała jeszcze przed wszystkimi, by udać się do stajni i zająć się wierzchowcem. Musiała mu poświęcić więcej czasu, gdyż nie mogła go wziąć do kopalni. Podobnie jak Metysta, ale z nim postanowiła pożegnać się tuż przed wyruszeniem. Gdy już wyszczotkowała swojego rumaka, wróciła do wspólnej izby, czując zapach śniadania i czując jak jej brzuch mocno burczy. Nawet nie wtrącała się do rozmowy z pracodawcą, wpychając sobie do brzucha coraz więcej pożywienia. Poprosiła o dwie dokładki, zanim porządnie się najadła. Była chuda, zwłaszcza teraz, gdy nie miała na sobie skórzanych ochraniaczy i koszulki kolczej a tylko proste, podróżne ubranie, dość mocno opinające chudą sylwetkę dziewczyny. Uśmiechała się tylko na spojrzenia zebranych przy stole, rozkładając bezradnie ręce.
-Zawsze dużo jadłam. Tylko przytyć nie mogę. Jakbym miała większe biodra, to mogłabym męża znaleźć, a tak? Chodzenie po kopalniach zostaje.
Roześmiała się sama z siebie, oglądając się sama z niesmakiem.
-Jeśli chodzi o tunele, to czemu nie, grubasku? - zripostowała krasnoludowi, wciąż uśmiechając się promiennie – Chociaż jak sam możesz wrogów naszej dzielnej drużyny zatrzymać, to może lepiej bym stała z tyłu i nad twoją głową strzały posyłała?
Mrugnęła do niego całkiem przyjaźnie. Nie znała zbyt wielu krasnoludów. Ten był bezpośredni, ale czy miał poczucie humoru? Lepiej, by tak, łapy miał raczej ciężkie. Uśmiech na twarzy Marthy przybladł dopiero, gdy wojowniczka postanowiła wybrać się na przepytywanie ocalałego krasnoluda i poprosiła o pomoc młodego maga. Eh, na cóż mogła liczyć taka dziewczyna jak ona? Wychudzona, blada tropicielka. Fuj. Musiała jak najszybciej znaleźć ifryta! Podniosła się również, zwracając do pracodawcy.
-Czy podstawowy ekwipunek możemy wypożyczyć z kopalnianych zapasów? Lin, haków czy lamp powinniście mieć w nadmiarze. A także zapasy żywności, jeśli utkniemy tam na trochę dłużej.
Martha wolała się zabezpieczyć, nie wiadomo co tam będzie się działo. Miała też zamiar iść po sprzęt razem z krasnoludem, nie cierpiała czuć się bezużyteczna.
 
Joann jest offline