Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2009, 16:09   #7
Judeau
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Noc była piękna. Tarcza księżyca i błyskające klejnoty gwiazd świeciły czystym, białym światłem nadziei. Wiatr co chwila ruszał do szalonego tańca porywając ze sobą niechętny pył kopalniany, by już za moment przystać ze zmęczenia. Ziemia ledwo zauważalnie drżała od drążących jej poryte ciało pasożytów a dalekie odgłosy ich pożywiania się kalały powietrze metalicznym stukotem i szorstkim pokrzykiwaniem.
Górska bryza zawyła, a strzała z cichym stuknięciem wbiła się w bok słomianej tarczy, daleko od zamalowanego na czerwono środka. Kamienna twarz elfa nie drgnęła a oczy nawet na chwilę nie oderwały się od celu, gdy wolnym ruchem sięgał po kolejną strzałę.
Talagbar. Jak łatwo i jak szybko udało mu się tu dotrzeć. Czuł, ze powinien teraz powiedzieć, że nie spodziewał się tego... ale to nie była prawda. Od kiedy przybył tu raptem 5 lat temu, nauczył się, że łatwość i szybkość idealnie opisują to miejsce na którym przyszło mu teraz żyć. Łatwe i szybkie... poczynając od życia, przez kobiety, na uczuciach kończąc. Jedynie podróże zdawały się wyrywać temu uniwersalnemu, kontynentalnemu prawu.. „Nauczyć się” jakiegoś faktu nie oznacza niestety „przywyknąć” do niego. Dlatego właśnie nie czuł się spokojny i usatysfakcjonowany. Serce Talagbaru było tak blisko, a mimo to czuł że dopiero teraz zacznie się prawdziwa droga. Czuł... ekscytację i energię. Być może i nie minęło wiele czasu od jego emocje burzyły się tak bardzo, ale te wszystkie zdarzenia sprawiły, że 6 ostatnich lat wydawało się szmatem czasu... Prawdopodobnie tak właśnie postrzegają jego upływ ludzie... wzdrygnął się na samą myśl. Marne 6 lat to dla nich często czwarta część życia... Ich dziecko otwiera oczy, mrugnie i wtem pracuje na roli, mrugnie znów, a jego potomstwo dorasta, jeśli ma szczęście, mrugnie raz jeszcze, jego dłonie marszczą się, wzrok słabnie... a kiedy następny raz zamknie oczy, by mrugnąć, często już ich nie otwiera... Współczuł tym biednym istotom i radował się, że zupełnie nie rozumieją jak krótkie i nic nie znaczące jest to ich życie... Dlatego też wkrótce po ich poznaniu zdecydował się zamknąć dla nich serce... gdyby przywiązał się do któregoś z nich, cierpiałby katusze, zmuszony patrzeć jak ukochane istnienie więdnie na jego oczach jak zerwana róża... Choć bogowie obdarzyli inne rasy kontynentalnie szczodrzej długością żywota, nie widywało się ich tak często i trudno było Lurienowi w ciągu kilku lat nauczyć się patrzyć na nich inaczej... oni wszyscy byli w oczach elfa tak podobni, nawet jeśli ich ciała różniły się nieco...
To śmieszne, że tak rozpacza nad marnością żywota ludzkiego, kiedy jego własny może skończyć się... jutro? Za tydzień? Za miesiąc? Perspektywa pozornie przerażająca ale choć ten aspekt nauk Drogiej Matki nie przepadł, nie pękł, jak kryształowy puchar uderzający o marmur. Ktoś o jego przeznaczeniu musiał śmierć zrozumieć, pogodzić się nią i objąć jak przyjaciółkę. Im głębiej zaglądał jej w oczy tym boleśniej cierń strachu wbijał się w jego serce, jednak wiedział, że ten ból to tylko iluzja, alarm, który choć głośny i ważny, zawsze można wyciszyć... bo nigdy zgasić. ... „Cóż mi przeznaczyłeś, o losie? Czy osiągnę mój cel, czy zginę, zapomniany? Bogowie, którzy mnie słyszycie, jeśli mnie słyszycie, prowadźcie ku mojemu prawdziwemu przeznaczeniu. Niech się dopełni
Strzała ze stuknięciem wbiła się w zabarwioną ochrą słomę. Elf opuścił łuk i przetarł powoli oczy. Czuł się już dość zmęczony by ponownie podjąć przerwaną medytację...
Sowa zahuczała na gałęzi. Lurien drgnął i szybko, płynnym ruchem naciągnął cięciwę i wymierzył w ptaka. Obrazy przeszłości odbijały się w jego złotych oczach. Wystarczy zluzować palce, by je zamazać... na zawsze... wystarczy zluzować palce... zluzować... Elf syknął gniewnie a strzała utkwiła w konarze obok zwierzęcia. Elf zaciskając zęby odwrócił się na pięcie a sowa zniknęła, niczym duch, w listowiu.

***

Słońce, patron jego rasy, w końcu wstało by pożegnać odjeżdżającą karawanę. Zostawał sam. Ale czy napewno? Z pewnością nie jedyny Matheo wiedział o ifricie, nie byłoby dziwne, gdyby nie tylko elf podróżował tu w innym celu niż zarobienie kilku sztuk złota... Szukanie owego „serca” góry może być niebezpieczne, a jako że ifrit nie miał spełniać życzenia tylko jednej osoby, nie było dodatkowego niebezpieczeństwa wyprawy grupą... Niebawem będzie musiał podjąć kilka istotnych decyzji... to mu się nie uśmiechało, ale na szczęście, nie było pośpiechu. Narazie, należy poczekać jak się sprawy potoczą. Zbyt wiele głupstw zrobił przez gorącą głowę, a Lurien uczył się na swoich błędach... przynajmniej obecnie.
Dawno po śniadaniu i popijając drobnymi łyczkami cierpkie, ludzkie wino, obserwował coraz to nowych schodzących śmiałków. Każdego z nich widział już wcześniej, a kultura ludzka zobowiązywała go do witania się nawet z tak nieznajomymi osobami, więc pozdrawiał ich drobnym skinięciem głowy.
Po chwili wszyscy jedli śniadanie, niektórzy rozmawiając, inni, jak on, w ciszy, obserwując współbiesiadników. Nie mógł się nadziwić jak łatwo wśród niższych ras nawiązywały się znajomości... Mag Eliot, który zdążył wgryźć mu się w pamięć fascynującym przez swój tragizm zawodzeniem, lawirujący między nie wyglądającą na nadmiernie zainteresowaną czarodziejką, której imienia nie pamiętał a pochłaniającą szokujące ilości jadła zwiadowczynią Marthą o elfim ciele. Głośny, drażniący krasnolud Brog dyskutujący żywiołowo z mieszańcem Araią, która w tej chwili, wyjątkowo nie zabijała go wzrokiem... Mężczyzna, o niepokojącym spojrzeniu, którego ledwo kojarzył... Ciekawe czy oni wszyscy staną się jego towarzyszami i braćmi w podróży... Cóż. Czas pokaże.
Popił kolejny łyczek z kufla... „Kufla! Wino w kuflu!” – Zaskoczył sam siebie taką nie pasującą do sytuacji myślą po czym podniósł głowę, napotykając wzrok dziewki służebnej. Nie raz widział zakłopotanie na twarzach ludzkich kobiet... Dziwiło go, że tak na niego reagują... dobrze, jeśli tylko tak. Ta, przynajmniej ma dość w głowie, by poprzestać na spojrzeniu, wiedząc, ze nie ma elfowi nic do zaoferowania. ... Choć być może w jej przypadku się mylił... historia, którą zaczęła opowiadać szybko rozwinęła się w naprawdę interesującą rozmowę...
Sztyletousty Eliot w słodko – komiczny sposób zaczął negocjacje a Lurien w odpowiedzi pozwolił sobie nawet na delikatny uśmiech, kiedy skinął głową by poinformować maga o swojej aprobacie. Jakie miłe, niewinne dziecko. Oby tylko magiczna potęga młodzieńca była dojrzalsza niż mowa jego ciała... Nim ostatnie słowa Eliota o Smoczej Krtani przebrzmiały, gruby, krasnoludzki głos zahuczał w sali, a elf zmrużył oczy, zirytowany tonem. Jak szybko się okazało, krasnolud czuł się nadzwyczaj dobrze dysponując losem i życiem ludzi, których nie znał. Lurien czuł niechęć do godzenia się na plan tej grubiańsko wyglądającej istoty, ale już jakiś czas temu zdecydował, że żadne upokorzenie nie będzie zbyt wielkie by zrealizować co zamierzył. ... krasnolud... jeszcze kilkanaście lat temu ta... istota, nauczyłaby się, wyrażać w odpowiedni sposób w jego obecności... ale to przeszłość. W teraźniejszości zaś, nie pora na obnoszenie się dumą.
Zignorował śpiew krasnoluda, co ironiczne, o wiele bardziej znośny niż pieśni młodego Eliota Uszobójcy i zerknął na czarodziejkę. I ona zgodziła się na wyprawę, choć nie wyglądała na przejętą... a może ją, podobnie jak jego samego, po prostu irytował ten karzeł? Elfia bękartka urwała w końcu bezsensowne rozmowy o złocie i przeszła do działania. Ród, którego nosiła symbole, dobrze ją wyszkolił. Wydaje się, że doskonale poradzą sobie bez jego pomocy.
- Kiedy będziecie ruszać, znajdziecie mnie w tym przybytku. – powiedział wolno i głośno by upewnić się, że słyszeli, po czym spojrzał na jedzącą druga dokładkę Marthę. Z niedowierzaniem popatrzył na leżące obok niej miski a potem na delikatne ciało kobiety. Z trudem pojmował czemu tak niedoceniała swojej sylwetki. Zdecydowanie przewyższała w tym aspekcie pozostałe obecne tu panie. Ludzie i ich dziwne gusta.
Odwrócił się, spokojnie pociągnął cierpkiego, ludzkiego wina i oddalił się od tego głośnego miejsca, oczekując cierpliwie co przyniesie los.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline