Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2009, 16:37   #9
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Araia wbiła w Marthę spojrzenie zielonych, elfich oczu.

Pomimo łatwości w porozumiewaniu się z ludźmi na podstawowym poziomie, dla wychowanej wśród długowiecznych elfów dziewczyny ludzie byli mimo wszystko obcą rasą... Fascynującą, odmienną, trochę przerażającą – jednocześnie prostą i niezrozumiałą. Nikt inny nie potrafi wznieść się tak wysoko ponad oczekiwania innych jak człowiek, nikt inny jednak nie jest w stanie upodlić się tak on. Do granic, do zatracenia. Nikt nie potrafił udzielić władzy serca takiego prymatu ponad innymi władzami duszy jak on. By dać się pochłonąć.

Ludzkie emocje były niebezpieczne, Araia wiedziała o tym doskonale, sama czasem odnajdując w sobie tą zaborczą miłość, równie zaborczą nienawiść, czy wszechogarniającą gorycz lub gniew. Dlatego, oparta dłońmi o stół wpatrywała się przez chwilę w tropicielkę, dopóki ich spojrzenia nie spotkały się. Wojowniczka uniosła pytająco brwi i widząc, że dziwny, skryty smutek sięga oczu dziewczyny, przechodząc, przelotnie położyła jej rękę na ramieniu.

- Rozchmurz się, Ler'kala – mruknęła cicho, nazywając Marthę pieszczotliwym, nieprzetłumaczalnym z elfiego terminem, określającym tak młodego łowczego, jak niewielkiego drapieżnego ptaka.

Wychodząc, chwyciła stojący na stole dzban z winem.

* * *

Razem z Eliotem zatrzymali się tuż przed wejściem karczmy, skąd mogli przyjrzeć się dobrze Edwinowi. Araia z przechyloną lekko głową i dzbanem wina w dłoni.

Siedzący na podmurówce studni mężczyzna był duży – wysoki, twardy, nabity lekko zwiotczałymi mięśniami. Gdyby był w pełni przytomny, mógłby być dobrym pięściarzem i znakomitym robotnikiem – jego dłonie o długich, grubych palcach, były ponad dwukrotnie większe od szczupłych dłoni wojowniczki. Budziły niepokój i respekt. Zamiast jednak zaciskać się w pięści, zamiast obejmować rękojeść młota lub topora, obejmowały pustą, glinianą butelkę, w której nie pozostała już ani kropla alkoholu. Bezmyślny wzrok, drewniana miska z resztkami jaglanej kaszy i wyjadająca je bezczelnie kura dopełniały obrazu upadku. Oto jedyny ocalały, jedyny, który wyszedł żywy z tego korytarza kopalni. Powinien być bohaterem, powinien być dumny i szczęśliwy, że to jemu się udało. Był szalony, brudny i przepełniony strachem.

W oczach Arai wyglądał jak zwierzę. Jak skopany przez życie pies, któremu jest już wszytko jedno gdzie leży i kto go kopie dalej. Był godny pogardy, był godny litości.
W Białych Miastach nie byłby godny życia.
Miasta pozostały jednak daleko na południu, a tu wart był chwili czasu i dzbana cienkiego wina.
Niczego więcej.

Myśli młodego maga biegły trochę odmiennym kierunku. ~ Co takiego widziałeś, tam w kopalni, że zostawiłeś gdzieś rozum? ~ zastanawiał się. Próbował zachować się poważnie, ale nie mógł odsunąć od siebie radosnej myśli, że wojowniczka właśnie jego wybrała. Przygryzał więc wargi, by nie uśmiechać się od ucha do ucha i miał tylko nadzieję, iż nie bardzo to widać. Wciągnął głęboko oddech. Na myśli ogólnie nie pomogło, ale przywróciło nieco rozsądek.

- Miałaś dobry pomysł – pokiwał z uznaniem głową. - Któż wie, może się uda czegoś dowiedzieć? Tutaj położono na nim laskę. Ot, wariat, szaleniec, ale jeśli zapytamy go spokojnie, któż wie. Obce osoby, ładna dziewczyna i nieznajomy mężczyzna, może nam coś powie, czego nie chciał zdradzić swoim ...
- Bo pewnie pytali się go wprost, zamiast... - zawahała się lekko, szukając odpowiedniego wyrażenia – po półokręgu. Nie czekali, aż będzie gotowy, tylko próbowali wyrwać z niego wszystkie informacje. Byłeś w wojsku, więc może widziałeś dzieci, którym udało się ocaleć. Popatrz teraz na niego, widzisz?

Przechodząca obok starsza kobieta zatrzymała się na moment przy mężczyźnie i powiedziała do niego kilka cichych słów, po których usta Edwina rozświetlił uśmiech, odmieniając na chwilę jego twarz. Niepokojący u tak potężnego mężczyzny, nieświadomy, szczery uśmiech dziecka.

- Może się przedstawimy? Zazwyczaj tak postępowaliśmy z takimi dziećmi i dawali coś na przełamanie lodów. Ale co można mu dać, oprócz wódki? - stwierdził niepewnie. - W wojsku byłem bardzo krótko i wiesz, nie widziałem zbyt wielu uciekinierów - rozłożył ręce.
- Oprócz czegoś do picia nie trzeba mu nic dawać. Na szczęście nie jest jest jeszcze bardzo pijany. Jeśli jest jak dziecko – półelfka ze zmarszczonymi lekko brwiami, zastanawiała się na głos – trzeba mu pokazać coś, co go zafascynuje, co wyrwie go z otępienia. Może gadającego kruka, może jakąś drewnianą zabawkę, może wystarczy opowiedzieć mu jakąś interesującą historię. Trzeba sprowokować go do mówienia – najpierw o głupstwach, potem o rzeczach bardziej ważnych. O tym co lubi, czego nie lubi, czego pragnie a czego się boi. Łagodnie i cierpliwie.
- Hmm, spróbuję – powiedział bez przekonania mag i ruszył w kierunku szaleńca. - Witaj Edwin, jestem Eliot, śpiewak, a to moja koleżanka z zespołu. Chcesz pośpiewać coś razem?

Edwin uniósł na nich wzrok, przez chwilę milcząc, jakby nie był do końca pewny w to, co usłyszał. Dopiero po chwili uśmiechnął się tym dziwnym, drażniącym uśmiechem.

- Lubie piosenki!
- Hmm, to spróbujemy. Ja będę śpiewał, moja towarzyszka będzie klaskać w dłonie, a ty wtóruj lalalala, albo hop sasa, czy dana dana. To zaczynam:

Dwie szare kukułki
siedziały na buku
O czym rozmawiały
kuku kuku kuku
Zaimprowizował Eliot.
Edwin uderzył z uciechy wielkimi dłońmi o uda i głosem doniosłym jak bicie wielkiego dzwonu zaczął niemelodyjnie pokrzykiwać:

- Hoop san hop hop san...

Półelfka stała tuż obok śpiewających mężczyzn i szeroko otwartymi ze zdumienia oczami przyglądała się scenie. Zdecydowanie nie tego się spodziewała. Myślała, że po prostu z nim porozmawiają, że zwyczajnie skłonią go słowami do zdradzenia tajemnicy kopalni. Ale to... Ta dwójka dorosłych mężczyzn: młody, szczupły, błyskotliwy przecież mag i wielkie, stare dziecko, którzy śpiewają na całe gardło jakieś dziecinne przyśpiewki... Usiadła na brzegu podmurówki studni, kilka stóp od Edwina, starając się powstrzymać zdradzieckie drganie kącików ust. Edwinowi to jednak wystarczyło. Jego ręce natychmiast wyciągnęły się w jej stronę i zgniotły ją w radosnym, bolesnym uścisku.

- Kuku moja droga
Popatrz na ścieżynę
Tam idzie stonoga
Pijana drobinę.


Araia zesztywniała na moment i mocno zacisnęła zęby. Nie podobał jej się ten dotyk, nie podobała jej się osoba, która ją dotykała. Wyczekała pierwszego momentu ciszy, gdy śpiewający duet nabierał oddechu i przerwała występ.

- Co jeszcze lubisz oprócz piosenek?
- Jeść i pić, duuuzo pi
ć – powiedział stanowczo Edwin.
- Jeśli mnie puścisz, będę mogła sięgnąć po dzbanek, wiesz?

Edwin jakby dopiero teraz zorientował się, że trzyma dziewczynę. Pokiwał głowa i wypuścił ją natychmiast, z lekko zawstydzonym wyrazem twarzy. Jak dziecko, które przyłapane zostało, gdy próbowało podkraść owoc ze stołu. Pokręciła więc tylko głową i uśmiechnęła się lekko, jakby mówiła „nie szkodzi”. Sięgnęła po zabrany ze stołu dzban, łyknęła odrobinę i wyciągnęła w kierunku Eliota.
Młody mag wiedział, że alkohol szybko uderza mu do przepełnionej zaklęciami głowy. Mając w pamięci, że pił już dzisiaj w karczmie, upił troszkę i oddał dzban Arai, chwycił Edwina za ręce i zaczął nimi potrząsać z radością. To był pierwszy ktoś, komu na poważnie przypadło do gustu jego śpiewanie. ~ O rany ~ pomyślał ~ nigdy nie przypuszczałem, że będę swoim śpiewaniem leczyć ludzi mających coś z głową nie do końca dobrze. Do tej pory raczej odstraszałem. Ale co tam, grunt, ze się przydało. ~ Eliot był bardzo z siebie zadowolony.

Edwin pozwolił potrząsać swoimi wielkimi łapami, ale już bez pierwotnego entuzjazmu – jego spojrzenie utkwione było tęsknie w dzbanie. Półelfka podała mu go, nie chcąc, by nie mogąc dostać, tego czego chce, wpadł nagle w złość. Mężczyzna chwycił go i zaczął pić łapczywie, nie odrywając ust od brzegu naczynia, dopóki nie osuszył go do końca.

- Nie chciałeś zostawić sobie odrobiny na później? - W głosie Arai słychać było wyraźną nutkę dezaprobaty, a w ułożeniu ust – niesmak.
- Na później? - spytał zdziwiony Edwin. Najwyraźniej ta idea była mu całkowicie obca.

Półelfka kucnęła obok Edwina. Nie chciała siadać obok niego i ryzykować kolejnego dotyku jego rąk i przepoconego ubrania. Obok niej stał Eliot, uśmiechając się najinteligentniej jak potrafił.

- Na czas, gdy słońce zacznie zachodzić, albo na jutrzejszy dzień.
- Ale po co? Jutro znowu dostanę pełny...?

Westchnęła cicho.

- Lubisz tak spędzać czas? Tutaj?
- Tutaj nikt mnie nie przegania i dają piwo...
- stwierdził niepewnie, drapiąc się z namysłem w głowę.
- Hmm – wtrącił się Eliot - a lubisz się bawić? Bo ja czasem lubię.
- A w co?
- zapytał nieufnie. - Nie lubię zabawy: "Rzucamy kamieniami w głupka".
- Nie nie, ja lubię inne zabawy typu: napij się wina za dobra odpowiedź
- Nie ma już wina
– Edwin popatrzył na puste naczynie.
- Spokojnie, przyniosę. Wiesz, ja to jestem cienki w tych zabawach, ale moja koleżanka, to mistrzyni. Zabawa polega na tym, że ona ci zadaje pytanie, ty za każda odpowiedź dostajesz kilka łyków wina. Co ty na to? To fajna zabawa i napić się można. Araia chętnie z tobą w to zagra.
- Dzban za odpowiedź?
- Edwin może i był głupi, ale targować się umiał.
- Kilka łyków za odpowiedź. I dzban albo dwa, za opowieść, która będzie tego warta. Co ty na to?- wtrąciła się w negocjacje Araia.
- Nie znam opowieści – posmutniały nagle mężczyzna wyglądał na bardzo zagubionego i strapionego.
- Każdy zna, Edwinie. Zresztą zawsze możemy ułożyć jakąś razem.
- Razem? Ale ja nie mam piwa, by dać wam za opowieść... Lubie opowieści...
- Nie martw się o to
- uśmiechnęła się do niego. - Eliot, przyniesiesz kilka dzbanów?

Twarz Edwina rozjaśniła się.

- Pewnie. Dla dobrej gierki, w którą obydwoje chcecie zagrać, no jasne – Eliot poszedł w kierunku karczmy, by po chwili wrócić z niewielkim dzbanuszkiem.

- Dobrze, Edwinie, spróbujmy teraz popracować nad opowieścią. - Araia starała się mówić spokojnie, łagodnie. - Spędzasz na rynku całe dnie, więc pewnie dużo wiesz o mieście.
- Wiem?
- niepewnie popatrzył na dziewczynę.
- Wiesz - skinęła głową. - Zastanów się spokojnie. Jakie są najważniejsze tutaj miejsca?
- Karczma
- odpowiedział bez chwili wahania i zadowolony, że pytanie było tak łatwe wyciągnął rękę po dzbanek.
- Nie jedno miejsce, Edwinie. Miejsca – podkreśliła. - Potrafisz wymienić jeszcze kilka?
- A jakie jest najciemniejsze miejsce w okolicy, takie, gdzie ludzie chodzą oraz krasnoludy.

Araia rzuciła jedynie szybkie spojrzenie na Eliota i ponownie skupiła uwagę na Edwinie. Za szybko, to mogło być za szybko. Zbyt bezpośrednio.

- Eeeee... - Edwin wyraźnie się zawahał, a potem wyraźnie niechętnie odpowiedział - Kopalnia...

Eliot z nieruchomym uśmiechem, prosił w myślach bezimienne bóstwa: ~ Oby nie odpowiedział „latryna”. Oby nie odpowiedział „latryna” ~ Ufff. Odetchnął z ulgą.

- Nie lubisz kopalni? - spytała cicho Araia.
- Kopalnia jest niebezpieczna, Edwin już nigdy tam nie pójdzie! - krzyknął zaniepokojony Edwin.
- Spokojnie
- powiedziała uspokajająco, dotykając lekko jego ramienia. - Nie musisz już tam nigdy iść. Ale wiesz... w pobliżu mojego domu była jaskinia, w której czaiły się strachy. I wiesz co? Bardzo, bardzo bałam się tego miejsca. Ale kiedy opowiedziałam kiedyś o niej swoim przyjaciołom, strachy zniknęły. Oni zajęli się nimi.
- Naprawdę? Zabijecie potwory?
- Popatrzył na Eliota i Araię krytycznie. - Nie wyglądacie na silnych... One zabiły Magnusa, a był od was duuużo większy...
- Zabijemy je. Naprawdę. Ale musimy wiedzieć z czym mamy walczyć, wiesz? Żeby nie zginąć jak Magnus i móc napić się z tobą jeszcze raz.
- I móc ci dać jeszcze dzbanek
– dodał Eliot.

Panika walczyła w Edwinie z pragnieniem. Wyraźnie się wahał.

- Albo dwa dzbanki – mag kusił dalej.
- Nie pozwolimy im cię skrzywdzić – dodała zdecydowanie Araia, odwołując się dodatkowo do potrzeby bezpieczeństwa. - Ani nikogo innego, nigdy więcej.
I podziałało. Edwin objął się ramionami i zaczął lekko kiwać w przód i w tył.

- Duże, czarne i włochate, i ziejące ogniem – wymamrotał. - Wszędzie ogień palił Tamiego i Grima...
- Wiele ich było? - położyła mu ponownie dłoń na ramieniu.

Tym razem jednak dotknięcie nie uspokoiło go. Przeciwnie, wyrwało z lekko katatonicznego stanu w jakim się pogrążył. Spojrzał jej oczy, a ona mogła zobaczyć w nich bezdenną rozpacz i przerażenie. Krzyk, który wydobył się z jego gardła miał w sobie coś nieludzkiego. Jeszcze długo brzmiał im w uszach, chociaż uciekający Edwin był już najwyraźniej daleko.

Araia westchnęła cicho. Nie była usatysfakcjonowana wynikiem rozmowy, z drugiej jednak strony czuła ulgę, że nie musi rozmawiać już z tym... człowiekiem. Nie była przyzwyczajona do ograniczonych, szalonych istot. Nie była przyzwyczajona do brudnych, śmierdzących istot, trwających w teraźniejszości niczym jakieś zwierzęta, myślących jedynie o alkoholu. O zaspokajaniu najprostszych, fizycznych potrzeb.
Nie był godny żeby...

Słysząc szybkie kroki, podniosła głowę na drobną kobietę, która zbliżała się do nich z wściekłym wyrazem twarzy.

- To wstyd! Rozumiem dzieciaki, bo małe i głupie, ale wy! Dorośli ludzie tak się natrząsać z nieszczęścia człowieka! Wstyd! - splunęła pod im nogi i nie czekając na odpowiedź odeszła pośpiesznie.

Dłoń Arai natychmiast powędrowała do rękojeści miecza, a usta wykrzywił nieprzyjemny, wściekły wyraz. Napięte mięśnie usztywniły plecy w dumnej postawie, aroganckiej postawie osoby przywykłej do posłuchu, szacunku, zmazującej każdą obrazę krwią. Opanowała jednak odruch i tylko wbiła wściekłe spojrzenie zielonych oczu w plecy odchodzącej kobiety. Chciała, bardzo chciała przejechać ostrzem miecza przez plecy tej kobiety. Chciała, naprawdę chciała włożyć sztych miecza, w te plujące usta i okręcić ostrze.
Była taka sama...

- Zostaw, ma rację, przesadziliśmy. Przepraszamy - pociągnął ją w stronę karczmy.
- Nie przesadziliśmy - spojrzała wciąż rozwścieczona na Eliota. - To my tam mamy wejść, nie ta...
- Ona wcale nie musi wiedzieć. Ot, po prostu martwi się o niego.
- Młody pan ma rację
– odezwała się nagle, stojąca w oknie Tanja. - To jego siostra. Edwina mam na myśli.

Półelfka prychnęła tylko jak rozzłoszczona kotka i weszła do wnętrza karczmy.

- Słyszeliście? - zwróciła się do siedzących przy stole osób. - Duże, czarne, włochate i zieją ogniem. To nas czeka w kopalni.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 11-04-2009 o 18:42.
obce jest offline