Była tam. Stała pod ścianą, nieruchoma i blada jak manekin na wystawie sklepowej. Ubrana na czarno, dość niechlujnie. Spieszyła się i zapomniała o wielu przyziemnych sprawach, które śmiertelnikom zajmowały tak wiele cennego czasu. Ale ona miała wieczność. Skąd ten pośpiech? Czarne włosy, krótkie i zmierzwione, brak makijażu, zapadnięte oczy, przysłonięte czarnymi okularami. Wygnieciony skórzany płaszcz do kostek, tak jakby przed chwilą wyjęła go z szafy. Przyjemny zapach naturalnej, ufarbowanej skóry. Przykurzone od biegu, ciężkie, na grubej podeszwie, młodzieżowe buty i zwykłe dżinsowe rurki. Bała się. Nawet nie starała się tego ukryć, a teraz kiedy powietrze przesączone było jedynie zapachem perfum
Grety, pozwoliła sobie bać się jeszcze bardziej.
To zdarzyło się dziś. Obudziła się jak zawsze w swoim schronieniu. Nic, kompletna pustka. Zastanawiająca, cisza, jakby nic się nie stało. Pędziła do swojego domu ile sił w nogach, łamiąc wszystkie dopuszczalne granice.
- George! - krzyknęła widząc go leżącego w katatonii na podłodze w jej domu i jeszcze ten dym. Jakby z papierosa, ale nie. Po chwili już stała, zaglądając na drugą stronę rzeczywistości. Sama nie wiedziała do końca czym to jest, ale z reguły wyjaśniało to kilka kwestii. I teraz też tak było. Ujrzała Magię. Tysiące błyszczących, bezosobowych iskierek. Czystość i prostota. Nie spożytkowana energia. Rozwiała się szybko i wszelki ślad po niej zaginął, jakby otaczająca materia wessała ją w swoje cząsteczki. Wróciła do swego ciała i znowu zobaczyła swojego mężczyznę na podłodze. Uklękła przy nim i objęła. Nie krwawił.
- Jezu, Geogre. - wypowiedziała smutnym tonem a kiedy dotknęła go, on nagle ocknął się i spojrzał w jej oczy ze śmiertelnym przerażeniem!
- Nieeee! - krzyknął tak przeraźliwie, jak nigdy dotąd w swoim całym życiu. A po chwili przywarł do niej i trząsł się, jak małe, wystraszone dziecko, powtarzając coś pod nosem -
nie, nie, nie...
W zasadzie nic mu nie było, wystraszył się tak mocno, że gdyby tylko był zwykłym śmiertelnikiem jego serce zamarłoby na wieki i już nigdy jego ciepłe ciało nie mogłoby jej cieszyć. Nigdy.
Przyszedł do niej wcześnie, zanim zapadł zmrok i wtedy to się stało. Leżał tu dwie godziny, śmiertelnie przerażony w przedziwnej katatonii aż w końcu go znalazła.
- Wszystko będzie dobrze. - powiedziała przytulając swój otwarty nadgarstek do jego bladych, wysuszonych ust. Nie wiedziała jak mu pomóc, jedyne pocieszenie jakie znała, to krew. Przyjął ją łagodnie i z wdzięcznością spojrzał w górę, w kierunku jej stęsknionych oczu.
Ale nie wszystko było dobrze. Czuła to. Ten wewnętrzny niepokój. Coś mówiło jej, że powinna obejrzeć swoją kolekcję. Ale przecież? Przecież nikogo tu nie było poza Georgem. Żadnej materialnej osoby, nikogo kto mógłby dotykać jej mebli, podłogi i eksponatów w kolekcji. Nie czuła tego, tylko ten niepokój.
Posadziła mężczyznę w fotelu i udała się do piwnicy. Wstukała kod na niewielkiej klawiaturze umieszczonej tuż obok czarnych, metalowych, podwójnych drzwi, a potem przekręciła kluczyk i pociągnęła za klamkę. Wszystko było spakowane i zabezpieczone. Temperatura i wilgotność powietrza w normie wg ustawień aparatury. A jednak. Wypakowała jeden kontener i z pośród sześciu skrzynek wyjęła tę jedną. Była pewna. Kiedy otworzyła klapkę, wystukując dodatkowy, prosty szyfr, zamarła z przerażenia. Zobaczyła sztylet tak stary, że nawet jej trudno było sobie wyobrazić te długie przepełnione słońcem bliskiego wschodu lata. Miał duszę, piękną duszę. Przypomniała sobie tę noc w Kairze, kiedy go znalazła. Nawet zakurzony, jaśniał na straganie wśród innych bezużytecznych narzędzi. Kompletnie zniszczony. Zapłakała cicho. Nie chciała w to uwierzyć. Był zniszczony, podobnie jak krótki miecz o specjalnej i wyjątkowej właściwości. Gdyby tylko padł w niepowołane ręce, mógłby zdziałać wiele krzywdy. Ale był u niej, bezpieczny... teraz w kawałkach. Nie mogła dłużej znieść widoku tego zniszczenia. Krew w jej ciele przyspieszyła a serce zabiło kilka razy ze złości. Z trudem opanowała szał. W tej jednej chwili chciała iść tam i pozabijać ich wszystkich.
- Szzzz, co? Ona chce tam iść? Ale jeśli to zrobi, zabiją ją, ona o tym wie. To szaleństwo!
- Kto tu jest?
- Szzzz.
Spakowała kawałki zniszczonych eksponatów w dwa oddzielne fragmenty` płótna i schowała do torby. Z innej skrzyni, wyjęła kolejne dwie niezwykłe bronie. Na szczęście one były całe. Ich moc nie była aż tak potężna, ale wolała je już mieć przy sobie, być może z nią będą bezpieczniejsze? Chciała w to wierzyć, ale powód, dla którego je zabrała, był inny.
Zajęła się ghulem. Była mu to winna.
- Tęsknię za Tobą – powiedział smętnym tonem –
Całe dnie śpisz a noce poświęcasz już komuś innemu. – zabrzmiało jak wyrzut. Miał do tego prawo.
- George, kochany, George... - Nie lekceważ mojej troski! – krzyknął nagle -
Kim, też się o ciebie martwi. Zobacz jak ty wyglądasz, śmierdzisz! Jakby wypuścili się z zoo! Cuchniesz rybami!
- Jak śmiesz, do mnie tak mówić? Poisz się moją krwią a zaraz czynisz mi wyrzuty?! Wstyd mi za ciebie!
- Irina, martwię się. Kocham cię. Chcę być na wieczność z Tobą. Nie zniosę kolejnej rozłąki, rozumiesz?
- Prosisz mnie o Mroczny Dar? – zapadła cisza, patrzyli sobie w oczy aż w końcu mężczyzna odpuścił tę wzrokową batalię i spojrzał na dywan.
Ciszę wypełnił infantylny dzwonek komórki przypisany tylko do jednej osoby. Popłynęła muzyka.
ABBA - I do, I do, I do, I do, I do.
Love me or leave me, make your choice but believe me
I love you
I do, I do, I do, I do, I do
I can't conceal it, don't you see, can't you feel it?
Don't you too?
I do, I do, I do, I do, I do - Do jasnej cholery, wyłącz to ścierwo!
Musiała odebrać, ale na szczęście to była krótka rozmowa.
- Nie mogę uczynić cię wampirem! – powiedziała zaraz gdy rozmówca się rozłączył.
- Co? – był zdenerwowany i zrozpaczony –
Nie! Ty możesz, ale nie chcesz! Nie chcesz pozwolić mi na to, abym uwolnił się od ciebie! Poradzę sobie sam. Kim też jest wampirem! Jest twoją córką! Ona może dać mi swoją krew!
Tego było za wiele. Miała już głowę przepełnioną samymi zmartwieniami i jeszcze te bluźniercze słowa. Policzek jaki mu wymierzyła był zbyt silny, nawet jak na ghula. Upadł na ziemię i zaraz zapłakał, chwytając za jej buta. Pozwoliła aby robił to przez dłuższą chwilę a potem schyliła się po jego mokrą twarz.
- Nigdy nie ośmielisz się mi tego zrobić! Rozumiesz? Nie mieszaj do tego Kim!
- Wybacz mi, kocham cię, tak mocno cię kocham... i nienawidzę...
Odeszła wyrywając swoją nogę z jego objęć. Został tam, szlochając. W drodze do łazienki krzyknęła:
- Nie mogę uczynić cię wampirem, ale znajdę ci odpowiedniego Stwórcę. A teraz proszę cię, odejdź.
Jej serce wypełnił ból.
No więc, stała pod ścianą a jej głowę wypełniała masa bieżących spraw i jeszcze ta jedna, konkretna, z powodu której się bała. Pokój był urządzony z gustem, zgodnie z panującą modą. Najpiękniejsze były okna. Udekorowane kolorowym, haftowanym woalem, sięgającym aż do samej ziemi. Uwielbiała je, te ogromne okna. Na krótką chwilę zapomniała o wszystkim, marząc o dotyku zimnego woalu. Z trudem opanowała się przed podejściem i ujęciem go w swoje dłonie. Zrobiłaby to. To pewne. Ale w pokoju oprócz niej stało jeszcze kilku innych Spokrewnionych. W większości ich znała. Sabat. Nie lubiła ich z zasady. Często mierziło ją samo to przekonanie, bo jak można było być tak zacofanym? Zawsze starała się nadążać za wszystkim. Nie wychodziło jej czasem. Ratował ją fakt, że Sabat z zasady potrafił ze sobą wspólnie współpracować. Na kolejną chwilę pozwoliła, aby jej umysł wypełniły mało znaczące myśli o zebranych tu osobach. Nie przyglądała się im uważnie, raczej zerkała kątem oka. Aż w końcu jej skórzany płaszcz i buty zatrzeszczały przyjemnie.
- Czy mogłabym zobaczyć to zdjęcie? – zapytała, wyciągając rękę w kierunku Azjatki i uśmiechnęła się delikatnie tak, aby nie urazić jej przy okazji zbytnim spoufalaniem się.
Kiedy pochyliła się w jej kierunku, spomiędzy płaszcza wysunęła się czarna ascetyczna pochwa na krótki miecz. Nie przejęła się tym, jakby fakt posiadania broni przy sobie, był dla niej naturalny.