Od chwili, gdy tylko wstała i rozejrzała się po swoim, dość skromnie urządzonym pokoiku miała przeczucia, że ta noc nie będzie najlepszą w jej życiu... ani w nie-życiu, jeśli o to chodzi.
Łóżko, parę półek z książkami, biurko i rzeczy osobiste, ot nic specjalnego.. Pomijając może dość kosztowne i znakomicie wykonane skrzypce położone jak zwykle na honorowym miejscu, gotowe, by dłonie spokrewnionej ujęły je wydobywając z nich melodię odpowiadającą nastrojowi Alice.
Tej nocy jednak nawet gra na nich nie przyniosła jej spodziewanej radości...
* * *
Telefon od Grety łagodnie mówiąc zaskoczył ją i z całą pewnością nie ucieszył, pomijając to, że nie zwiastował on niczego dobrego, zostawały jeszcze względy problemów z przetransportowaniem siebie do centrum...
Które zważywszy na jej wygląd mogły być spore. Ale cóż, denerwowanie kogoś o pozycji Thun nie byłoby mądrym pomysłem, zwłaszcza, że musiała myśleć nie tylko o sobie.
Wychodząc z domu westchnęła i podążyła na spotkanie z osobami nie będącymi z pewnością w pierwszej dziesiątce tych, których chciałaby widzieć.
* * *
Przybyła jako jedna z ostatnich, cóż, w odróżnieniu od niektórych używała publicznego transportu, a na dodatek musiała uważać, by ktoś nie spróbował się nią zainteresować i odprowadzić "zgubę" do domu...
Nic zresztą dziwnego, zważywszy na na jej wygląd.
Niemal każdy, który widział ją po raz pierwszy brał ją za śmiertelną dziesięciolatkę o ciemnobrązowych włosach opadających na drobną twarzyczkę, z której spoglądały na świat duże ciemnoniebieskie oczy o wiecznie zamyślonym wyrazie.
Teraz to spojrzenie spoczywało na Grecie, a w głębi źrenic wampirzycy można było bez trudu dostrzec zmieszanie i niepokój.
Nigdy nie czuła się zbyt pewnie w dużych gronach spokrewnionych, a to, że została tu wezwana przez Sabatnika - a więc, co by nie mówić, wroga nie poprawiał jej samopoczucia.
Słysząc wzmiankę o Joseph'ie drgnęła wyraźnie i wpatrzyła się w przemawiającą z wyraźnym już niedowierzaniem.
Z trudem powstrzymała uwagę, że jest niemal pewna, że zważywszy na to, co zostało powiedziane chwilę wcześniej, to jej brat, ani nikt z jego "kasty", nawet, gdyby był w mieście nie obróciłby się raczej w popiół pod wpływem słońca.
Słuchając dalej wbiła wzrok w podłogę, z pewną fascynacją wpatrując się w podłoże, wodząc wzrokiem od jednego punktu, do drugiego,z tego... transu... wyrwało ją dopiero stwierdzenie, że mają tę sprawę załatwić, przez długą chwilę wpatrywała się w wampirzycę, nie wiedząc co właściwie powiedzieć, a gdy wreszcie doszła do siebie na tyle by zmusić wargi do wypowiedzenia protestu Thun już nie było.
Szczególnie zaniepokoiło ją stwierdzenie, że mają "wolną ręką"; gdy przywódcy każą podwładnym postępować tak, jak ci uznają za słuszne, znaczy to, że chcą móc w razie czego umyć od wszystkiego ręce i stwierdzić, że sami są bez winy.
Tak przynajmniej widziała to Alice.
Teraz jednak niewiele mogła zrobić, by coś zmienić, nadal więc nie odzywając się westchnęła i marszcząc lekko brwi spojrzała na resztę zgromadzenia wzrokiem zapędzonego w kąt bezradnego zwierzątka, po czym zwiesiła ponuro głowę, pozornie ze stoickim spokojem czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Schowana jednak w kieszeni biało-czarnej dresowej bluzy dłoń rozpaczliwie ściskała telefon, jeżeli w mieście działo się coś co mogło zagrozić jej bratu musiała jak najszybciej go ostrzec...