Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2009, 20:54   #4
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
On nie rozumiał. Szczególnie odkąd został bardzo ważnym kierownikiem bardzo ważnego przedsiębiorstwa. Oczywiście, Edgar jak każdy troll doceniał obowiązkowość ojca, dbałość o pracę i nawet był dumny z jego awansu. Niemniej, czasem miał wrażenie, że nie traktuje on swojego zawodu jako obowiązek, lecz ucieczkę od domu, a to już kompletnie nie zgadzało się z trollowymi ideałami. Wyjazd na wspólne wakacje mógł być czymś w ramach samooszukiwania się, że jest czułym mężem oraz troskliwym ojcem. W tym pokazie mieli brać udział wszyscy, chcieli czy nie chcieli, także on. Czy ojciec nie rozumiał, że dla niego zabawa była czymś co najmniej tak istotnym, jak wyjazd? Och, nie chodziło bynajmniej o taneczne szaleństwo, ale o Biankę. Ona uwielbiała to. Wchodziła w tłum nastolatków, jak królowa otoczona swoim dworem. Idealnie idealna, czy miała włosy spięte, czy rozpuszczone, założone dżinsy, czy sukienkę. Może wybaczyłaby mu kompromitację w kawiarni? Może zgodziłaby się na taniec? Wprawdzie niespecjalnie czuł się na parkiecie, ale z Bianką na pewno zaryzykowałby. Właściwie, to nawet nie umiał tańczyć. Nie przepadał za nowoczesnym kiwaniem się w przód i w tył. W szkole istniała sekcja tańca dawnego, ale zajęcia miała akurat wtedy, gdy on ćwiczył szermierkę i uczęszczał na kółko historyczne. Czy ktoś widział trolla nieznającego historii? Niemożliwe! Toteż z bólem zrezygnował z menueta czy kontredansa, a kiedy przychodziło do dyskoteki, to znacznie bardziej niż na zabawie, zależało mu na Biance. Zazwyczaj raczej podpierał ściany patrząc, jak się bawią inni, a teraz, kiedy zebrał się wreszcie na odwagę i obiecywał sobie postarać się dorównać kolegom, wyjechać musiał do Whitby. Ironia losu!

Sama droga przypominała masakrę. Kłótnie, ciągłe zatrzymywanie się na sikanie, wreszcie zgubienie szlaku dopełniły szlai goryczy. Nie odzywał się zbyt wiele wiedząc, że każde słowo tylko wzbudza niechęć, agresję i naraża go na obsztorcowywanie. Siedział więc i gryzł wargi rozmyślając nad złośliwością całej sytuacji, gdy jego uszu doszła piosenka. Tęskna, głęboka, najpierw cicha, a potem narastająca, słodka. Podniecony miał już się zapytać rodziny:
- Jakie to piękne, czy słyszycie?
Ale w porę się powstrzymał. Nie mogli słyszeć, nie mieli prawa, bowiem czarujące nuty śpiewane były nie przez człowieka, a raczej nie przez ludzką dziewczynę, ale innego odmieńca. Kogoś takiego, jak on.


Dom wczasowy „Lutecia” absolutnie w niczym nie przypominał Francji, poza samą nazwą. Edgar przypomniał sobie lekcje historii, które wspominały, że to dawna nazwa Paryża, jeszcze z czasów Galo-Rzymskich. Jednak „Lutecia” w Whitby najbardziej kojarzyła się z dawnymi domami, budowanymi na obrzeżach miast w dzielnicach robotniczych kilkadziesiąt lat temu. Tyle, że była czysta, ale tak samo toporna i, gdyby nie lubił tego słowa, mógłby powiedzieć, banalna.
- Ale wybraliście pensjonat – mruknął niechcący, no i oberwało mu się, bowiem wkurzony po kłótni z matką i szeregu pomyłek ojciec nie miał ochoty pozwolić na żadne przytyki.
- Chciałbyś hotelu Sheraton? Przykro mi, ale trzeba było urodzić się księciem Walii, a nie Benetem, smarkaczu. Zamiast podziękować, że tak się dla was poświęcam, to jeszcze ci coś nie pasuje. Wy, młodzi, tylko byście chcieli kokosów samemu na nie nie zapracowawszy.
- Kokosów, tato, nie lubię kokosów
– skrzywiła się Eminelka – ale masz może mandarynki?
- Cicho siedź, do brata twojego mówię
! - Krzyk ojca wprawił dziewczynkę w szloch. Chłopak chciał już coś powiedzieć, ale wyręczyła go matka.
- Nie złość się na nią – ujęła się za córką pani Benet. - Nic nie zrobiła.
- A niby przez kogo musieliśmy ciągle stawać? A to siusiu, a to „bo będę wymiotować”, a to stańmy na lody. Czy myślisz, że można prowadzić w takich warunkach samochód? Nic dziwnego, że nie potrafiłaś dobrze odczytać mapy.
- Daj spokój. Naszej córce także. To jeszcze małe dziecko.
- Nie jestem już mała
– Eminelka rozpłakała się jeszcze mocniej.
Widać było, że ojciec zacisnął pięści, żeby nie wybuchnąć.
- Idziemy – wycedził. - Nie życzę sobie żadnych fanaberii. Jesteśmy rodziną na wczasach i wszyscy macie być zadowoleni, czy się to komu podoba, czy nie.
To, że nikt mu nie odpowiedział tylko podgrzało jeszcze atmosferę, choć Edgar ocenił, że identycznie by się stało, gdyby ktokolwiek wyraził swoja opinię. Tak czy siak, pod przewodnictwem naburmuszonego ojca weszli do środka na portiernię. Nie była przestronna, ale czysta. Miała wielkie okna, przez które wpadały promienie słońca. Na ścianach wisiało kilka akwarel okazujących krajobrazy, a za kasztanowa ladą siedział średnio zadowolony wąsaty mężczyzna, który obrzucił przybyszów nieprzyjaznym spojrzeniem.

- Państwo sobie życzą?
- Benetowie. Mamy tu wynajęty pokój.
- Zaraz sprawdzę.
- Proszę się pospieszyć, jesteśmy zmęczeni.
- Przecież powiedziałem, że sprawdzę
– wąsacz powoli otwierał księgę i wręcz celebrował sprawdzanie, jakby chciał zniechęcić rodzinę do zamieszkania w „Lutecii”. - Harrows, Melly, Donalds … - powoli czytał nazwiska, aż wreszcie doszedł do nich. - Benet?
- Owszem. Prosimy o klucz i numer pokoju. Czy ktoś może wziąć nasze bagaże? O której będzie kolacja? Hm, jeszcze dość wcześnie
– mruknął do siebie.
- Nie mamy boja – odparł mu portier. - Jeżeli państwo oczekiwali takich wygód, trzeba było zamówić sobie miejsca w innym ośrodku. Musicie państwo się sami obsłużyć. Natomiast kolacja będzie za pół godziny, bo kucharz dzisiaj wcześniej wychodzi. Macie numer 79 – podał im klucz. - Na piętrze i w lewo.
- To tutaj jest aż tyle pokoi
? - Zdumiała się matka.
- Nie, ale właściciel lubi duże liczby, madame – wyjaśnił niemalże uprzejmie wąsaty portier.
- Idziemy – stwierdził ojciec. - Edgar, pędź do samochodu i przynieś walizy.
- Tak, tak. Idę
– mruknął chłopak i skierował się do wyjścia.

- O, troll? Co tu robisz? - Nagle usłyszał za swoimi plecami, kiedy wyciągał pakunki z samochodu.


Na parkingu stał mężczyzna w średnim wieku wpatrujący się w niego z filuterną miną. Nie, nie mężczyzna, a raczej nie zwykły mężczyzna. Ten długi orli nos, krzaczaste brwi i burza zielonożółtych włosów pod filcowym kapeluszem. Pod postacią uśmiechniętego osobnika wyglądającego na połączenie malarza z komiwojażerem krył się przedstawiciel gatunku błaznów, kłamców, żartownisi oraz niepoprawnych kawalarzy. Odmieńców niczego nie traktujących poważnie, których jedynie urok osobisty ratuje przed karą ze strony współbraci.
- Hm, dzisiaj przyjechałem – wydukał zaskoczony chłopak.
- Ależ rewelacja! Strasznie się tu nudziłem, muszę ci powiedzieć. Nie spodziewałem się trolla. Wiesz, jak może dopiec nicnierobienie. Bo co to za przyjemność robić figle ludziom? Oni są tacy mało bystrzy. Tacy nudni. Tacy przewidywalni. I wreszcie ktoś od nas. Ho ho, jestem John Levis, kiper zawodowy oraz kucharz z zamiłowania, obecnie na emeryturze.
- Wydaje się pan nieco zbyt młody na emeryta, nieprawdaż
? - Ocenił Edgar.
- Zbyt młody, zbyt młody, tere fere – spiorunował go Levis. - Nigdy nie jest się zbyt starym na emeryturę, a im wcześniej, tym lepiej. Ma się dużo czasu na przygody i zabawę, a my, puki, uwielbiamy zabawę. No właśnie, a ty? Przyłączyłbyś się?
- Raczej wątpię. Rodzice nie pozwolą
– odparł chłopak, zastanawiając się jednocześnie nad propozycją. Gdyby był redcapem pewnie z radością przyjąłby możliwość rozrywki połączonej z nutą dzikiej zabawy, którą towarzystwo puki właściwie gwarantowało, ale nie był. Jako troll, owszem, chciał trochę luzu i chciał być teraz na imprezie szkolnej, ale przyjechał do Whitby. Jednak puka! Puki ogólnie wzbudzały raczej jego niechęć. Kilka, spotkanych przez niego w Londynie, miało tendencje do robienia głupich, niemiłych kawałów. Jako typowy troll nie mógł pochwalać takiej zabawy. Wręcz przeciwnie. Ale też prawda, że londyńskie puki należały do Nieuświęconego Dworu, a ten wydawał się nieco spokojniejszy. Któż jednak wie? Dlatego rzucił kilka miłych, nie zobowiązujących słów w odpowiedzi i z głośnym „good bye!” poszedł obładowany walizkami w stronę portierni. Poniewczasie przypominając sobie, że nawet nie spytał, gdzie John Levis mieszka. Odwrócił się, ale emerytowanego kipera już nie było. Zniknął niczym kamfora, jak właśnie to czynią wszystkie puki.
 
Kelly jest offline