Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2009, 00:05   #1
Vavalit
 
Vavalit's Avatar
 
Reputacja: 1 Vavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znany
Experiment 18: Eisig Donner [Storytelling]

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xJ_Ylu4Kyf4[/MEDIA]

14:53
02.07.1990
Szpital Św. Józefa
Nowy York


Thomas Johnson, dziennikarz New York Times szedł powolnym krokiem w głąb szpitalnego korytarza. Nowy temat, nowy artykuł tylko o tym myślał. Jakiś generał przerwał milczenie i chce rozmawiać. Tylko o czym? Mord cywili? Eksperymenty na ludziach? Druga strona wojny? Jeszcze kilka kroków zostało do odpowiednich drzwi. Wziął głęboki oddech i otworzył drzwi.
W pomieszczeniu leżał stary, bardzo schorowany generał. Zapewniono mu najwyższe standardy. Wygodne łóżko, dobry telewizor, prawie że cały pokój. Na szafce z boku leżały nieładnie porozrzucane papiery. Obok nich stała ramka ze zdjęciem przedstawiającym generała wraz z rodziną. Piękna żona i dwie sympatyczne nastoletnie córki. Zdjęcie oczywiście miało już kilka, a nawet kilkanaście lat.
- Johnson? Thomas Johnson? – zamruczał niewyraźnie generał Hudson
- Tak - odpowiedział – Prosił pan o przyjście. Ponoć ma pan ciekawy temat na artykuł.
Generał podniósł się trochę i oprał plecy o ścianę. Wskazał ręką krzesło. Dziennikarz podszedł we wskazywane miejsce i przyniósł krzesło na którym zaraz usiadł.
- Nie mam dużo czasu, jestem jeszcze dzisiaj umówiony z jednym z policjantów w sprawie tutejszych tajemniczych zabójstw. – Thomas wyjął notatnik – Proszę opowiadać.
Generał zamknął na chwilę oczy po czym zapytał:
- Wierzy pan w zjawiska wykraczające poza ludzkie pojęcie?
Dziennikarz zdziwiony pytaniem odpowiedział:
- Mój zawód nie pozwala mi wierzyć we wszystko.
- To czas zacząć. – Generał wziął jakąś kartkę z szafki – Też tak myślałem dopóki nie znalazłem się na Antarktydzie. W czasie wojny zostałem dowódcą pewnego małego oddziału specjalnego nazywającego się AFG Alliance Force Group. Wszystkie dokumenty z tym związane zostały zniszczone a sprawa utajniona. Jestem ostatnim żyjącym świadkiem tamtych wydarzeń. Chciałem opowiedzieć o jednym z zadań, pozornie nieciekawym. …

Rok 1942
Okolice bazy Eisig Donner
Antarktyda


[MEDIA]http://cires.colorado.edu/~aslater/BARROW/chukchi.jpg[/MEDIA]

Mieliśmy wejść w szeregi wroga i sabotować tamtejszy projektu. Co tam się działo nie wiedzieliśmy.
Przed oczyma biel. Gdzieniegdzie dało się zauważyć zarys gór lodowych. Rod Enfield, pierwszy pilot samolotu, przetarł wolną ręką oczy. Nieraz zdarzało mu się lecieć we mgle nad Anglią przy zerowej widoczności jednak jeszcze nigdy nie leciał przy tak niskiej temperaturze. Z tyłu, pomimo głośnej pracy silników, słyszał pomruki pozostałych członków załogi z dowódcą na czele. Według podanych im wytycznych, powinni znaleźć się w pobliżu miejsca lądowania za kwadrans.
Wtem uwagę pierwszego pilota zwróciła lampka sygnalizująca. Migała bladym żółtym światłem.
- Przejmij stery - rzucił do drugiego pilota, Petera Jonesa.
- Coś nie tak? - spytał.
- Zaraz się przekonamy... - odpowiedział.
Wstał z fotela i lekko przygarbiony, przeszedł przez luk pasażerski. Żołnierze ucichli i spoglądali na mężczyznę, który podszedł do jednego z małych okien. Przetarł szybę rękawicą i obserwował prawe skrzydło samolotu. To samo uczynił z lewym. Nieco zdziwiony wrócił do kokpitu.
- Nic - oznajmił siadając na fotel.
Peter przytaknął, zerknął jeszcze raz na lampkę i parsknął. Do kokpitu przecisnął się pułkownik George Hudson.
- Coś nie tak?
- "Betty" stroi fochy... - oznajmił. - Damy sobie radę - dodał chcąc przekonać dowódcę a po części samego siebie.
Pułkownik skinął głową i wrócił na miejsce. Lecieli spokojnie jeszcze przez dziesięć minut gdy nadeszła pora lądowania. Rod rozejrzał się po pulpicie sterowniczym. Wykaz wysokościomierza wydał mu się podejrzany.
- Schodziłeś niżej? - zapytał.
- Nie - odrzekł zdumiony pytaniem towarzysz. - Utrzymywałem kurs przez cały czas.
Nagle samolotem coś szarpnęło. Na oko zwykła turbulencja lecz wszystkie wskaźniki zaczęły dziwnie się zachowywać.
- Co do cholery... - mruknął stukając palcem w szybkę pokładowego kompasu.
Obaj piloci zachowali jednak zimną krew. Zapięli pasy. To samo polecili pozostałym. Jeszcze nigdy nie byli w podobnej sytuacji. Przyszło im teraz lądować w oparciu o własne umiejętności. Bywało gorzej.
Pierwszy pilot przejął stery. Samolot powoli zaczął schodzić coraz niżej. Maszyną rzucały silne wiatry. Ryk silników narósł. Wtem ujrzeli linię brzegu. Kierowali się prosto na taflę wody! Rod momentalnie wykonał zwrot w prawo. Lecieli teraz parę metrów nad ziemią. Chwilę później wszyscy członkowie załogi poczuli jak maszyna uderza o grunt. Rozległ się pisk opon. Wciąż rozpędzony samolot wpadł w poślizg i sunął teraz po lodzie przechylając się na obie strony. W końcu maszyna zatrzymała się spory kawałek od miejsca, w którym powinna osiąść.
- Kolejne szczęśliwe lądowanie! - rzekł z zadowoleniem, odgarnąwszy włosy z czoła.
Rod Enfield rozpiął pasy, wstał i ruszył ku włazowi na tyłach samolotu. Pchnął przymarzniętą dźwignię a drzwi ustąpiły ze zgrzytem. W twarz mężczyzny uderzył mroźny powiew. Słońce, choć słabe, świeciło w oczy. Dokoła roztaczały się lodowe pustkowia.
Pułkownik zebrał swoich ludzi i wyprowadził na zewnątrz. Po drodze poklepał pilotów po plecach.
Na horyzoncie, u podnóża niewielkiego wzniesienia widać było samotny aczkolwiek rozległy budynek.

Dwa tygodnie później
Baza Eisig Donner
Antarktyda


[MEDIA]http://images.spaceref.com/news/2009/DSC_4443.m.jpg[/MEDIA]

Antarktyda. Południowe krańce ziemi. Lodowe pustkowia, nietknięte wojną. Mróz i niemal egipskie ciemności. Poza jednym małym, jarzącym się na horyzoncie, punktem. Baza niemiecka zbudowana tutaj z rozkazu wysoko postawionych urzędników Rzeszy. Niewiele osób wiedziało o istnieniu tej placówki, a jeszcze mniej było wtajemniczonych w to, co się za tym tak naprawdę kryło.
Zawierucha nasilała się. Dwie postacie brodziły po kolana w gęstym śniegu, kierując się w stronę bazy, za sobą zostawiając maszt radiostacji. Wiatr nieubłaganie wzbierał, widoczność była praktycznie zerowa. Wreszcie zauważyli znajome mury i wielkie drzwi ze swastyką. Zawyła syrena, a wrota otworzyły się ze skrzypieniem, wpuszczając dwójkę inżynierów do środka. Jeden ze stojących przy wejściu strażników przekazał im, by udali się do generała Ziegla zdać raport. Ruszyli niezwłocznie. Wiedzieli, że Georg Ziegel nie był człowiekiem cierpliwym. Miłym i serdecznym zresztą też nie, o czym za chwilę mieli się przekonać.
Ziegel: Jak to sygnał odzyskamy dopiero za trzy godziny!? ScheiBe!

Jeden z inżynierów nieśmiało odezwał się: „Przykro mi, generale, ale przy tej śnieżycy nie uda nam się naprawić masztu. Prognostyce twierdzą, że zawierucha powinna ustąpić za około godzinę, a kolejne dwie w zupełności wystarczą nam na...

Ziegel: Stille! Powiedzcie mi lepiej, czy udało Wam się chociaż ustalić przyczynę, przez którą straciliśmy ten cholerny sygnał. – to mówiąc Ziegel podszedł do swojego okna, w które wstawione było lustro fenickie. Stamtąd miał widok na halę, po której, jak mrówki, uwijał się personel stacji. Zamyślił się.
Tym razem odezwał się drugi inżynier, nieco niepewnym głosem mówiąc: „Maszt na pewno nie uległ zniszczeniu z powodu warunków pogodowych. Nie sądzimy też, by była to sprawka jakichś zwierząt. Jedyne co pozostaje, to...
Ziegel: Sabotaż. Domyślałem się. Odmaszerować. I, kiedy skończy się śnieżyca, naprawcie ten przeklęty maszt. Za trzy godziny mam znów mieć sygnał. Musimy skontaktować się z Berlinem.
„Ja wohl, generale!” – odkrzyknęli obaj, po czym zniknęli za drzwiami. Generał podszedł i spojrzał znów przez okno na halę i ludzi pędzących to w jedną, to w drugą stronę.
„Szpiedzy”. – pomyślał – „Cholerni szpiedzy. Będę musiał mieć na nich wszystkich oko, na cały personel. A gdy znajdę tych alianckich gnojków...” – uśmiechnął się pod nosem – „ Przekonają się co czeka takich jak oni za sabotaż mojej stacji badawczej.”

Sztab
Okolice Londynu


[MEDIA]http://fototapeta.art.pl/IMG/zfj/zpaf-cypr.jpg[/MEDIA]

- Dostaliśmy rozkaz odwołania AFG – zaśmiał się gen. Higgins – To od początku był głupi pomysł. Młodzi niedoświadczeni są, a dostali rozkaz szpiegowania jakieś super tajnego szwabskiego projektu.
- Ja od początku wiedziałem żeby się nie pierniczyć, a pierdolnąć od razu jakąś bombę. – Podirytowany Generał Derrick zaczął – Ale nie, wszyscy prawie że jednomyślnie chcieli wysłać szpiegów. A teraz stracimy kolejny samolot czy tam łódź podwodną by tamtych frajerów ewakuować. Do cholery jak tak mamy robić to nigdy tej wojny nie wygramy. W dupę dostajemy na każdym froncie. – zatrzymał się, pomyślał i zapytał – Co mamy wysłać aby ich odebrać?
- Tak, bym nie zaczął z tobą rozmowy na ten temat gdyby nie fakt że to właśnie ty masz wysłać jedną ze swoich łodzi podwodnych. Któregoś z Graph`ów…

02.07.1990
Szpital Św. Józefa
Nowy York


- To nie my uszkodziliśmy radiostacje. - generał zamyślił się.
- Ekhem, to niby kto? - zapytał Johnson.
- Dostaliśmy zaszyfrowaną informację od dowódca. Rozkazano odwrót, a nasza misja zakończyła się niepowodzeniem. - kontynuował unikając odpowiedzi. - Wszystko było bardzo dobrze strzeżone, nikt nic nie wiedział. Nie chcieliśmy wpaść, tym bardziej że mieliśmy ze sobą dwie inne osoby. Pieprzeni piloci nawet latać nie umieli...
Drzwi do pokoju się otworzyły. Pojawił się w nich lekarz. Widać że był zmęczony. Nerwowo wyprosił Johnson`a z pokoju.

Thomas usiadł na ławce na szpitalnym korytarzu. Zastanawiał się nad całą historią. Na chwilę obecną temat nie był warty świeczki tym bardziej, że brak jakichkolwiek świadków tamtych wydarzeń oprócz starego już generała. Od tak sobie nie leży tutaj. Już chciał opuścić szpital, gdy zauważył dziwnego, bardzo zdenerwowanego człowieka. Chodził w tą i z powrotem przez dobre 5 minut. Dla Thomasa zaczynał być on bardzo irytujący. Postanowił zwrócić uwagę.
- Ej, pan. Co się tak denerwujesz, zaraz dokopiesz się do Chin.
Ten nie przestawał. Johnson czuł się dziwnie. Głowa go lekko bolała, zrobiło się zimno. Wstał i wyszedł na dwór. Wyciągnął papierosa i zapalił. Zaciągnął się kilka razy zastanawiając czy zostać czy już iść. Spojrzał na zegarek była godzina 15:16. O 16 miał inne spotkanie. Zdecydował się na wysłuchanie dalszej części opowieści. Wyrzucił peta, i ruszył pod gabinet. Już zdenerwowanego człowieka nie było, za to na ławce pojawiło się kilka kartek. Thomas usiadł i po uprzednim sprawdzeniu czy nikogo nie ma spoglądnął na pozostawiony dokument. Jedyne słowa jakie mu przyszły na myśl to:
Co to do cholery jest!?
Ujrzał zbiór rożnych liczb zapisanych odręcznie.

Nagle wyszedł doktor, wskazując ręką ,że można już wejść. Johnson wstał i wszedł do pokoju. Siadając na krzesło powiedział:
- Możemy już chyba kontynuować.
Generał kiwnął głową...

Baza Eisig Donner
Antarktyda


[MEDIA]http://www.visitandlearn.co.uk/Portals/0/Q&A/blizzard%20in%20Antarctica.jpg[/MEDIA]

W małym baraku dla zwykłych żołnierzy siedział cały zespół AFG. Grali w kary oczekując na ratunek. Niestety warunki pogodowe i awaria radiostacji sprawiły utrudnienia. Ani przechwycić żadnego sygnału, ani się ewakuować. Dla bezpieczeństwa mówili po niemiecku, mimo tego że siedzieli sami. Rod Enfield cały czas wygrywał. Miał dużo szczęścia. Co chwilę trafiał na pokera albo karetę, innym razem wygrywał przez blef. Carl Kowalsky bawił się tylko aby zabić czas. W zabijaniu ludzi był dobry, czasu już niestety nie. Zaczynała go powoli cała zabawa nużyć. Oparł się o ścianę. Słyszał tylko silny podmuch wiatru. Peter Jones był zmęczony poranną wartą. Grając w karty mógł się wreszcie odprężyć. Tyler Baffin chciał już do domu. Mimo to że praktycznie nic nie robił, życie na Antarktydzie dało mu się we znaki. Inni członkowie zespołu średnio go lubili. A o mały włos by kilka razy już nie wydał całego AFG. Strach wziął nad nim górę. Starał się skupić na grze w karty, ale to i tak nie pomagało. George Hudson leżał sobie na swoim łóżku, kawałkiem papieru grzebał sobie w zębach. Na jego barkach spoczywał los całego zespołu. Martwił się o McFilin`a. Jakiś Niemiec postrzelił się przez przypadek w nogę, Korneliusz był najbliższym medykiem. Siedział w jadalni i opatrywał rannego. Gdyby nie to że stało przy nim dwóch żołnierzy szybko by pozbawił pechowca bólu.

W całej bazie rozległ się potworny huk. Coś wybuchło. Włączyły się syreny, żołnierze krzyczeli. Wszyscy z baraku wyszli zobaczyć co się stało. Główna baza wybuchła, zrobił się chaos. Po kilku minutach do stojącej grupy podbiegł oficer z poleceniem.
Na co kurwa czekacie! Biegnijcie pomagać.
Teraz cały zespół mógł normalnie sobie wejść do wnętrza bazy. George zastawiał się czy to przekleństwo czy błogosławieństwo...
 

Ostatnio edytowane przez Vavalit : 01-06-2009 o 11:54.
Vavalit jest offline