Kyle przeklął pod nosem. Miało być tak pięknie, ale akurat gdy już dobierałem się do żarcia musiał przylecieć ten buc, pomyślał. Na dodatek potwornie go suszyło.
"Jeść i pić" odbijało się dużymi literami w jego głowie.
Jego łachmany cuchniały jeszcze gorzej niż zazwyczaj w zamkniętym pomieszczeniu. Przy każdym oddechu uwalniał powalający bukiet zacieru z kartofli, starej śliwowicy i cebuli. Zlustrował groźnego mężczyznę wzrokiem.
Mógłby kopnąć ważniaka w brzuch i uciec, jak nie raz robił w Reversie, gdy zaczepiały go takie pacany. Niestety, nie był teraz w znanych sobie dobrze jak kieszeń uliczkach metropolii, w których mógł wodzić za nos każdego ważniaka. Poza tym doskwierało mu wycięczenie i zdawał sobie sprawę, że zbyt daleko nie ucieknie.
Dobra, czas na trochę porządnego łgania.
- Nazywam się Smith- rzekł z godnością prostując kołnież swojej starej, brudnej marynarki. Jeden zero dla mnie, na tym statku musi być z tysiąc Smithów, tak łatwo mnie nie zidentyfikują, pomyślał.- Zostałem przydzielony przez kapitana eee...- nazwisko, nazwisko, wymyśl coś. Przypomniał sobię notkę o "Aurorze" w gazecie. Jest! Mam- kapitana Kovalsky'ego.
Czy ten gość, którego wspominali w szmatławcu był Kovalsky? Chyba tak...
- Zostałem przydzielony przez kapitana Kovalsky'ego do inspekcji i kontrolowania dostaw zapasów. Ale wiesz, jestem tu incognito więc nikt nie może się dowiedzieć, kapujesz?- roześmiał się cicho, odsłaniając garnitur wybrakowanych, żółtych zębów. Jego czerwone policzki podniosły się i sprawiły, że małe wodniste oczka wyglądały jak szparki.
Zimny, cuchnący pot spłynął po jego brodzie. Wymacał w kieszeni łachmanów kawałek soczystej szynki i jakieś owoce ukryte w kieszeni ortalionowych spodni. Ma przechlapane jeżeli ten pacan go przyłapie. A jeśli goguś teraz nie uwierzy w stek bzdur które próbuję mu wcisnąć, biorę nogi za pas i chowam się w spiżarni. Mam nadzieje, psiakrew, że nie ma tu wszędzie dookoła żadnych kamer czy innego cholerstwa... |