Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2009, 00:19   #7
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Z pięknego snu wyrwało Ragatha uderzenie w policzek. Natychmiast się zbudził, jednak zanim doszedł w miarę do siebie musiało minąć jeszcze trochę czasu. Spojrzał tępym wzrokiem przed siebie by stwierdzić, że przypatruje mu się jakiś dzieciuch. Nie bez trudu wstał, spojrzał groźnie na młodzika i miał coś powiedzieć, ale poczuł, że za chwile z jego ust może wydobyć się substancja o wiele gęstsza niż powietrze. Jednym błyskawicznym ruchem obrócił się i wychylił za burtę. Resztki ostatniego posiłku skończyły w wodzie. Miało to jednak swoje dobre strony. Teraz Ragath czuł się o niebo lepiej.

Ponownie sie odwrócił i spojrzał na przyglądającego mu się chłopaka. Bez ceregieli spytał:

- Kto mnie uderzył?!

Młody mężczyzna, najwyraźniej w ogóle nieprzestraszony, odpowiedział spokojnie i kulturalnie. Najemnik spojrzał w stronę odchodzącego, zakapturzonego osobnika. Ruszył natychmiast za nim, lekko chwiejnym krokiem, zostawiając bez słowa młodziana.

- Ej ty! - krzyknął za tym bezczelnym typem. - Do ciebie mówię!

Zebrani na pokładzie ludzie odwracali się w stronę krzyczącego mężczyzny. Zwrócili na niego uwagę niemal wszyscy, tylko oczywiście nie ten w kapturze! W końcu dogonił swój "budzik". Łapiąc go za ramię, odwrócił w swoim kierunku, po czym złapał za fraki i wykrzyczał prosto w... maskę:

- Za kogo ty się uważasz?!

Nie obchodziło go zupełnie, czy ma do czynienia ze zwykłym łazęgą czy z samym imperatorem. Nikt nie odchodzi bez szwanku po czymś takim. Co prawda Ragath nie posiadał jako takiego honoru, ale nie był jakimś pobożnym świętoszkiem by nadstawiać drugi policzek. Postanowił, że złamie temu głupcowi przynajmniej nos.

Postać skryta pod kapturem jednak milczała. Wyglądało na to, że wygląd rozwścieczonego wojownika nie czyni na niej żadnego wrażenia. Najemnik spróbował więc ponownie:

- Słyszysz co do ciebie mówię ty...? - przerwał. Właśnie zorientował się, że trzymana przez niego osoba jest kobietą. Przez chwilę zastygł w bezruchu. Przecież nie będzie bił kobiety i to na oczach wszystkich. Na kogo wtedy wyjdzie? Z zadumy wyrwał go głos:

- Może mnie wreszcie puścisz, łazęgo?

Ragath potulnie spełnił jej życzenie. Ponieważ nie mógł uderzyć tej, która ośmieliła się go spoliczkować wybrał inny cel. Podniósł z pokładu jakąś pustą beczkę, po czym roztrzaskał ją, z krzykiem, o burtę.

- Nigdy więcej tego nie rób - syknął wpatrując się w otwory w masce, za którymi prawdopodobnie znajdowały się oczy tego wrednego babska, po czym odwrócił się i odszedł w kierunku, z którego przyszedł.

Gdy odchodził usłyszał cichy śmiech po swojej prawej stronie. To jeden z marynarzy naśmiewał się z tego żałosnego widowiska. Ragath się mu nie dziwił, gdyby był na jego miejscu zaśmiewałby się do łez, ale w tej chwili jest po drugiej stronie barykady, co więcej zgromadziło się w nim tyle gniewu, że musi dać upust emocjom. Podszedł powoli do śmiejącego się mężczyzny, a potem bez jednego słowa poznał go ze swoją pięścią. Trzasnął raz, drugi, trzeci, aż tamten ze złamanym nosem leżał jak długi na pokładzie. Wtedy powiedział głośno:

- Jeszcze jakieś śmiechy?!

Nikt się nie odezwał, więc ruszył przed siebie...

* * * * *

Po jakimś czasie na środku pokładu z podwyższenia, które było zwykłą skrzynią, swoje przemówienie rozpoczął przywódca tej wyprawy.

- Oto rozpoczęła się podróż [...]

"Kolejne brednie głównodowodzącego. Zawsze mnie denerwowało podczas takich wypraw". Właśnie przypomniał sobie czemu zlecenia dla malućkich tak mu odpowiadały.

Przemówienie księcia w ogóle nie interesowało najemnika. Stał mimo woli, oparty o maszt i ziewał z niewyspania. "Przeklęte ptaszysko" pomyślał.

Tymczasem Ultrich przedstawiał im cel wyprawy. Ragatha w ogóle nie obchodziło kogo ma zabijać, byle zapłata była godna wysiłku. Miał też cichą nadzieję, że na wschodnim kontynencie nie brakuje miejsc, w których można by wydać zarobione pieniądze.

- [...] Macie prawo do wszystkich łupów [...]

"No, wreszcie jakaś ciekawa wiadomość". Teraz już ważniejszą kwestią było kogo się będzie zabijać. Nie chodzi tu o frakcję, a raczej o statut społeczny wroga. Im bogatszy, tym lepiej. Po chwili jednak do głowy Ragatha przyszła myśl, że przecież i tak wszystkie łupy zachowałby dla siebie.

W końcu przemówienie się skończyło i wszyscy, prócz załogi statku, mogli wałęsać się bez celu. Najemnik pozostał na pokładzie, by wiatr do końca go otrzeźwił. Nie cierpiał takiego uczucia. Ani to kac, ani upojenie. "A wszystkiemu winien ten babsztyl".

* * * * *

Wreszcie, gdy większość ludzi już dawno smacznie spała, Ragath ruszył do swojej kajuty. W ręce trzymał butelkę po rumie, którą wygrał od bosmana w kości. Biedny głupek nawet nie zauważył tego ruchu nadgarstka. Sztuczka starego Paranisa nieraz już mu się przydała. Najemnik lekko się uśmiechnął na myśl o dawnym towarzyszu. Zatrzymał go znajomy głos:

- Znowu pijesz śmieciu?

Odwrócił się. Ujrzał postać w czarnym płaszczu, z twarzą ukrytą pod ptasią maską.

- Znowu ty? Czego chcesz? Lepiej uważaj, bo moje nerwy mają swoje granice - zagroził.

- Och, jestem o tym przekonana - odpowiedziała obojętnym tonem. - Byłam po prostu ciekawa co taki nędzarz jak ty robi na tym statku.

- Upija się - odrzekł krótko Ragath i zszedł pod pokład.

Kobieta nie ruszyła z nim. Najemnik po kilku nieudanych próbach znalazł swoją kajutę i szybko zasnął przeklinając "to wredne ptaszysko".

* * * * *

Następnego dnia, gdy się obudził, słońce świeciło już wysoko nad horyzontem, a w kajucie nie było nikogo. "Prawdopodobnie na śniadanie już nie zdążę" pomyślał. Wyszedł na pokład w o wiele lepszej formie, niż był poprzedniego dnia po zbyt wczesnym przebudzeniu.

Gdy tylko stanął obiema stopami na pokładzie usłyszał tubalny głos:

- A oto i nasz postrach kobiet.

Odwrócił się szybko w tamtą stronę. Jakiś dobrze zbudowany facet naśmiewał się z niego. Gdy mu się lepiej przyjrzał, doszedł nawet do wniosku, że pod kilkoma względami przypomina orka. Szkaradny osobnik.

- A ty to kto? Miejscowy bard, że walczysz jęzorem?

Było jasne, że obaj mężczyźni raczej nie przypadną sobie do gustu. Co się za chwilę stanie mogło przewidzieć nawet dwuletnie dziecko. Po kilku kolejnych wymianach zdań Ragath trzepnął Gorgintha prosto w twarz. Ten jednak nie pozostał dłużny i po chwili obaj prali się w najlepsze.

Obaj byli mocno zbudowani, więc mieli kłopot z unikaniem ciosów przeciwnika i właściwie wszystko przyjmowali na twarz, pod żebra, czy gdzie te ciosy padały. Obaj jednak byli wyjątkowo wytrzymali i żaden, mimo wielu rozcięć i opuchnięć, nie miał zamiaru się poddać. Niedługo trwało zanim w ruch poszły deski, beczki i inne podręczne przedmioty walające się po pokładzie. W końcu pierwszy odezwał się ten zwany Potężnym:

- Poddaj się... Jam jest Gorginth... pogromca smoków... - wydyszał.

- Sam się poddaj... Twoje smoki... to ja zjadam na... śniadanie... - odpowiedział mu z trudem Ragath.

- Chyba, że wstaniesz... dopiero na kolację...

- Taa... - przyznał z uśmiechem.

W końcu obaj dali sobie spokój. Wiedzieli doskonale, że trafił swój na swego i nie ma sensu tracić tych resztek sił, które im pozostały. Szczególnie, że pewnie niedługo dostaną reprymendę od księcia. A na to trzeba nawet więcej energii niż na porządną bijatykę...
 
Col Frost jest offline