Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2009, 12:42   #9
Charlotte
 
Reputacja: 1 Charlotte nie jest za bardzo znany
2028, Pflugzeit – Altdorf
Helga

Spacer po mieście w poszukiwaniu sprawunków dla maga sprawiał zwykle Heldze dużo przyjemności. Jak każda sroczka lubiła po drodze oglądać różne błyskotki i fatałaszki. Jednak z czasem gdy ich miłość nieco zwiędła, niczym nie podlewana roślina, Helga coraz mocniej pragnęła wyrwać się z rutyny codziennego życia, zakosztować nieco świata, przygód.

Ten dzień nie wydawał się wyróżniać się spośród innych niczym szczególnym, aż do czasu gdy zobaczyła niewielki tłumek wokół herolda kancelarii. Niestety ciżba na targu, hałas tłumu nie pozwoliły jej usłyszeć co jest ogłaszane.
W pewnym momencie usłyszała gderliwy głos przekupki, która przeganiała jakiegoś młodzika, próbującego zwinąć coś z jej straganu. Widok ten przypomniał Heldze jej własną niełatwą młodość, poczuła sympatię do młodzieńca. Bez wahania sięgnęła po kilka owoców i rzuciła mu, krzycząc do niego:
– Ej młody! MASZ! – młodzik będący dzieckiem ulicy pewnie i mocno złapał owoce, ukłonił się Heldze i zniknął w tłumie. Helga czując baczny wzrok handlarki sięgnęła do sakiewki i rzuciła kilka miedziaków.
– Twoja zapłata. handlarka bez słowa przeliczyła pieniądze i schowała je za pazuchą. Skinęła głową w podziękowaniu. Helga uśmiechnęła się do niej i sprawnie ruszyła w kierunku herolda. Niestety jak na złość ten właśnie skończył obwieszczać i siadł na boku oddychając ciężko niczym koń po długim galopie. Na całe szczęście herold powiesił ogłoszenie – z trudem bo z trudem, ale powoli – przedukane ogłoszenie mówiło, że Kanclerz poszukuje chętnych.
HA! powiedziała pod nosem Helga. Czyżby to było to? W końcu uda jej się wyrwać? A co na to jej ukochany? Mimo że nie czuła już do niego takiego żaru jak kiedyś, to nadal „miała do niego słabość” i wiele razy jego namowy, czułe słówka i pocałunki zatrzymywały ją w Altdorfie. Tym razem się nie dam! twardo postanowiła. Ponieważ nie do końca była pewna czy dobrze zrozumiała ogłoszenie, zaczęła rozpytywać gapiów o to co mówił herold. Na całe szczęście okazało się, że wszytko zrozumiała dobrze.

Uskrzydlona myślą o rychłym, jak miała nadzieję, wyjeździe, szybko dokonała niezbędnych zakupów. Po drodze próbowała rozpytać tu i tam czy ktoś coś wie o tym czego dokładnie chce kanclerz, ale prócz plotek nie dowiedziała się niczego ciekawego. W końcu dotarła do pracowni Martina. Przez chwilę zastanawiała się co dalej, przypomniał się jej pierwszy dzień u niego … ale w końcu wkroczyła do środka. Ku jej zaskoczeniu ukochany był czymś zajęty i do tego czymś zdenerwowany. W końcu okazało się, że ktoś wykorzystał zaklęcie nad którym ciężko od jakiegoś czasu pracował przeciw jednemu z karmazynowych magów zwanych też czerwonymi lub magami z Thay. Nie dość tego rada z wyspy Thay domagała się jego obecności na wyspie, co nie wróżyło niczym miłym i różnie mogło się skończyć.

Ostatecznie ukochany dał jej nieco gotówki, doradził jej by spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i zamieszkała w „Dębowym Liściu” powołując się na jego osobę u karczmarza. Początkowo słowa ukochanego nie docierały do Helgi. Później pocałowali się, całkiem jakby to był pierwszy raz. Hegla chciała zaprotestować, zostać, ale coś w spojrzeniu maga przekonało ją by nie protestowała.

Po chwili namiętności ruszyła do swojego pokoju na piętrze, by zabrać swoje rzeczy, oraz kilka drobiazgów. W pierwszej kolejności zapakowała broń – łuk, krótki miecz, trzy sztylety, nieco różnych specyfików potrzebnych w dziczy, skórzany kaftan, wysokie skórzane buty, ubranie uszyte z mocnego materiału w kolorze starego złota. Nieco świecidełek. Odruchowo sprawdziła czy na szyi znajduje się wisior.


Wisior był żelazny, dość ładnie ozdobiony, w środku posiadał jantarowe oczko – inkluz. Niby nic specjalnego, ale stanowił on dla niej skarb bezcenny, pomagał jej bowiem kontrolować efekty jednego z czarów maga, który pechowo uderzył w nią. Pozwalał jej kontrolować pewne moce, a przy tym nie zwracał zbytnio uwagi i nie był ani trochę magiczny. Sprawdziła również czy w rzeczach znajduje się taki sam, zapasowy wisiorek. Wszytko było na miejscu. Rozejrzała się po pokoju, przez chwilę zbierał się w niej żal i niechęć – ruszyła szybko na dół wiedząc, że z każdą chwilą będzie jej trudniej i ciężej.

O dziwo na dole maga nie było. Znalazła jedynie kartkę, że dostał wezwanie do Gildii. Helga była prawie pewna, że to wymówka, by się nie pożegnać. Mag, podobnie jak i ona, nie cierpiał pożegnań i pewnie wiele go kosztowało by mówić spokojnie o jej wyjeździe i jego „wizycie” na Thay. Część jej jestestwa odetchnęła z ulgą. Spojrzała przeciągle po pokoju. Wzięła kilka przydatnych flakoników ze specyfikami i wyszła na dwór. Drzwi porządnie zamknęła kluczem i hasłem „alma mater magica”, które samo w sobie nie było zaklęciem, ale aktywatorem zaklęcia ochronnego.

Droga do kancelarii była nieco długa – w końcu kancelaria znajdowała się w nowszej części miasta i trzeba było iść prawie godzinę – ale nadzieja przygody i wyjazdu powodowała, że Heldze wydało się, że podróż trwała jeno chwilę. Niestety pod kancelarią był spory tłumek. Oprócz biedaków, żaków, żebraków i innej hałastry Helga znalazła kilka ciekawych osób. W oko wpadł jej zwłaszcza wysoki i przystojny elf w ubraniu rangera. Niestety nie spojrzał w jej stronę ni razu – tak go zaabsorbowały inne ładniejsze panny. Helga wzruszyła ramionami i westchnęła po nosem. Zanosiło się na dłuższe czekanie.

Mając sporo czasu obserwowała uważnie wszystkich i wszystko. Wrodzona ciekawość pozwoliły zaobserwować i usłyszeć, że wielu po wyjściu z Kancelarii psioczyło na czym świat stoi, że to zadanie śmierdzi na kilometr i tym podobne. Wielu rezygnowało w trakcie czekania, kilku poszło na piwo – wrócili ze spienionymi kuflami, aż ślinka szła – Helga już namyślała się, czy by samej nie dokonać takiego zakupu. Po chwili ujrzała, że piwoszy wyrzuca z tłumu ochroniarze stojący przed budynkiem.

Na Helgę zwróciła uwagę Anna. Również i Anna nie uszła uwadze Helgi. Helga poniekąd z zazdrością przyglądała się powabnej Annie i ze złością pomyślała, że ona przy niej wygląda jak wypłosz, zgoła posługaczka! W końcu Helga dotarła przed oblicze skrybów. Dość ogólne pytania zdziwiły ją, próbowała coś z nich wydobyć, ale okazało się, że nie wiedzą nic poza tym co im podano i spełniają tylko swe obowiązki. Hirschenstein... powtarzała pod nosem wychodząc z budynku. Ku jej zadowoleniu przed nią wychodził ów przystojny elf. Wiedziona po części ciekawością, po części chęcią poznania, gdzie pomieszkuje ów adonis postanowiła ruszyć za nim. Szybko i dość niepostrzeżenie przemknęła obok niego – elf zauważył ją ledwie kątem jednego oka, drugim złowił bowiem jędrny biust jakieś panny czekającej w Kancelarii. Helga uśmiechnęła się do siebie na ten widok, sprawnie pomknęła w zaułek, który jak była pewna pełen był dzikich kotów. Zza pazuchy wydobyła nieco jedzenia i sypnęła tworząc kilka kupek. To pozwalało zjeść wszystkim kotom bez większych walk i problemów. Szybko znalazła tego, który był najodpowiedniejszy – kilka ciepłych słów zwabiły zwierzę bliżej. Sprawnie złapała go – w ruch poszedł medalion, sztylet i parę słów i po chwili sprawa była załatwiona. Kot zmrużył oczy i pomknął za elfem. Helga przez chwilę siedziała zmęczona lecz szczęśliwa. Wieczorem dowie się wszystkiego – sama by to załatwiła, ale bała się o rzeczy. Z trudem podniosła się i ruszyła do „Dębowego Liścia” po nocleg i odpoczynek była nieźle zmęczona. Postanowiła, że wróci do Kancelarii i dowie się co i jak ruszy w świat. Miała cichą nadzieję, że ów elf również podejmie zadanie Kanclerza – ale to tylko była nadzieja.

Mimo zmęczenia po drodze do „Dębowego Liścia” zebrała nieco informacji o mieście Hirschenstein, trakcie do niego, plotek i historii. Z głową pełną różnych informacji dotarła pod „Dębowy Liść”. Weszła do środka i od razu ruszyła w stronę szynku, gdzie miała nadzieję znaleźć karczmarza. Ku jej zadowoleniu karczmarz stał za szynkiem nalewając piwo do kufli.
– Tak panienko? Co podać? Czym mogę służyć? zapytał dość uprzejmie.
– Przysyła mnie Martin Früche. Chciałabym wynająć pokój … i jedno piwo jeśli łaska... odparła pewnie zmęczonym głosem.
– Ten gryzipiórek z ulicy Kurzej? zapytał karmarz.
W oczach Helgi pojawiły się groźne ogniki.
– Czarodziej Martin Früche, nie znam żadnego gryzipiórka z Kurzej, pracownia znajduje się w zaułku magów niedaleko samej Gildii.... mimo zmęczenia głos Helgi był pewny i mocny. Pobrzmiewały w nim złe i chłodne nuty.
– Spokojnie panienko. Sprawdzałem Cię tylko. Witam Cię. Martin opowiadał mi kiedyś o Tobie, ale wolałem być pewien. Tu masz klucz, pokój na pierwszym piętrze po lewej, a tu masz piwo. Ja naleję nowe. Jutro się rozliczymy za wikt i opierunek, ale to jutro. Przyjaciele Martina są tu mile widziani … odpowiedział karczmarz, podając jej spory klucz i ociekający pianą kufel. Helga ruszyła do pokoju. Weszła do środka zapaliła świecę, otworzyła okno by kot mógł wejść, odruchowo sprawdziła pokój. Wszystko było w porządku. Zamknęła drzwi, wyjęła nieco zabranego z pracowni jedzenia – zjadła, popiła niezłym piwem i poszła spać.
 
Charlotte jest offline