Wątek: W imię Boga
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2006, 22:12   #1
rob'n'hut
 
Reputacja: 1 rob'n'hut ma wyłączoną reputację
W imię Boga

Dzięki wam panowie, wszak przy innych stołach braknie już miejsca, a wypadałoby gdzie stare kości złożyć. Miło mi będzie posilać się w tak zacnej kompanii. Nada mi odwdzięczyć się jakoś za waszą gościnność. Nie zechcieli bychcie posłuchać opowieści? Tak? Rad temu jestem wielce. Zanim jednak prawić zacznę, muszę, z czystej skrupulatności, przypomnieć wydarzenia większości z was zapewne znane.

Otóż jakiś czas temu w królestwie Setalii na południu parła naprzód kultura i nauka, prężnie rozwijały się handel i gospodarka, ogółem, było pięknie i wspaniale. Pośród tych wspaniałości szczęśliwi ludzie i nieludzie o czymś zapomnieli. Dostatek i pokój spowodowały, że zapomniano o bogach. Opuszczone przez wiernych świątynie, jakby zapomniawszy o swej dawnej świetności, upadały. Na nic się zdały pokorne nawoływania kapłanów, coraz bardziej lekceważonych i traktowanych, że się tak wyrażę, jak kule u nogi państwa. To nie bogowie przecież wynaleźli pług, który tak ułatwiał prace na polu. To nie bogowie skonstruowali kuszę, jakże przydatną w razie ataku zbójów. To nie bogowie, wreszcie, pokonali Vdar'Ehadów, których książę Eryk, plugawy zdrajca, niech go krucy po wsze czasy dziobią, wpuścił do kraju. Słowem, bogowie stracili poważanie wśród ludności. Niespodziewanie okazało się, iż państwo działać może bez religii, i to działać całkiem nieźle. Religie jednak nie zaginęły, co to, to nie. Wyznawcy wielorakich bóstw przetrwali, jedni jawnie i wytrwale głosząc swoje racje, inni, pozostając w ukryciu i snując plany powrotu do władzy. A tak, władzy. Religia wszak zawsze była władzą, a stojący najwyżej w jej hierarchii - władcami. Duchowni całkiem, ale to całkiem wbrew pokornym regułom, niczym sępy wyrywające sobie łup, rozpoczęli więc walkę o wpływy. Krwawe a zacięte były to spory, przelano krew wielu. Opowiadać można by o tym długo, ważniejszy dla naszej opowieści jest jednak skutek tych zmagań.
Ach, sucho w gardle się robi. Dalibyście co. Najlepiej piwo, miodem też nie pogardzę. Dziękuję.

Otóż, w roku 823, dokładnie 823 lata po jakimś wielkim wydarzeniu, którego nikt dziś już nie pamięta, w mieście Tukont wyszli z podziemia Helioci - wyznawcy Pelora - i głosząc wiadomości o nadchodzącej zagładzie oraz sądzie ostatecznym szybko zyskali rzesze wyznawców i wezbrali na sile. Co najdziwniejsze, społeczeństwo, przesycone najwyraźniej wszechobecnym dobrobytem, z radością przyjęło wieści o rychłym końcu świata oraz odrzuceniu dóbr materialnych i konieczności oczyszczenia duszy.
Sądny dzień się zbliżał, a Helioci czas cały powiększali swe wpływy. Czemu, zapytacie, skoro lada dzień miała wszystkich bez wyjątku pochłonąć ziemia? Najwyraźniej Helioci doskonali wiedzieli, to o czym gorliwi wierni dowiedzieli się dopiero w swoim czasie - czyli w maju, kiedy to owa zagłada nastąpić miała. Niestety, a może stety, po maju przyszedł czerwiec, po czerwcu lipiec, a po nim, nawiasem mówiąc zimny wyjątkowo tego roku, sierpień. Koniec świata nie nastąpił. Co w takim razie, spytacie, zrobili wierni, niecierpliwie oczekujący raju? Otóż, miast rozerwać kłamców końmi, potraktowali ich jak bohaterów! Jakby to Heliotów zasługą było, że wulkan nie wybuchł, z nieba nie spadł deszcz krwi, a z ziemi nie wyszła dziewięciogłowa bestia.

Helioci okazali się genialnymi strategami. Nie próżnując poczęli więc jeszcze żwawiej poszerzać wpływy. W krótkim czasie wiekowy i wielce naiwny król Alamir z całym dworem przyjął nową religię. Helionizm, jak zaczął być nazywany, stał się religią państwową, a czcigodny arcybiskup Pirelli, najwyższy dostojnik helioński, łaskawie obrał sobie za siedzibę zamek Castelloni w północnej Setalii, niedaleko miejscowości Arget. Helioci zaczęli sprawować bezwzględną władzę, całkowicie niemal podporządkowując sobie starego króla. W imię i na chwałę Pelora Setalia rozpoczęła podbój sąsiednich królestw, rozszerzając zasięg religii, której dogmatem znów stało się oczyszczenie duszy i przygotowanie na sąd ostateczny. Helionizm stał się powszechną religią w podbitych krajach, inne były nawracane pokojowo.
Miasta rosły w siłę, społeczeństwo wiejskie zaś ubożało. Ziemię przekazano duchowieństwu, na rzecz którego pracowali związani z ziemią chłopi. Wonczas, gdy chłopstwo radziło, czy też nie radziło sobie z pogarszającymi się wciąż warunkami życia, biskupi używali życia w swoich posiadłościach, co jakiś czas prawiąc kazania o pozbyciu się dóbr materialnych.

Na to tylko czekali, pozostający podówczas w ukryciu, wyznawcy innych bogów. Wykorzystując narastającą niechęć do bogatego i rozpustnego duchowieństwa Heliotów, kapłani jawnie nawoływali do zerwania z Argetiańską hydrą, do odebrania majątku kościołowi i powrotu do dawnego ustroju, zjednując sobie wielu sprzymierzeńców, głównie wśród ubogiej części społeczeństwa.
Okazało się jednak, cni panowie, iż Helioci nie zamiarują oddać władzy łacno. Żelazną ręką zaczęto karać wszelki przejaw herezji. Powołano tajne organizacje, których jedynym zadaniem było tropienie i unieszkodliwianie kacerzy. Inne od Helionizmu religie nie zostały oficjalnie zakazane, nikt już jednak ze swoją innością się nie obnosił.
Tak. Rozpoczęły się prześladowania religijne.

Jak zwykle najgorzej mieli nieludzie, nie bez powodu zresztą. Krasnoludy i elfy najostrzej sprzeciwiały się prześladowaniom, najostrzej były więc nękane. Co bardziej buńczuczni nieludzie zaczęli ukrywać się, tworząc drużyny bojowe, których głównym zajęciem była walka podjazdowa z wojskami heliońskimi. Inni pozostali w miastach, by po cichu dokonywać sabotażu oraz pozyskiwać informacje. Helioci nie pozostawali im dłużni. Kaci mieli pełne ręce roboty.

Ciężkie były to czasy, mili panowie.

[center:eaf94b09dd]***[/center:eaf94b09dd]

- Za... zabić? – zapytała z nieukrywanym zdumieniem szczupła postać w długiej szacie z kapturem.
- Wszystkich – powtórzył niski, spokojny głos. Jego właściciel stał przy oknie. Jasne światło nie pozwalało dostrzec jego twarzy.
- Ale... kobiety... dzieci...
- Wątpisz w słuszność moich decyzji? – w słowach zabrzmiała groźba.
- Nie ojcze. Ale... niewinni...
- Niewinni? – przerwał mu głos. Postać odeszła od okna, z cienia wyłoniła się pulchna głowa z tonsurą – Jak chcesz rozpoznać niewinnych? Czyżby mieli to wypisane na czołach?
Odpowiedziała mu cisza.
- Niewinnych rozpozna jedynie Bóg – kontynuował duchowny – U wrót nieba wszyscy zostaną osądzeni. Bóg odnajdzie swoje owieczki.


[center:eaf94b09dd]***[/center:eaf94b09dd]

Ciężkie były to czasy. Ciężkie i złe. Dla zabicia czasu opowiem wam o nich.

[center:eaf94b09dd]***[/center:eaf94b09dd]

- Uff, ależ dziś parno – mruknął Erwin – Koniec na dziś – zdecydował, ocierając pot z czoła. Zostawił narzędzia w magazynie i skierował się na rynek, do oberży. Gdy zbliżył się do placu z zaskoczeniem stwierdził, że cały jest zatłoczony. Ostatnimi czasy nie zdarzało się to często. Z zaciekawieniem podszedł bliżej i zaczął się przepychać żeby lepiej widzieć.

[center:eaf94b09dd]***[/center:eaf94b09dd]

Największy tłok był w centrum placu, wokół trzech usypanych stosów i drewnianego podestu, na którym stał mężczyzna w czapce z piórkiem. Przed podestem stały trzy spętane postacie w łachmanach – dwóch mężczyzn i kobieta – pilnowane przez grupkę strażników. Kobieta szarpała się i miotała przekleństwa w kierunku strażników. Dokoła stosów krzątało się kilku ludzi. Mężczyzna z piórkiem rozwinął trzymany w ręce zwój i potoczył wzrokiem po publiczności.
- Herezja ostatnimi czas wkradła się między nas – przemówił donośnym głosem. Po jego pierwszym słowie na placu zapadła całkowita niemal cisza – Kacerze głoszą fałszywe i bezbożne nauki, namawiając do chuci i lubieżności, nakazując krew wiernych przelewać, pragnąc obalić cały obecny ład i porządek, za pomocą którego wszelkie zbrodnie są karane, czyniąc na szkodę kraju całemu i społeczeństwu.
- Na mocy tedy ustanowionego prawa, pragnąc ów kacerski mór powstrzymać, po wnikliwym śledztwie ludzie ci zostali skazani na śmierć męczeńską przez spalenie na stosie
– mężczyzna z piórkiem zrobił przerwę dla lepszego efektu. Efekt został jednak zniweczony przez dziki pisk spętanej kobiety. Najbliższy strażnik uderzył ją mocno w twarz.
- Nie lza wam tedy żałować ni opłakiwać zdrajców – przemówił ponownie Piórko, gdy kobieta ucichła - Za czyn ten Pan nasz wynagrodzi was sowicie, a na miasto spłynie łaska boża.
Gdy skończył, na placu rozległy się niepewne pomruki. Tłum zafalował. Wszyscy podnieśli głowy by lepiej widzieć.
Tymczasem skazani zostali przywiązani do słupów. Kobieta wyzywała teraz mężczyznę z piórkiem, przeklinając jego rodzinę do szóstego pokolenia wprzód. Dwaj mężczyźni z pokorą poddali się działaniom strażników.
Po chwili słupy już stały. Stosy zostały podpalone. Ogień powoli piął się w górę. Drewno było najwidoczniej wilgotne, żeby skazani nie umarli zbyt szybko. Gdy ogień sięgnął stóp skazańców, na placu panowała cisza, przerywana tylko wyzwiskami kobiety. Płomienie pięły się coraz wyżej, a kobieta zaczęła rozdzierająco wrzeszczeć. Dwaj mężczyźni po obu jej stronach płonęli w ciszy z godnością.
Powiał wiatr. Po placu potoczył się swąd palonej skóry. Ogień prawie całkowicie skrył już postacie na słupach. Kobieta wciąż krzyczała, jeden z mężczyzn przyłączył się do niej, dając upust bólowi.
Niebo było czyste, pogoda wspaniała. Zachodzące słońce pobłyskiwały radośnie nad dachami domów.
Pierwsza umarła kobieta, a na placu zrobiło się znacznie ciszej. Zaraz po niej wyzionął ducha mężczyzna po lewej. Człowiek po prawej zaś płonął najdłużej modląc się z oczyma wzniesionymi ku niebu.
Po chwili i on oklapł na słupie.

[center:eaf94b09dd]***[/center:eaf94b09dd]

Kawałek dalej, na skraju placu, stała szóstka postaci, przyglądając się kaźni. Trzech ludzi, dwóch krasnoludów i niziołek. Zaiste, dziwna była to kompania. Połączyła ich zaś chęć przeżycia w tym parszywym świecie. A w szóstkę łatwiej przeżyć niż samemu, to jasne.

[center:eaf94b09dd]***[/center:eaf94b09dd]

Towarzysze skierowali swe kroki do oberży „Chleb i sól”, w której chwilowo byli zakwaterowani. Kwatera była, trzeba to przyznać, nędzna. Chleba i soli jednak nie brakowało. Piwa też nie.
Przechodząc ciasnymi, brudnymi uliczkami, gdzie domy zdawały się nachylać nad brukiem, jakby chciały zacisnąć się nad nim w mrocznych kleszczach, kompani widzieli zmartwione, sterane twarze mieszkańców, spoglądających na nich nieufnie. Słońce chyliło się ku zachodowi. Chwilami odnosili wrażenie, że ktoś ich śledzi, jednak nie zwracali na to uwagi - to uczucie towarzyszyło im od czasu przybycia do miasta. W karczmie zastał ich znajomy półmrok i znajomy smród, do którego zdążyli się już przyzwyczaić. W środku było pusto, jedynie dwie osoby w kącie, pogrążone w rozmowie. Za szerokim barem stał wąsaty, postawny oberżysta – Alun i jego córka, wcale ładna Iris. Gdy zajęliście miejsca za stołem karczmarz postawił przed każdym z was kufel piwa. Stał nad wami przez chwilę, oczekując na ewentualne zamówienia.

Odkąd przybyliście do miasta, nie czuliście się tu dobrze. Atmosfera nie była przyjazna. Wszędzie, może oprócz karczmy, czuliście się nieswojo. Ponadto zanosiło się na kolejny dzień bez śladu okazji na pracę. A pieniądze w sakwach kończyły się...

[center:eaf94b09dd]***[/center:eaf94b09dd]
 
rob'n'hut jest offline