Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2009, 13:34   #2
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Mówi się, że Japończycy kochają się w rytualiźmie. Wszystko co robią, musi być uświęcone tradycją, przestudiowane, eleganckie i tak dalej i tak dalej. W końcu parzenie herbaty, czy układanie kwiatów zajmuje im wieki, prawda?
Może jednak chodziło tutaj o zwykły flegmatyzm? W końcu Japonia to kraj, który tkwił w średniowieczu aż do XIX wieku- jaki może być lepszy dowód na powolność?
Coś w tym mogło być. Niespieszność w ruchach Jina była bowiem niemal ostentacyjna: kabel wetknięty w wejście i przekręcony w jedną i drugą stronę, dla pewności. Wtyczka do kontaktu, sprawdzenie czy jest napięcie. Zapaliła się diodka, więc wszystko działało. Do wzmacniacza pozostało tylko podłączyć gitarę.


Jakim cudem Moritaka był członkiem dworu Bishamon, tego pewnie nie odkryje do końca swojego nieżycia. Zgrzybiali przodkowie pewnie dopatrywali się działań demonów w istnieniu elektryczności. Ukierunkowany przepływ elektronów brzmiałby pewnie dla nich, jak złowrogie zaklęcie zachodniego czarodzieja. Zresztą pewnie nawet nie wiedzieli czym jest elektron.

A tymczasem elektryczność dawała ogromne pole do innowacji i ulepszeń. Kolejne słowa, na których zakrztusiłby się Mandaryn. Dla Jina były jednak czymś naturalnym- technologia i wiedza która za nią stała była przecież dla niego niegdyś całym życiem. I choć wiele z tamtego okresu było przesłonięte mgłą, część wiedzy pozostała, a wraz z nią zamiłowanie do niej. Old habits, dies hard.
Zabawne, niektórych członków jego Wu szlag trafiał i jasna gorączka na samą myśl o zachodniej cywilizacji. Moritaka tymczasem trzymał w rękach gitarę, typowo zachodni instrument. Na domiar złego, była to gitara elektryczna, którą właśnie kończył podpinać do wzmacniacza. Ostatnie regulacje pokręteł...


Ot, trochę techniki- drgania strun umieszczonych w polu magnetycznym, są przekształcane w zmiany napięcia elektrycznego, a te interpretowane na dźwięki emitowane przez wzmacniacz. No i wszystko zapakowane, w stylowego Les Paula. Barbarzyństwo- powiedzieliby przodkowie.

-Rock- powiedział jedynie Jin i uderzył kostką w struny.


Z głośników wydobyły się czyste dźwięki przygrywki "Livin' on the Edge"- w opinii Moritaki jednego z najlepszych kawałków Aerosmith, czyli barbarzyńskiej grupy wyjców, obrażających prawdziwą muzykę, jak pewnie określiliby ich członkowie Bishamon. Wszak płaczliwe dźwięki shamisenu i łamane wokale brzmiące jak ostatnie słowa umierającego, to prawdziwa sztuka.

Jin jednak zaczął śpiewać na modłę amerykańską, bardziej agresywnie, z większym wyrazem- doskonałym głosem, jaki otrzymał w prezencie po Drugim Tchnieniu i perfekcyjną angielszczyzną, która była spadkiem po śmiertelnym żywocie.

There's somethin' wrong with the world today
I don't know what it is
Something's wrong with our eyes

We're seeing things in a different way
And God knows it ain't His
It sure ain't no surprise

Gdyby Kuei Jini zadali sobie choć minimalny trud poznania Europy i Ameryki, odkryliby że i gaijinów dotyka ten metafizyczny niepokój, zakłopotanie światem, jaki ich otacza. Tak obca muzyka, tak obcy język, tak doskonale mówił o tym, co odczuwało społeczeństwo nippońskich nieumarłych. Było w tym coś z cudownej ironii.

We're livin' on the edge

Żyjemy na krawędzi. U skraju Piątego Wieku, u drzwi końca świata jaki znamy. Nadchodził Wiek Przygnębienia, rządy demonów. Wiara w ten sądny dzień toczyła Kuei Jinów jak rak, odbierając im siły i rozum.

There's somethin' wrong with the world today
The light bulb's gettin' dim
There's meltdown in the sky

Jeśli dawać wiarę w to, co mówią Kwiaty Kości, to w zaświatach odczuwa się to samo. Niepowstrzymany rozkład, beznadzieję...

-Przepraszam- z kontemplacyjnego nastroju wyrwała Jina Miko. Kuei Jin odłożył gitarę, wszak niegrzecznym byłoby, gdyby zignorował Mię, szczególnie, że przecież przeprosiła. No i niezmiennie miał do niej słabość.


Większość Kuei Jinów by tego nie zrozumiała, przecież to była zwykła śmiertelniczka. Ale Smoki rzadko posługiwały się logiką, zdając się na uczucia i instynkty. Co prawda Miko oddziaływała głównie na te niższe instynkty Moritaki, ale z drugiej strony- wystarczyło na nią spojrzeć. Jak tu nie dać się zauroczyć tym oczom?

-Tak, o co chodzi?- spytał łagodnie.

-Nie powinieneś wybierać się na cmentarz?- pytanie uderzyło Jina jak młot. Cholera, to dzisiaj? Znowu? Oczywiście, że znowu, przecież tydzień w tydzień dzieje się dokładnie to samo. Nudne i nic nie wnoszące spotkanie Wu. Marudzenie Yumiko i... brrr. Peters i Noriko! Na samą myśl o tej dwójce nie chciało mu się ruszać z domu. Gaijin, który został gaki chyba jedynie przez pomyłkę. Co on w ogóle robił na dworze Bishamon? Pasował do niego jak hamburger do cesarskiego stołu.
A Noriko... na samą myśl o niej, robiło się Jinowi zimno. Cóż, to w końcu był jej popisowy numer. Jej chłodne ego nie ścierpiałoby, gdyby mógł ją przegapić ślepy i głuchy, więc manifestowało się w postaci przenośnej lodówki. No i ten jej zasrany fanatyzm- Moritaka był pewny, że ona chce go zabić. Szczęśliwie, jeśli w plotkach jest ziarno prawdy i ona poluje na Kainitów na terenach Genji, to jej dni są policzone. W końcu trafi na silniejszego od siebie, a biorąc pod uwagę fakt, że jest żółtodziobem- może to być następna środa.
Taaa... ale głupi mają szczęście, bo ona wciąż żyje.

-Jin?

-Co, co?- Moritaka znowu został wyrwany ze swoich przemyśleń.-A tak, cmentarz. Samochód jest gotowy do drogi, prawda?

-Oczywiście, zatankowany i zaparkowany pod domem.

Kolejna zmarnowana noc... Nie, żebym planował jakiekolwiek interesy na dzisiaj, ale...
-No to nie mam specjalnego wyboru- dość zrezygnowany Jin poszedł po swoją laskę. Wolał się bez niej nie pokazywać wśród Kuei Jinów, ci tak łatwo się obrażali, a on wciąż nie przyzwyczaił się do nowego ciała. Ostatnie czego mu było trzeba, to jakieś niekontrolowane, obraźliwe gesty.


-No to jedźmy- Moritaka miał pełną świadomość, że kiedyś w końcu będzie musiał nauczyć się samemu prowadzić samochód. Podróżowanie metrem było potwornie niewygodne, z taksówki nie zawsze można było skorzystać, a Miko... i tak już dość ją eksploatował. A poza tym... jaka to przyjemność z posiadania włoskiego wozu, kiedy nie potrafi się nim samemu jeździć? Owszem, pewnie mógłby kupić coś japońskiego, coś co kierowałoby się niemal samo. Tylko, że Jin miał dziwne wrażenie, że nie o to chodziło w idei samochodu.


Właśnie dlatego Moritaka wolał samochody zagraniczne, włoskie w szczególności. Po prostu miały w sobie styl i elegancję. Tak, tak- psuły się w przeciwieństwie do Toyot, ale to niska cena za ich wygląd i komfort. A to ostatnie przydawało się szczególnie, kiedy stało się w cholernym, tokijskim korku. A w nim właśnie teraz Jin utknął.

-Przepraszam, to może trochę potrwać zanim się ruszymy- Mia jako kierowca poczuwała się do odpowiedzialności za to, że samochód stał, zamiast jechać jak było mu to przeznaczone.
-To nie twoja wina, to typowe uroki naszej przeludnionej stolicy. Dzień, czy noc i tak nie da się spokojnie przejechać. Nie przejmuj się i dbaj by silnik nie zgasł.
Kiedy w końcu wyrwali się z korku, Jin był już prawie spóźniony. Normalnie by się tym przejął, brak punktualności jest bowiem strasznie nietaktowny, ale w stosunku do Wu? Im krócej musiał ich oglądać i cierpieć ich obecność, tym lepiej.

Kiedy quatroporte zatrzymało się w końcu pod cmentarzem, Moritaka był jakieś pięć minut w plecy. Idealnie na angielskie wejście, tyle że akurat jego Wu tego nie doceni. Szczerze mówiąc, Moritaka miał wątpliwości czy ktokolwiek poza Petersem wiedział gdzie w ogóle jest Anglia.
-Dziękuję Miko. Możesz jechać do domu, przespać się. Albo skoczyć na miasto, coś sobie kupić. Wrócę taksówką, więc nie musisz się mną przejmować.

Pożegnawszy swą służącą Moritaka ruszył do świątyni. W drodze poprawiał poły marynarki, wygładzał zagięcia jakie powstały podczas jazdy samochodem- przecież musiał jakoś wyglądać. A w swoim umyśle oddał się marudzeniu, rozrywce jaka zwykle towarzyszyła mu w trakcie spotkań ze swoim towarzyszami.
Cmentarz. Och, jakie to oryginalne i nie wyświechtane. Dzieci nocy spotykające się regularnie na przeklętym cmentarzu. Ale oni wszyscy przecież nie pasują do jakiegokolwiek cywilizowanego miejsca, banda gejsz i kowboj z Dzikiego Zachodu. No i naturalnie Lodówka, ona sama sprawia, że nie da się przeprowadzić spotkania w żadnym komfortowym miejscu, chyba że znudzi nam się nieżycie- hej, ludzie! Jesteśmy potworami, łapcie za kije i pochodnie!
O tak, Jin nie lubił swojego Wu, ale nie jemu było wybierać. A ponieważ był raptem rozbrykaną małpą, musiał przecierpieć swoje, pomagać na ile był w stanie i starać się trzymać istnienia. Naharował się, by starsi nie zabili go w trakcie Re, więc głupio byłoby, gdyby to wszystko poszło na marne w trakcie Koa.
Właśnie dlatego Moritaka przykleił sobie do twarzy swój przymilny uśmiech gdy tylko przekroczył próg świątyni i zaraz zgiął się w ukłonie. Z czystej przekory z prawą dłonią na sercu, w ukłonie europejskim nie japońskim.
-Matko, pragnę przeprosić za moje spóźnienie. Nic mnie nie tłumaczy i mogę liczyć tylko na twą wyrozumiałość.
 
Zapatashura jest offline