Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2009, 21:53   #1
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
[Neuroshima] Pan Schultz nie będzie zadowolony. - SESJA ZAWIESZONA

Czemu walczę, by żyć, jeśli żyję tylko, by walczyć?



Serce, mózg i wątroba.

Najważniejsze organy Downtown – Schultzowego raju.
Krew zalewała ulicę. Wciąż i wciąż pompowana przez bijący mięsień. Przez każdego szczura, gangera, sklepikarza, ćpuna czy mieszkańca tej dzielnicy.
Sercem dzielnicy byli jej mieszkańcy.
Ludzi, którzy brnęli w krwi, żarli we krwi, srali we krwi, pieprzyli się we krwi i kimali we krwi.
Takie było prawo. Prawo Zasranych Stanów Zjednoczonych.
Ted zdawał sobie sprawę, że nie można inaczej. Niektórzy ludzie nie zasługiwali na życie w idealnym świecie, który kreował.
Tak podpowiadało mu jego szaleństwo. Szeptało mu na ucho. Rozwal tego, nie daruj tamtemu. Kręciło go wieszanie ludzi za jaja. I życie, jak sprzed apokalipsy. Widzisz te drobne sprzeczności?
Kiedyś był okrutny i bezlitosny. I nikt nie zwracał na to uwagi. Szef gangu musi taki być. Dziś jest jeszcze psycholem. I dalej nikt nie zwraca na to uwagi.

Wieża Reagana.
Tu na, którymś z wyższych pięter siedzi Ted Schultz. Mózg całego przedsięwzięcia.
Do niego należało wszystko co roztaczało się po horyzont z trzydziestego piętra. Nadpalone zwłoki Detroit.
Jeszcze dymiące.
Jeszcze jęczące.
Kiedyś był okrutny i bezlitosny. I nikt nie zwracał na to uwagi. Szef gangu musi taki być. Dziś jest jeszcze psycholem. I dalej nikt nie zwraca na to uwagi.
Nikogo to nie obchodzi.
Mają ważniejsze sprawy na głowie. Działka tornado. Dziwka na rogu. Trup przed drzwiami.

Coś musi oczyszczać cały organizm. Schultz ma swoje lata. Ma klasę i elegancje.
To nie narwaniec z Camino Real. On nie brudzi sobie rąk. Nie wyjeżdża czarnym wozem w miasto, odstrzelić kilku nawalonych anarchistów.
Co nie znaczy, że czarne auta nie krążą zatłoczonymi ulicami. Ktoś musi sprzątać syf.
Policjanci, najemnicy, ochroniarze, płatni zabójcy. Olbrzymia machina wchłaniająca wszystko, co stoi na jej drodze.
Cerber spuszczany przez Teda.
Oni tu pilnują porządku. Pozbywająca się toksyn wątroba.
To dzięki nim człowiek dwa razy się zastanowi zanim naciśnie spust. O ile już nie ma kilku dziur w czaszce.
Są skuteczni. Są bezlitośni. Są szybcy. I nie wybaczają. Schultzowie.



W Downtown jest taka mała knajpka. Właściwie to cukiernia. Taka jak sprzed wojny.
Cukiernia, rozumiesz?
Przestronna sala, małe stoliczki z małymi krzesełkami i wszechobecna słodka woń lukru.
Sam nie chciałem w to uwierzyć, ale ona istnieje. Byłem tam na najlepszym ciastku świata. Płaciłem nabojami.
Prowadzi ją stara murzynka. Ludzie gadają, że kiedyś ktoś ją napadł i pobił. Wiesz, takie rzeczy się zdarzają.
Poszła ze skargą do Schultza. Do samego Schultza. Głupia baba.
Ten jakimś cudem ją wysłuchał i posłał na miejsce swoich ludzi. Chłopaki szybko zrobili porządek. Jednak miłosierdzie Teda nie zna granic. Dał kobiecie do poprowadzenia cukiernię. W zamian dostaje co rano najlepszą kremówkę w całym mieście.
Jasne, że nie wierzę w tą gównianą historię. Inna sprawa, że facet naprawdę jest tam co rano.

Widzisz, świat jest pełen przećpanych anarchistów, którzy myślą, że są w stanie coś zmienić kilkoma spluwami i puszką sprayu.
Ktoś chciał wkurwić Schultza. I zrobił to skutecznie.


Pani Mayo wstała, jak zawsze około szóstej nad ranem. Tak przynajmniej wskazywał jej zegarek.
Choć teraz czas był trochę inaczej pojmowany, niż jak była młoda. Niż przed wojną.
Równie dobrze mogła być piąta, czy siódma. Lub w ogóle mogło nie być żadnej.
Tykanie zegarka było zupełnie inne. I nikogo nie obchodziło. No może tylko Panią Mayo.
Po kilkunastu minutach stanęła za kontuarem swojej ciastkarni. Pięknej, wypolerowanej, zupełnie nie z tego świata. Dorobku jej życia.
Służąca uwijała się na zapleczu, piekąc świeże ciastka. Zwalisty mężczyzna polerował szklane drzwi.
- Dzień dobry.
Mój dobry Al, ze wszystkim chłopak pomoże.
- Dzień dobry, Pani Mayo.
Czy dalej istniało coś takiego jak dobry dzień? Czy ktoś się jeszcze łudził?
Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Za kilka minut do środka wejdzie miły staruszek. Pan Schultz. Prawdziwy dobroczyńca Pani Mayo. Tyle mu zawdzięcza.
Kobieta schyliła się, porządkując kubki na kawę, stojące pod ladą.
Ryk motorów. Wulgarne okrzyki.
Ahh.. ta dzisiejsza młodzież. - Szepnęła sama do siebie staruszka, wyciągając ulubiony kubek Pana Teda. - Zero kultury...
Drzwi otworzyły się z hukiem.
Wypierdalać stąd, brudasy! - Krzyknął Al. - Nie słyszysz, kurwa? .. Co jest?! O żesz!
Głuche uderzenia pałkami. Ciężki łomot ciała upadającego na ziemię. Rechot kilku gęb.
- No to się teraz kurwa zabawimy! Rozpierdolmy tą knajpkę! Barman! Kolejka dla wszystkich! Zróbmy tu ogień!
Trzask wybijanego szkła. Strzał. Syk farb.
- Tańczmy, kurwa! Tańczmy, na trupie świata!
Pani Mayo kuliła się na ziemi.
- Mój boże, mój boże..
Tak bardzo się bała.
- Cześć, czarna kurwo...



Brudna twarz. Pukle przetłuszczonych włosów. Obłąkany wzrok. I pistolet wycelowany prosto w jej twarz.
- Ty.. przecież.. przecież ty stąd odszedłeś..
Mężczyzna oblizał czarne wargi. Oczy rozszerzyły mu się z podniecenia.
- Powiedzmy, że wróciłem na ostatnią kremówkę..
Strzał. I kolejny. I kolejny. I kolejny. I kolejny. I kolejny. Pusty magazynek upada na podłogę. Pełny wsuwa się do komory. Strzał. I kolejny. I kolejny.
Ciało Pani Mayo podrygiwało w spazmach. Kałuża krwi mieszała się z lukrem.

Kolejne meble wypadały z hukiem przez wielkie wystawowe szyby. Na ścianach powoli wykwitały szkarłatne napisy. Trwała orgia.

PIEPRZYĆ STAREGO SCHULTZA!

JESTEŚ TRUPEM DZIADZIE!

BĘDZIESZ NASTĘPNY KURWO!


Niewinne wybryki młodzieży rocznik 2050.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline