Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2009, 20:10   #4
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
A miało być tak pięknie. Transakcja ze Szczęsnym, rządzącym w Bydgoszczy, była praktycznie ugadana. Wielki, wspaniały plan, dzięki któremu psy i UOP miały złapać fałszywy trop i podczas, gdy zajęłyby się jego rozpracowaniem, Bykowski mógłby zwiększyć dostawy. Spotkanie, które miało się odbyć następnego dnia, byłoby już tylko formalnością, a od kolejnego tygodnia plan byłby schematycznie wdrążany w życie. Coś pięknego.

Ale nie! Wszystko się schrzaniło. Nastąpił niewyobrażalny i niemożliwy do przewidzenia chaos. Jednego dnia Tomek miał władzę i potęgę, a nazajutrz był już bez grosza, z dwoma wiernymi ochroniarzami "Harrym" i "Lili". Obaj od lat wiernie mu służyli i wiedzieli, że jeżeli ich szef wyjdzie z tego cały, z pewnością im się to opłaci.

W Bydgoszczy zapanowała anarchia. Policja poszła w rozsypkę jako pierwsza i nikt już nie panował nad sytuacją. Masy przerażonych ludzi biegały tylko w tą i z powrotem nie wiedząc właściwie, gdzie może czekać na nich ratunek. Ale ratunku nigdzie nie było. Ułatwiali tylko zadanie tym... temu czemuś, co z braku lepszego słowa można nazwać zombie.

"Byk" od samego początku miał tylko jeden cel. Wydostać się z miasta. Wraz ze swoimi ludźmi już pierwszego dnia chcieli prysnąć swoim samochodem, ale nie było szans, by z centrum przedrzeć się przez te wszystkie tłumy. Ludzie starali wedrzeć się siłą do środka pojazdu. Tłukli w szybę, starali się otworzyć, zamknięte od środka, drzwi. Gdy rozbili przednią szybę boss wydał rozkaz:

- Rozwalcie parę tych śmieci.

"Harry" i "Lili" wyciągnęli gnaty i strzelili parę razy przez boczne szyby. Kilka osób padło z czerwonymi plamami na koszulach, ale tłum wcale się nie rozstąpił. Owszem, w panice ludzie zaczęli uciekać w różnych kierunkach, ale tylko tratowali się nawzajem, co jeszcze bardziej zakorkowało ulice. To nie miało sensu. Bykowski ze swoimi gorylami opuścili samochód i musieli znaleźć inna drogę ucieczki.

Ponieważ przejechali zaledwie jakieś 50 metrów, wrócili do hotelu, w którym zamieszkali na czas wizyty w Bydgoszczy. Tam z telewizji dowiedzieli się, że nie jest to miejscowa plaga. Cały kraj jest nią objęty, co oznacza, że granice prawdopodobnie zostaną wkrótce zamknięte. Trzeba więc było jak najszybciej dostać się do Warszawy, a potem pryskać na zachód, lub wschód. To nie miało w tej chwili znaczenia. Byle wrócić w miejsce, gdzie ma się władzę, a dalej powinno pójść gładko.

Niestety tłumy przestraszonych ludzi zamieniały się powoli w tłumy rozwścieczonych ludzi. Po niedługim czasie niebezpieczeństwo groziło również z ich strony, co dodatkowo uniemożliwiało opuszczenie miasta. Przez dwa dni Tomek i jego ludzie zdołali przemieścić się tylko o kilka ulic. W tym tempie z samego miasta wydostaną sie może na święta. W dzień rozhisteryzowani ludzie, a w nocy... lepiej nie myśleć.

Na tę noc postanowili zaszyć się w jakimś wieżowcu. Najlepiej na najwyższym piętrze. "Lili" drutem otworzył drzwi do prywatnego mieszkania. Po krótkich oględzinach chłopcy stwierdzili, że nikogo nie ma. Zamknęli z powrotem drzwi, a potem zabarykadowali je jakimiś meblami. W lodówce było trochę jedzenia, a z telewizji można się było czegoś dowiedzieć. Już tylko z zagranicznych stacji.

Po dwóch tygodniach wydostali się wreszcie z bardziej zaludnionego terenu. Teraz w dzień nie musieli się już obawiać szalonych tłumów. Ostatnimi dniami ujawniły się przeróżne sekty, które wierzyły, że szatan przysłał swoje demony, by zniszczyć ludzkość i koniecznie chcą mu pomóc w tym dziele, czy coś w tym guście. Jednak tutaj, na przedmieściach, nie ma już tak wielu ludzi. Teraz powinno być o wiele łatwiej. Nawet nie podejrzewali jak bardzo się mylą.

Przez parę godzin szukali jakiegokolwiek pojazdu, ale mieszkańcy tej okolicy prawdopodobnie opuścili ją już pierwszego dnia, nie będąc powstrzymywani przez korki i tłumy ludzi. Gdy niebo zaczynało być czerwone postanowili poszukać noclegu. Włamali się do jakiegoś jednorodzinnego domku. Zabarykadowali drzwi i starali się zabezpieczyć jak najlepiej okna, ale nie było to łatwe. Dlatego zamknęli się na strychu.

Gdzieś po północy zbudził ich hałas. Ktoś próbował wyważyć drzwi wejściowe. W końcu stwierdził, że mu się to nie uda i spróbował inną drogą. Cała trójka usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Okna nie były zabezpieczone. Kilkanaście osób dostało się do domu. Słychać było jak się po nim rozbiegają. Przynajmniej kilku wbiegło po schodach na pierwsze piętro. Gangsterzy odbezpieczyli broń i stanęli w pewnej odległości od klapy w podłodze, prowadzącej na dół.

ŁUP! Coś walnęło w klapę. ŁUP! Drugi raz. Z pewnością nie byli to ludzie. ŁUP! Po chwili to coś starało się już jak mogło zrobić sobie przejście. Kilka razy uderzyło nawet w sufit, ale nie osiągając pożądanego efektu, wciąż znęcało się nad klapą. Na szczęście wejście było dobrze zabezpieczone i gangsterzy pozostali bezpieczni do samego rana. gdzieś koło 9 postanowili ruszać w dalszą drogę.

Odsunęli wielką szafę, którą wykorzystali jako blokadę i podnieśli klapę. Po wąskich drewnianych schodach "Harry" zszedł jako pierwszy. Za nim podążał Tomek, a ostatnim był "Lili". Gdy "Harry" dotarł na pierwsze piętro uświadomił sobie, że wszystkie okna są pozasłaniane i w pomieszczeniu panuje całkowity mrok...

Bykowski zobaczył tylko jak coś ciężkiego zwala się na jego kompana. Facet nie należał do drobnych, a mimo to został powalony na ziemię jak szmaciana lalka. Krzyk mięśniaka rozdarł panującą do tej pory ciszę.

- "Lili" wal! - krzyknął "Byk".

Obaj zaczęli strzelać w kierunku ciemnego kształtu. W panice nawet nie zauważyli, gdy skończyła im się amunicja. Dopiero po chwili naciskania spustu szef uświadomił sobie, że nie daje to żadnego efektu. W dole nic się nie poruszało. Obaj zeszli ostrożnie po schodach, a widok, którego byli świadkami był widokiem, który jeszcze długo miał się im śnić.

Nie mieli szans, by na piechotę dotrzeć, aż do stolicy. Jeżeli w ogóle wydostaliby się z Bydgoszczy, to nie wiadomo ilu tych zombiaków czyha w lasach. Jedyną rozsądną drogą ucieczki wydawała się droga powietrzna, ale jak tu załatwić taki transport? Tego nie wiedzieli. Wiedzieli natomiast, że muszą opuścić przedmieścia. Jedyna droga prowadziła z powrotem do centrum.

Minęły kolejne dwa tygodnie, a tłumy na ulicach rzedły z każdym dniem, aż w końcu zostały drobne grupki, których celem nadrzędnym stało się przetrwanie. Zaczęło to przypominać jako taką organizację, ale ludzie i tak wciąż byli słabsi. Po prostu kto miał więcej szczęścia mógł przetrwać kolejną noc. "Byk" i "Lili" barykadowali się za każdym razem gdzie indziej. Podróżowali po mieście szukając jakiegoś transportu powietrznego i zwyczajnie zatrzymywali się tam, gdzie zastawał ich zachód słońca.

Któregoś dnia postanowili się rozdzielić, żeby w ten sposób przeszukać większy obszar. Wcześniej umówili się, gdzie spędzą kolejną noc. Tomek nigdy więcej nie spotkał swojego ochroniarza. Wył i wyzywał dobre pół godziny swój los, a gdy się uspokoił uświadomił sobie, że nastał już dzień. Wyruszył na dalsze poszukiwania.

Po miesiącu stracił wszelką nadzieję. Przystał do pierwszej napotkanej grupy i wraz z nimi dzielił dolę i niedolę. On, boss Warszawy, na którego widok ludzie w całym kraju robili w portki, teraz musi polegać na jakichś zwyczajnych ludziach, którzy nigdy niczego nie osiągnęli i już nie osiągną. Co za upadek...

Przyzwyczaił się jednak. Uświadomił sobie, że najważniejsze jest przetrwanie. Przecież nie mogą ich tu tak po prostu zostawić. W końcu ktoś przybędzie z jakąś misją ratunkową. Ktoś...

Wreszcie ktoś przybył. Po tylu dniach, że chyba każdy stracił już poczucie czasu nadleciały jakieś wojskowe helikoptery. Zaczęły obniżać lot nad Starym Rynkiem. Ludzie zaczęli biec w tamtym kierunku. Wychodzili z najrozmaitszych kryjówek, w których nikt się ich nie spodziewał i biegli. Biegli ku wybawieniu. Tomek był wśród nich.

Biegł z przodu. Przed nim biegła tylko jakaś czarnowłosa dziewczyna, której nigdy nie widział. Nagle upadła na ziemię i prawie w tej samej chwili żołnierze otworzyli ogień. Ludzie biegnący z przodu nie mieli większych szans. "Byk" dostał dwie kule w brzuch. Padł na leżącą przed nim dziewczynę stękając cicho, czego nikt, może poza nią, nie mógł usłyszeć w ogólnym hałasie.

Ludzie rozpierzchli się dookoła, a na rynku zostały tylko trupy tych, którzy byli najszybsi i utorowali sobie drogę do ocalenia. A raczej zatracenia.

Tomek poczuł jak osoba, na której leży strąca go z siebie i podnosi się o własnych siłach. "Szczęściara" przyszło mu na myśl. On trzymał się tylko za bebechy, z których coraz obficiej wypływała krew. Nagły ból, głośne stęknięcie i niebo zaczęło się robić coraz ciemniejsze. Czy to już koniec?
 
Col Frost jest offline