Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2009, 13:59   #8
Ren
 
Ren's Avatar
 
Reputacja: 0 Ren nie jest zbyt sławny w tych okolicachRen nie jest zbyt sławny w tych okolicach
Przed pojawieniem się tego wirusa miałam nudne życie. Teraz nie narzekam na brak atrakcji, ale cholernie tęsknie zatartą nudą.

Po kilku dniach błądzenia, trafiłam w końcu do Bydgoszczy. Że nic mnie po drodze nie zżarło to chyba jakiś cud. Wszędzie nic tylko chaos i anarchia. Chyba właśnie tak wszyscy wyobrażają sobie apokalipsę. No, ale to tylko taka mała polska apokalipsa, wysadzą nasz kraj w powietrze i po kłopocie.
Dołączyłam do niewielkiej grupki idealistów modlących się o pomoc. Nie wierzyłam, że Ameryka czy ktokolwiek inny nam pomoże. Czułam, że albo nas odizolują od świata i poczekają aż sami zdechniemy w tym bagnie, albo litościwie nas zbombardują. Trzymałam jednak z nimi, bo nie miałam innego wyjścia – w tym mieście chyba wszyscy liczyli na ocalenie.
W nocy barykadowaliśmy się w niewielkiej piwnicy, bez okien, tylko z jednym wejściem zamykanym od środka, jak w łodzi podwodnej. Właściwie bardziej przypominało to schron przeciwlotniczy niż piwnicę. Ktoś wytłumaczył mi, że jego dziadek zbudował to miejsce na wypadek kolejnej wojny światowej. Wojny światowej nie było, ale schron był jak znalazł.
Było nas czterech – Jacek, Roland, Ania i ja. Jacek spełniał rolę przywódcy, był w tym zresztą całkiem niezły. Roland organizował zapasy, nie mam pojęcia jak udawało mu się to wszystko kombinować. Ania głównie płakała. Roland powiedział mi, że widziała jak jej narzeczonego zjadają żywcem.
Znałam się trochę na sprzęcie, więc przemontowałam radio tak, żeby odbierało wszystkie sygnały wysyłane tą drogą. Wiedzieliśmy, że przybędą helikoptery. Wszyscy cieszyli się z tego niesamowicie, ale mi coś nie grało. W komunikatach nie było ani słowa o żadnym ratunku. Jacek przekonywał mnie, że to dlatego, że to są szyfrowane wojskowe wiadomości, ale ja średnio w to wierzyłam.
Wraz z Rolandem i Anią stali w pierwszym rzędzie, gdy wylądowały. I byli pierwszymi, których zastrzelono. Wróciłam do schronu tylko na chwilę, żeby zabrać papierosy, które zostawiłam. Usłyszałam serię z karabinów maszynowych. Gdy wybiegłam na zewnątrz helikoptery już odlatywały. Nie byłam rozczarowana, spodziewałam się tego. Ale gdy podeszłam do tych zastrzelonych ludzi, z którymi zdążyłam zżyć się przez te kilka tygodni, byłam po prostu niesamowicie wściekła. Grupy medyczne uwijały się jak w ukropie żeby uratować tych co jeszcze dychali. Ja usiadłam na ziemi i zapaliłam pieprzonego papierosa, który uratował mi życie i przez którego wciąż musiałam taplać się w tym gównie.
 
Ren jest offline