Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2009, 20:00   #10
Serge
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
post częściowo napisany wespół z Ouzaru



Wieczór przywitał ich krwawą poświatą słońca znaczącą agresywnie delikatne, błękitne niebo. Przez jakiś czas rozmawiali ze sobą, a Effendi pokazywał jej, gdzie mieszkają co bardziej znaczący mieszkańcy Behemsdorfu. Od czasu do czasu wyłapywał dziwne spojrzenia sędziwych mieszkańców wioski, ale nie przejmował się tym zbytnio, w końcu to nie oni byli w tym momencie dla niego najważniejsi. Patrzył na śliczne oblicze Arii i przyznawał sam przed sobą, że nigdy wcześniej nie spotkał tak wspaniałej młodej kobiety. Jej wzrok, uśmiech, styl bycia sprawiały, że momentami zapominał się i błądził pośród marzeń stawiających ich oboje na równi... Ale wiedział, że nie są sobie równi i nigdy nie będą – ona była panną szlachetnej krwi, on zwykłym wieśniakiem. Mimo wszystko nie chciał wątpić w to, że naprawdę go polubiła i że wszystko jest tak, jak być powinno... poza tym szlachcianka tak właśnie się zachowywała i Effendi stwierdził nawet, że z pewnością coś musi być na rzeczy, skoro kobieta wysokiego rodu zwróciła na niego uwagę. W pewnym momencie dostrzegł, że Aria wzdrygnęła się.
- Wracajmy do karczmy - powiedziała szlachcianka, otulając się rękoma. - Zimno mi...
Effendi w jednej chwili zdjął swój płaszcz i narzucił na nią. Rudowłosa czuła na sobie jego silne ramiona, które wprawnie zapinały ozdobną broszę.
- Teraz powinno być ci cieplej, Ario. - uśmiechnął się do niej delikatnie.
- A ty? - zapytała.
- Spokojnie, jestem przyzwyczajony do różnych warunków pogodowych, w końcu jestem tylko wieśniakiem... - posłał jej uśmiech. Szlachcianka dostrzegła w nim jakby smutek.

Przez chwilę się nad czymś zastanawiała. Przystanęła i poczekała, aż mężczyzna także się zatrzyma i spojrzy na nią. Gdy już to zrobił, posłała mu miły i ciepły uśmiech.

- Mój ojciec dużo mi opowiadał o wieśniakach - powiedziała, otulając się ciepłym płaszczem. - Że są brudni, śmierdzą, mają żółte, krzywe zęby... albo wcale ich nie mają... że są łysi, brzydcy, paskudni i tak głupi, iż nie potrafią poprawie ułożyć zdania. Jeśli wziąć to za definicję, to ty na pewno wieśniakiem nie jesteś, Effendi! - dodała radośnie, znów biorąc go pod ramię i kierując się w stronę karczmy. - Choć przyznam szczerze i dość niechętnie, że niektórzy mieszkańcy tej wioski idealnie pasują do tego opisu.
Ciche westchnięcie wydobyło się z jej piersi, gdy przypomniała sobie grupkę rolników, na których natknęła się dziś zaraz po południu. Chyba wracali z pola, albo z przerzucania gnoju.
- Jeteśmy prostymi ludźmi, którzy pracują na to, żeby żyć. Nie mamy złota, znajomości i nie wyprawiamy wspaniałych balów. - powiedział łowca. - To co widzisz dokoła, to nasze życie. Nie sądzę, byś chciała na dłużej zostać tutaj, gdzie jesteś.
- Ty chyba też nie chcesz, prawda, Effendi? - zauważyła.
- Czy ja wiem? - rzucił. - Z jednej strony to coś, co kocham. Z drugiej, chciałbym przeżyć to, co przeżył mój ojciec i wujkowie. Wiesz... nasza rodzina pochodzi z Norski, wszyscy wujkowie to wprawni wojownicy, honor wojowników przechodzi z ojca na syna i tak dalej. Wiele się nasłuchałem o walkach, przygodach i wojnach z Chaosem. Myślę, że płynie we mnie krew takiego wojownika. - uśmiechnął się do swoich myśli i spojrzał na nią z ukosa. - Mam nadzieję, że cię nie nudzę, Ario?

- Ależ nie! Właściwie to podzielam twoje zdanie, też bym chciała przeżyć jakąś niesamowitą przygodę i móc się wpisać w karty historii - stwierdziła, ściskając mocniej jego ramię. Czuł, że jest mocno podekscytowana tą myślą. Po chwili jednak zwolniła uścisk i zatrzymała się, zwieszając nieco głowę. - Chyba muszę ci się do czegoś przyznać... Widzisz, ja bym tu nawet mogła zostać, bo choć takie życie za bardzo nie pasuje pod moje gusta, to jednak nie mam się gdzie podziać. Parę dni temu uciekłam z domu, ale widać mój ojciec był zbyt zajęty interesami, by to chociaż zauważyć.
W głosie dziewczyny dało się usłyszeć nutkę goryczy i żalu, którą jednak szybko zamaskowała uśmiechem.
- Ale może to i lepiej? Dobrze mi tu z tobą. - Po tych słowach stanęła na palcach i delikatnie pocałowała go w usta. Nie był to głęboki i namiętny pocałunek, jedynie ich wargi na chwilę się ze sobą spotkały.
Effendi uśmiechnął się, podekscytowany tym, że go pocałowała. Naprawdę dziwnie się z tym czuł... Szlachcianka obcująca z wieśniakiem? Nie chciało mu się w to wierzyć. A jednak wszystko na to wskazywało.
- Może zostaniesz tutaj na dłużej? Dla mnie? - zaryzykował pytanie. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany, była naprawdę piękna. - Dlaczego jesteś dla mnie taka dobra? Ludzie twojego pochodzenia zwykle gardzą takimi jak ja...

Poczuł, jak dziewczyna bierze w dłonie jego dłoń i delikatnie zaciska drobne palce.
- To tylko... Ja po prostu... - zająknęła się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Na jej policzkach pojawił się pokaźny rumieniec, więc szybko odwróciła głowę. - Bardzo chętnie zostanę tak długo, jak tylko będę mogła. Ty też byłeś i nadal jesteś dla mnie bardzo dobry, a ja bym chciała cię trochę lepiej i bliżej poznać, skoro już tyle czasu spędzamy razem. I to pod jednym dachem!
Spojrzała się na niego i w jej oczach dostrzegł jakiś dziwny blask, kiedy mu się przyglądała.

- Cieszy mnie to, Ario. - powiedział Effendi patrząc w jej oczy. W tym momencie było mu naprawdę dobrze, mimo że w głębi duszy poczuł coś dziwnego. Szybko jednak odrzucił te myśli. - Nie chciałbym, żebyś wyjeżdżała, ale gdy już to zrobisz, może nie zapomnisz o mnie i zaprosisz mnie kiedyś na swój dwór? - w jego oczach widziała coś, czego zwykle nie widywała wśród ludzi, z którymi obcowała na co dzień, na dworze swego ojca.

- Ale tutaj w Imperium, czy do Tilei? - zapytała, żeby się upewnić. Po chwili potrząsnęła energicznie głową. - Zresztą nieważne, nie mam zamiaru nigdzie jechać! - dodała szybko, śmiejąc się cicho pod nosem. Nim zdążył coś odpowiedzieć, znów stanęła na palcach i musnęła wargami jego usta. Objęła szyję myśliwego jednym ramieniem i nie puszczając dłoni Effendi'ego, położyła ją sobie na biodrze.

Łowca objął ją mocno, a jej wspaniałe perfumy wirowały mu w nozdrzach wprawiając w coraz lepszy nastrój. Gdy przesunęła jego dłoń na swoje biodro, popatrzył w jej oczy i uśmiechając się delikatnie rzekł.
-Czy nie posuwamy się za daleko, panienko Ario? - nie mogła wychwycić o czym tak naprawdę myślał uśmiechając się do niej zadziornie. - Myślę, że gdybyśmy posunęli się dalej, z pewnością byłoby ci cieplej, Ario... Ale chyba sama tego nie chcesz, prawda?

W odpowiedzi dziewczyna spiekła takiego raka, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widział u żadnej przedstawicielki płci pięknej. Chyba poczuła, jak ją policzki palą, bo szybko zakryła twarzyczkę dłońmi.
- Ależ Effendi, o czym ty w ogóle mówisz? Tak nie przystoi... - odkaszlnęła, odsuwając się trochę od niego. Złapała go pod ramię i spuściła głowę, by włosy przesłoniły jej rumieniec. - Wracajmy już do karczmy, dobrze? Och, bardzo grzeje ten twój płaszcz...

- No wiesz, sama ostatnio mówiłaś różne dziwne rzeczy, więc wybacz, że do tego nawiązałem. - zmitygował się. - Ale wracajmy, z pewnością lampka wina rozgrzeje cię bardziej niż mój płaszcz. - uśmiechnął się do niej i spojrzał w niebo. Słońce niemal całkiem schowało się za horyzontem.

Gdy byli kilka kroków od gospody starego Helmuta, dostrzegł ojca, który z nietęgo miną zmierzał w kierunku domu. Widząc Effendiego z Arią zmarszczył brwi i chrząknął doniośle spoglądając na oboje ostrożnym wzrokiem.


- Już do domu, tato? - zapytał łowca.
Po chwili poczuł na ramieniu mocny uścisk. Ojciec odciągnął go za ramię na bezpieczną odległość, po czym posłał szlachciance ostre spojrzenie. Aria z grymasem na twarzy uniosła głowę, po czym zniknęła szybko za drzwiami karczmy.
- Co ty wyprawiasz, ojcze? - spytał Effendi.
- O to samo chciałem ciebie zapytać, synu. - syknął ojciec. - Nie widzisz, że ta dziewucha cię wykorzystuje?
- Nieprawda, Aria jest bardzo miła! - młody łucznik pokręcił głową.
- Jest miła, bo ma w tym jakiś interes. - rzucił Niclas. - Gdy opuszczaliście karczmę, widziałem jak posyła uśmiech temu szlachetce, co siedział dwa stoliki dalej.
- Mylisz się, ojcze, Aria by tego nie zrobiła.
- A co ty możesz wiedzieć o życiu, Effendi? Znałem kiedyś takie jak ona i wiesz co? Źle to się zwykle kończyło. Jeśli się w porę nie wycofasz, dla ciebie też to się źle skończy – ta dziewczyna sprowadzi na ciebie same kłopoty!
- Bo ciebie jakaś szlachcianka wyrolowała, to myślisz, że ze mną będzie tak samo? - wypalił łowca i chwilę później pożałował w duchu swoich słów.
- Nie tym tonem, młody człowieku, chyba zapominasz z kim rozmawiasz! - ojciec obdarował go srogim spojrzeniem.
- Nie zapominam o tym, ojcze. - rzucił już delikatniej mężczyzna. - Ale ty chyba już dawno zapomniałeś, że nie jestem już twoim małym Effim, tylko dorosłym mężczyzną i mam prawo decydować o swoim życiu.
- Masz prawo. – zgodził się leśnik.- Ale skoro ojciec mówi ci, że coś jest z nią nie tak, to na pewno tak jest!
- Nie wiesz tego! - krzyknął Effendi. - Nie znasz jej... Ona nie jest taka, jak te o których mi opowiadałeś. Lubi mnie i nie szczyci się swym lepszym pochodzeniem... Nie uważa siebie za lepszą ode mnie! Ale ty chyba nie potrafisz tego dostrzec, że jakaś szlachcianka może być inna, lepsza, niż te stereotypy o których mi mówiłeś...
- Mylisz się. - mruknął ojciec. - Sam jeszcze nie wiesz jak bardzo się mylisz...
- Nie sądzę... Bo gdyby tak było, to czy spędzałaby ze mną tyle czasu? Ona mnie lubi, ojcze.
Niclas prychnął.
- Bo się z tobą przeszła po wiosce i parę razy uśmiechnęła do ciebie? Nie bądź naiwny, chłopcze, ta kobieta potrafi dobrze grać i bawić się ludźmi. W innych okolicznościach nie oszczała by cię, gdybyś stał w ogniu... - wypalił stary Skjelbred. Po chwili westchnął i spojrzał na syna. - Jesteś dobrym człowiekiem, Effendi i oboje z mamą bardzo staraliśmy się, byś się nie pakował w takie sytuacje. - ojciec położył mu dłonie na barkach.
- No tak, bo według was powinienem siedzieć w tej norze do końca życia, paść krówki i rąbać drzewa. - Effendi cofnął się o krok. - Nie tego chcę... Chcę przeżyć to, co ty przeżyłeś... kiedyś.
- To było dawno, póki nie wiedziałem, co jest w życiu najważniejsze. - powiedział Niclas. - To nie jest życie dla ciebie, Effi. Chyba popełniłem błąd opowiadając ci o swoich przygodach...
- To nie ma znaczenia, ojcze. Krew z krwi, ciało z ciała. Jaki ojciec taki syn. - mruknął łowca. - Nawet wujek Ulkjar mówi, że nie ucieknę od przeznaczenia.
- Ulkjar? - Niclas nieco się ożywił. - Ulkjar to szaleniec!
- Tak nazywasz własnego brata, ojcze?
- Brat czy nie brat, Ulkjar robił w życiu rzeczy, których ty nie będziesz! - ojciec podniósł głos.
- Ty też je robiłeś! - Effendi nie pozostawał dłużny.- A poza tym jak zamierzasz mnie powstrzymać? Zamkniesz mnie w piwnicy?
- Nie przeginaj, synu.
- Wujek Ulkjar to przynajmniej wojownik, a nie emeryt rąbiący lasy!
- Ten emeryt pracuje na to, żebyście mieli co zjeść i w co się odziać, do cholery! - warknął Niclas a Effendi poczuł, jak kuli się w sobie.
- Wiem i szanuję cię za to, tato. - powiedział delikatnie. - Ale nie przeżyjesz za mnie życia i nie uchronisz mnie przed wszystkim, tak jak dziadek nie uchronił ciebie...
- Nie mieszaj w to dziadka, chłopcze...
- Dziadek był wojownikiem... - powiedział z dumą w głosie Effendi. - Dlaczego nie możesz znieść tego, że twój syn też może nim być?
- Nie o to chodzi, Effi! - mruknął ojciec. - Czy myślisz, że twoja matka zniosłaby twój pogrzeb? Czy myślisz, że ja bym to zniósł?
Gromki głos ojca rozniósł się po okolicy. Przez chwilę obaj patrzyli na siebie hardo.
- Nie zamierzam odpuścić z Arią. - przyznał Effendi.
- Dobrze więc. - mruknął ojciec. - Chcesz dorosłości? Więc śmiało, przekonaj się na własnej skórze co znaczą krew, pot i łzy. Tylko potem nie mów, że nie ostrzegałem. - stary Niclas poprawił łuk na plecach, wyminął Effendiego i szybkim krokiem skierował się w tam, gdzie zawsze chodził po pracy, czyli do domu.

Effendi patrzył na niego jakiś czas zaciskając zęby i pięści, a gdy sylwetka ojca znikła mu z pola widzenia, wszedł do gospody. Zamierzał spędzić ten wieczór z Arią. Nawet jeśli ojciec miał rację, tym razem zamierzał się o tym przekonać na własnej skórze i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Sam był panem własnego życia i nikt nie miał prawa mówić mu, co ma robić. Nigdy więcej...
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.

Ostatnio edytowane przez Serge : 17-08-2009 o 20:20. Powód: literówki ;)
Serge jest offline