Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2009, 16:15   #2
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Albert był wysokim i bardzo dobrze zbudowanym młodzieńcem. Prawie dwumetrowe, umięśnione ciało nie pozostawia złudzeń, co do drzemiącej w nim siły. Pomimo, iż sylwetka wzbudza respekt to jego łagodna, jeszcze młodzieńcza twarz raczej nie. Jasne włosy, brązowe lecz nieco wypłowiałe na słońcu. Pogodne oczy i wczesny zarost bezbłędnie wskazują na młody wiek.


Obecnie jego wygląd daleki był od normalnego. Siniaki i zadrapania na twarzy oraz reszcie jego ciała. Lniana koszula, która już nawet nie przypomina jasnej. Dobrze, że pomimo tego, iż jest potargana i poplamiona krwią w kilku miejscach przypomina jeszcze koszulę, a nie worek na rzepę. Jedynie, co przetrwało przygodę w gospodzie, jego krótki pobyt w areszcie i ostatnie czasy w kopalni to spodnie i buty. Te były solidne. Może już na takie nie wyglądają, ale z pewnością niejeden towarzysz tej niedoli by się z nim zamienił. Pomimo takich luksusów młodzian czuł się prawie nagi. Bez broni, bez zbroi, bez pasa rycerskiego z dala od swojego wierzchowca. W sumie nie długo się nacieszył z bycia rycerzem.

Jeszcze kilka tygodni temu nie uwierzyłby, że taki los mu będzie pisany. Dawno już mu wywietrzał z głowy turniej u Księcia Hasthennata. Były to naprawdę trudne tygodnie. Pełne rozgoryczenia i bezsilności. Początkowo Albert był przepełniony rozpaczą nie wiedział gdzie ma szukać pomocy. Teraz już nie ma złudzeń tutaj na równi byli traktowani szlachcice, rycerze, żebracy i mordercy. Liczyło się posłuszeństwo i praca a nagrodą były łzy, pot i krew… życie w kopalni. Życie nie dla niego, nie dla rycerza. Jeszcze nie wiedział jak odmieni swój los, ale był pewny, że nie spędzi tutaj choćby ćwierci tego czasu, jaki chciano by tu spędził. Nie on, nie sir Albert z Helmgart!

Pamiętał słowa sir Duncana, jego pryncypała po przegranej bitwie z wojskami barona von Larthoffena…

„Błędni Rycerze są najprawdziwszymi z rycerzy. Inni służą seniorom, którzy ich utrzymują. My służymy tylko tam gdzie chcemy. Tam gdzie widzimy, że sprawa jest słuszna i prawa. Wszyscy rycerze składają przysięgę, iż będą bronić słabych i niewinnych. Ale często o niej zapominają służąc swoim panom. Więc to my Błędni Rycerze najlepiej wywiązują się ze swojej przysięgi."

Właśnie ta przysięga zaprowadziła go do kopalni, ale nawet przez chwilę nie wątpił w słuszność swojej decyzji. Po prostu nie mógł patrzeć jak ta świnia katuje dziewczynę. Może powinien zareagować inaczej. Może gotująca się krew była temu winna. Jednakże w głowie mu się to nie mieści jak tak można traktować kobietę.

Albert pomimo tych wszystkich kłopotów był dość pogodny. Owszem miał problemy z dyscypliną i podporządkowaniem się, ale w stosunku do współwięźniów zachowywał się w porządku. Może podpadał jakimś brutalom, bo raz czy dwa przeszkodził im w znęcaniu się. Ale tak, to nikogo się nie czepiał. Pomimo tego, iż był rycerzem i każdy, z kim rozmawiał o tym wiedział, potrafił się świetnie dogadywać ze zwykłymi zjadaczami kopalnianego chleba. Nie wywyższał się. Jak mógł to pomagał. A swoim usposobieniem dodawał wiary i otuchy innym. Sam nie wiedział skąd ma na to siły, ale on chyba nie umiał być inny.

***

Młody rycerz z ponurą miną obserwował to krwawe przedstawienie. Na własne oczy widział już wiele okropieństw, lecz mimo to widok jaki mu zaoferowano sprawił, iż zimny pot spływał po jego szerokich plecach. Mimo wszystko całe to makabryczne widowisko dawało mu szansę na zobaczenie tutejszego władcy. Pana życia i śmierci. Paulusa Bachmann’a. Wiedział, że to on może mu pomóc, że dzięki niemu wyciągnie z nory nieznajomą dziewkę. Tylko jak ma się dostać do tego drania. Spowita niewyobrażalnym bólem twarz niedoszłego zbiega praktycznie przesłoniła mu widok niedający mu spokoju przez ostatnie cztery dni...

***

Widział ją tylko przez chwilę. Dwóch strażników wlekło dziewczynę przez podwórze. Nie miała siły iść na własnych nogach. Na całym ciele były dowody upustu złości strażników. Jednak w swoim wyrachowaniu nie poturbowali jej tak by nie odczuwała grozy miejsca, do którego ją prowadzili. Gdyby nie kurz wymieszany z krwią i potem oblepiający jej skórę byłaby ozdobą niejednego balu. Ale teraz jedyne, co ją czekało to szaleństwo w tej ciemnej dziurze. Przez krótki moment popatrzyła na niego. Ta chwila wystarczyła, żeby nie mógł o niej zapomnieć. Jej oczy błagały o pomoc. Swym niemym krzykiem zdawały się mówić Jestem niewinna, to nie ja zrobiłam… ratuj mnie! Litości!

Albert nigdy nie należał do najbystrzejszych. Wszystko zdobywał uporem i ciężką pracą. Posiadał jednak ważną umiejętność, uczył się na błędach. Niestety częściej na własnych niż kogoś innego. Ale się uczył i wyciągał wnioski. Wiedział, że nawet jakby dopadł tych bydlaków i ich obił to nie pomogłoby to w niczym dziewczynie. Przygryzł wargi a z zaciśniętych pięści odpłynęła niemal cała krew.

- To na nic, złością nic nie wskórasz. Tylko nadzorca może cofnąć karę.
Powiedział Karl stojący tuż obok niego i obserwujący całe zajście. Był tutaj już trzeci rok, wiedział jak sprawy się mają. Jak chcesz jej pomóc to musisz jakoś się dostać do niego albo jego sługusów i ich przekonać. A to nie będzie łatwe. Lepiej sobie odpuść, po co ci kolejne kłopoty.

Oczywiście nie posłuchał. Nie miał innego pomysłu jak może pomóc dziewczynie. Przez cztery dni męczył sztygara. Bez niego nie mógł dotrzeć do nikogo wyżej. Cztery dni bez rezultatu. Dziś już stary nie wytrzymał. Po apelu wkurwił się, że kolejny raz mu zawraca dupę tym samy.

- Jak chcesz się narażać dla jakieś dziwki to proszę bardzo. Przyjdź jak już brygada skończy robotę. A ja zabiorę cię do Klausa, szefa dozorców. Ale niech cię Sigmar strzeże jak mu nie dasz powodu żeby cię od razu nie kazał powiesić na kilka dni w klatce. Twoja wola, tyle mogę zrobić. Sam się o to prosiłeś.

To była najlepsza wiadomość, jaką usłyszał od kilku dni. Wreszcie cień szansy. Teraz miał cały dzień, żeby coś wymyślić.

***

Chłopiec z kwadratową blaszką, który raz dziennie roznosił do kilku więziennych karcerów wodę miał ochotę pogadać. Zatrzymał się przed potężnym mężczyzną i sam z siebie zaczął trajkotać jak przekupka. Ale zamilkł gdy Albert zaczął wypytywać o wielkooką dziewczynę. Dopiero na widok srebrnika przełamał wyraźny lęk .

- Dycha jeszcze
– przytaknął. – Mówią jej Bobby. – W jego głosie pobrzmiewała niechęć.
Wyciągnął rękę po błyszczącą monetę. Ściszył głos.
- Niech sceźnie dziwka przeklęta. –Przechodził właśnie mutację, nieposłuszny głos wpadł w wysokie płaczliwe tony.

Albert zaciskał dłoń na monecie. Tak, że chłystek chciał uniknąć takiego uścisku na sobie.

- Co ty bredzisz? Jaka przeklęta? Za co siedzi? Mina rycerza wyraźnie straciła na łagodności.

- Handlowała ludźmi, tyle wiem. Zerzną ją tam i zarzną - chłopiec znowu zaseplenił. Mógł mieć i trzynaście lat, wyglądał na osiem. Srebrnik rozpalił mu policzki.

Albert jakby zupełnie nie zwracał uwagi na jej przeszłość. W tej chwili nie interesowało go kim była zanim tu trafiła. Teraz chciał wycisnąć do cna to źródło informacji. W głowie utkwiło mu zerżnąć i zarżnąć.

- Kto na nią dybie? Dlaczego trafiła do karceru? Powstrzymywał się jak mógł od zadawania wszystkich pojawiających się w głowie pytań. Ale czuł, że teraz ma jedyną szansę na zadanie tych wszystkich pytań.

- Ja nic nie wiem – teraz płaczliwy głos nie był efektem dorastania. Pod groźnym spojrzeniem rycerza dodał szybko - Rozmawiali o tym. Strażnicy. Że nie ma odwrotu, trzeba ją ubić.

Szczęśliwie dla wyrostka w polu widzenia pojawiła się duża grupa więźniów. Rezygnując z niepewnego zarobku chłopak zwinnie uskoczył przed wielkimi łapami Alberta i pobiegł w górę sztolni. W zbyt niskim korytarzu rycerz nie miał szans go dogonić. Za to miał pewność, że istnienie jego srebrnika nie będzie już tajemnicą.

Szkoda, że chłopak uciekł. Zasłużył na tego srebrnika.


***

Idąc do roboty nie zwracał uwagi na pomruki niezadowolenia z powodu jego opieszałości. Był nawykły do wysiłku i ciężkiej pracy. Wiedział, że jak zacznie pracować swoim typowym tempem to skończą marudzić. Do tej pory właśnie tak było. Dlatego nie przejmował się nimi.

Właściwie to dopiero teraz zobaczył, że przydzielono im nowego do brygady. Kształt blaszki wskazywał, iż wielkolud należy do kopalnianych niewolników. Jemu w niczym to nie przeszkadzało, ale znał antagonizmy pomiędzy więźniami a ludźmi niewolnymi. Zupełnie tego nie pojmował. Uśmiechnął się do nowego w migającym świetle kopalnianych lamp i pochodni - Jestem sir Albert z Helmgart. Ten jednak obdarzył go tylko nieufnym spojrzeniem i maszerował na miejsce pracy w ciszy.

Robota nie była ciężka. Wysoka temperatura, wszechobecny pył, pot zalewający oczy i te ciemności. Małe lampki dawały minimum światła, a otwarty ogień na tym poziomie był zbyt niebezpieczny. Każdy oddech przychodził z trudem. Zdecydowanie to nie była ciężka praca to była mordęga! W brygadzie każdy miał swoje zadanie, dwóch odłupywało skały w poszukiwaniu rudy. Dwóch kolejnych pakowało je do koszy by kolejnych dwóch mogło je dostarczać do wózka. Niestety w tym miejscu koń nie mógł pracować, dlatego musieli donosić kosze na swoich plecach, tak by mogły trafić na powierzchnię. Jemu dzisiaj przyszło pracować z niewolnikiem. Milczący typ. Właściwie każdą próbę zagadania zbywał ciszą. Nie było ich zbyt wiele, bo wysiłek i pył temu nie sprzyjał. Raz na jakiś czas pozwalano im odejść od wyrobiska i odpocząć parę minut. Odetchnąć zatęchłym powietrzem, przepłukać usta wodą. Podczas jednego z odpoczynków reszta zdecydowała się objawić nowemu ludzką stronę swojej natury.

- Cały dzień się opierdalasz a teraz jeszcze żłopiesz naszą wodę. Jak chce ci się pić to pij nasze szczyny. Powiedział Gunter, najbardziej cięty z brygady. Najemnik z Averlandu, który trafił do kopalni parę lat temu po tym jak zgwałcił mieszczkę.

- Pracuję tak samo jak wy, więc wara ode mnie. Odwarknął gladiator. Jednocześnie wiedząc, co się święci powstał, podobnie zresztą jak rycerz. Mocno staną na nogach gotowy do odparcia ewentualnego ataku.

- Nie rozumiesz przygłupie, co do ciebie mówię, zapierdalaj z tymi koszami! A siądziesz jak ci pozwolimy.

- Daj mu spokój Gunter. Nie potrzebna nam kolejna awantura. Powiedział spokojnym tonem Albert. Niestety nie wywarł pożądanego efektu.

- Ty się młody nie wpierdalaj! Brać go.

W tym momencie jak wytresowane psy czterech mężczyzn skoczyło na niewolnika. Najbliższy z nich chciał odepchnąć zawadzającego rycerza, gdy reszta zajęła się gladiatorem. Pryszczaty nie spodziewał się oporu ze strony Alberta, w końcu, kto staje po stronie niewolnika. Zdziwił się. Rycerz nie ustąpił nawet o cal, po chwili zaatakował.

- Sam tego chciałeś, Pryszczaty. Syknął i wyprowadził krótki cios potężną pięścią. Gdyby tamten spodziewał się oporu pewno nic by nie zwojował, ale jego oponent bardziej interesował się jak jego kumple zajmują się niewolnikiem. Wyłożył się jak długi.

W tym czasie gladiator stawiał czoła trzem oponentom. Pierwszemu, nie wiadomo, kiedy zebranym żwirem i pyłem sypnął w oczy na chwilę pozbawiając go możliwości ataku. Cios Guntera sprawnie sparował, jednocześnie częstując trzeciego ciosem w podbrzusze. Imponująca siła ciosu złamała go w pół, jak zapałkę. Idealnie, aby spotkać się z kopniakiem. Uderzenie odrzuciło go na ścianę. Sprawność niewolnika w walce wręcz robiła wrażenie. Jednak nawet on z trójką przeciwników miał problemy. Dostał kopniaka z boku od Guntera. Zachwiał się na nogach i pewnie miałby spore problemy z obroną przed przychodzącym do siebie „oślepionym”. Ale w tym momencie skoczył na niego Albert obalając i zwierając w zapaśniczych kleszczach. Gladiator został sam na sam z Gunterem…
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 20-08-2009 o 23:14. Powód: edytowane na prośbę MG
baltazar jest offline