Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2009, 01:55   #9
Vavalit
 
Vavalit's Avatar
 
Reputacja: 1 Vavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znanyVavalit wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_6bFaiLHS-s[/MEDIA]



Wszystko było rozmazane, czerwone dynamiczne barwy, a wokoło czarno. W uszach wciąż słyszał krzyk zjawy, krzyk bolesny nawet dla potwora, coś co naprawdę bolało. Nagle ktoś podszedł i pomógł wstać, drobnej postury, tylko tyle widział. Jakaś postać pomogła mu usiąść, nic nie mówiła. Po kilku minutach w ciszy wzrok zaczął się wyostrzać, rzeczy nabrały kształtów, czerwone kolory zamieniły się w płonące zgliszcza, a młody chłopak to Andy. Pablo znał go, młody był jak w innym świcie, co prawda był, ale nigdy nie ochłonął. Mocno odbiło mu się to na psychice, załapał być może jakąś chorobę psychiczną.

- Gdzie wszyscy? - Pablo zapytał.

- Kilka osób dochodzi do siebie, reszta zginęła. Wszyscy - łzy zaczęły spływać po policzkach młodzieńca.

Pablo odsapnął patrząc się gdzieś w dal:
- Nie martw się wszystko będzie dobrze.

Jedną dłoń złożył w pięść i przywalił w otwartą drugą, po czym wstał. Zaczął się rozglądać. Nic nie dało rady uratować. Ci co przeżyli też nie wyglądali na trzeźwo myślących. Włóczyli się, płakali, siedzieli ze spuszczonymi głowami. Pablo musiał ich wszystkich zgromadzić, inaczej by zginęli. Stanął na złamanej części dachu jakiegoś zawalonego budynku, podniósł głowę, oczami przeleciał po ludziach i zaczął:

- Nie wszytko stracone. Możemy pomścić poległych, idźmy wszyscy do Degnoss i zbierzmy armię, odbijmy most i zniszczmy wroga. Po to tutaj jesteśmy! - krzyknął po czym spokojnie kontynuował - aby walczyć, a nie płakać. Trzeba było płakać za dawnego życia, a nie zabijać. Dziś robicie wszystko odwrotnie, płaczecie zamiast zabijać. Stwórca dał nam szansę, nie pozwólmy siebie zabić. Wykorzystajmy to i bądźmy twardzi Tylko siła, wspólna siła da radę powstrzymać, jak widzieliście sami zorganizowanego wroga. Pierdolić śmieszne baronowo-generalskie armie obrony ze wschodu, stwórzmy prawdziwą armię, prawdziwych wojowników. To jedyne co nam zostało. Kto chce niech idzie za mną ,reszta srających pod siebie ze strachu niech przepadnie. Niech zginie, niech stanie się gównem tego miejsca.

Spuścił głowę, zszedł z dachu, poprawił kapelusz i ruszył w drogę. Nie patrzył czy ktoś za nim idzie, po prostu szedł przed siebie. A szła za nim duża gromada. Na gruzach zostało kilka osób, to ci którym odwagi brakuje aby pozostać żywymi w Purgatorium, to ci którzy chcą zginąć.

Rod Enkerbrand prędko dołączył do Pablo. Podobała mu się myśl o nowej armii, mógł być tam kimś, jednak Pablo nie był skory do rozmowy przez co Rod szybko uciekł do tłumu z tyłu. Vanessa Spellborn była jedyną kobietą broniącą Idop, także podążała za Pablo w nadziei na nowe życie. William Torch szedł trochę z tyłu wraz z pozostałościami towarzyszy. Kilku wiernych i żywych przyjaciół Wiliama. Cornelius Fimus, Henry Ray i Abid Mahi Al-Hariri szli gdzieś w środku.

Okolica była spokojna, cisza, złowieszcza cisza. Nagle przerwała ją krzyk jakiś ludzi. Była to garstka 4 ludzi, którzy potrzebowali pomocy dla ich dowódcy. Kilku mężczyzn z tłumu podniosło go i ocuciło. Pablo nie przejął się tym zbytnio, rozkazał tylko wyjaśnić wszystko nowym.

Po kilku godzinach marszu i przejściu przez główną drogę cała grupa dotarła do Degnoss. Przed murami stało dwóch strażników. Ubrani w szmaty, trzymali miecz i rewolwer przy pasie. Gdy cała grupa podeszła bliżej strażnik krzyknął:

- Stać! Nie przyjmujemy włóczęgów.

- Nie jesteśmy włóczęgami, przybywamy z Idop, jesteśmy jedynymi którzy przeżyli bitwę.

- To trzeba było tam został i zginąć, a nie nam tutaj dupę truć. Nasz wódz kazał nie wpuszczać nikogo. Już przysłaliście swoich uciekinierów, więcej nie weźmiemy.

- Ty chyba kurwa żartujesz.

- Nie żartuję, spierdalajcie stąd jak najszybciej bo wezwiemy resztę straży i wtedy nie będzie miło.

- Jak nasza brygada chwyci za broń to i wam nie będzie miło. Wpuszczajcie, żarty się skończyły.

- Nie. - Wyraźnie i głośno powiedział strażnik.

Pablo sapnął podszedł do strażnika i szybko chwycił nóż który miał przy rękawie obracając strażnika i przykładając mu go do szyi.

- Teraz możemy wejść, czy mam...

- Dobra, dobra!

- Szef nie będzie zadowolony - szepnął wystraszony drugi strażnik.

Pablo nie zwrócił na to większej uwagi. Sam otworzył wrota i wprowadził ludzi. Miasto było zatłoczone, Pablo skierował swoje kroki do centralnego budynku, ratuszu. Otworzył drzwi wejściowe, zastał podłużny korytarz i kolejne drzwi przed sobą, otworzył je.

Wodzem i burmistrzem w tej wiosce był niejaki ksiądz Dariusz. Trzydziesto paro letni młody człek w sutannie. Zdziwił i przestraszył się wizyty Pablo.

- Nikt nie miał tutaj przybyć.

- A jednak trochę osób przybyło. Zakichany skurwielu mów czy wszyscy dotarli z ewakuacji.

- Dotarła garstka, harpie zdziesiątkowały cywilów.

- Co?

- Twoja dziewczyna... nie przybyła.

- Co kurwa - Pablo trzasnął pięścią w stół.

- Ty skurwielu miałeś dopilnować aby wszyscy przybyli bezpiecznie.

- Nie dostałem dość pieniędzy aby sfinansować takie rzeczy. Nie będę marnować swoich oddziałów aby ratować waszych cywili.

- Jakim Ty możesz jeszcze nosisz sutannę skurwielu.

- Nie rzucaj tak tymi skurwielami. Stawiam wam warunek, macie 24 godziny aby odejść z tej wioski cało... Nie będę tolerować was tutaj. To dotyczy także tych którzy dotarli wcześniej.

- Co ty wyprawiasz?

- Ludzi musi być odpowiednia liczba.

- Co? To twoja osada nie jest nigdy atakowana, to twoja osada nigdy nie wysyłała żadnej pomocy w wojsku...

- Pewnych rzeczach nie powinno się mówić. Teraz uciekaj zanim rozpocznę rzeź.

- O czym Ty znowu bredzisz? - Pablo wyjął kuszę i wymierzył w Dariusza.

Dariusz się tylko zaśmiał, jego oczy się zaświeciły. Duży płomień ogarnął pomieszczenie. Skóra zaczęła mu pękać, twarz zmieniać, ubranie rwać, zza pleców wyrosły duże czerwone obleśne skrzydła. Stał się demonem, i to nie żadnym małym. To był prawdziwy demon, musiał zaprzedać swoją duszę.


Zaczął cały płonąć, ogień zaczął się rozprzestrzeniać w stronę Pablo. To nie były żarty, jeden ruch i śmierć. Pablo zaczął strzelać w stronę demona i równocześnie uciekać z budynku, choć wiedział że to nic nie da. Pociski tylko spalały się zanim doszły do skórę. Demon podążył za nim, wzniósł się lekko nad ziemię i leciał wraz z kulą ognia za nim. Tylko jak Pablo wybiegł z budynku, korytarz ogarnął ogień. Buchnęło zza drzwi aż przysmoliło lekko Pablowi skórę. Pablo upadł na Ziemię, po czym się zerwał i gdzieś uciekał, uciekał byle jak najdalej stąd.
 
Vavalit jest offline