Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2004, 18:52   #7
Qbista
 
Qbista's Avatar
 
Reputacja: 1 Qbista ma wyłączoną reputację
Specjalnie dla Milly, część czwarta. Zagłębiająca się aż zanadto w świadomość mMistza Gry. Przperaszam za literówki, ale posyłamwam prace od razu, bez sprawdzenia literówek. Niedługo to wsyzstko poprawię...

Upadek, via Anioł


Uciekaj, Mistrzu Gry. Zawsze uciekałeś. Uciekasz i teraz, nie rozumiejąc, że przed dwoma rzeczami nie ma ucieczki. Przed miłością i przede mną.
Uciekaj, Mistrzu Gry. W końcu Cię dogonię…

Śmierć


* * *

Pogoda była wredna, i już wszystkie znaki na niebie wskazywały, że dużymi krokami zbliża się zima. Wiało, jakby miało głowę urwać. A tramwaju, jak nie było, tak nie ma.
Mistrz stoi na przystanku, okryty czarnym płaszczem z postawionym kołnierzem, błądzi myślami w chmurach, próbując doszukać się w nich choćby skrawka weny twórczej. Tej też, jak nie było, tak nie ma.
Mijają kolejne minuty, kilkoro ludzi rezygnuje, postanawia iść piechotą. On stoi, zamyślony, nawet nie zdając sobie sprawy, że jest już spóźniony.
Szczerze mówiąc, nawet gdyby wiedział, miałby to gdzieś. Tym razem to nie nauczyciel czeka na spóźnionego ucznia, ale punktualni studenci na wykładowcę. Prawidłowo. Pewnie skaczą teraz z radości. I dobrze, niech się cieszą, po studiach to życie daje już tylko w dupę, i człowiek stacza się w dół. Życie.
Kaszle w zaciśniętą pięść, bardziej z przyzwyczajenia, niż z przymusu. Wykorzystywanie takich gestów podczas wykładu jest, można by rzec, niezbędne dla utrzymania na Sali spokoju i złudnego wrażenia skupienia.
Minęło już tyle lat. Niczym piasek przesypały się z zaciśniętych dłoni, pozostawiając na rękach jedynie kilka przylepionych ziarenek. Było, minęło.
Nie wróci. A szkoda, to były dobre czasy. Kiepskie horrory, które pisał na boku, jego własny, magiczny świat, filmy na DVD, Ona…
Przerwał rozmyślanie. Nie warto wracać do tyłu. Było, minęło. Nie wróci. Już nigdy.
Splunął przez ramię, ordynarnie, głośno, chamsko. Jakaś staruszka podsumowała go słowem „cham”, dwóch stojących na przystanku dresiarzy tylko uśmiechnęło się krzywo. Zignorował wszystkich. Spojrzał na zegarek.
Ósma piętnaście. Już za piętnaście minut setka spragnionych wiedzy teologicznej debili, którzy nie dostali się na żaden inny kierunek, oszaleje z radości. Mistrzu się spóźnił. No super, jak to zwykł sobie powtarzać.
Ostentacyjnie wypuścił powietrze ustami do góry, jak gdyby był to dym z papierosa. Nigdy nie palił. I dobrze. Palenie zabija. Podobnie jak kiepskie opowiastki przy kostkach i wodzie mineralnej.
To se ne wrati.
W okolicach wpół do dziewiątej stary, obskurny tramwaj wtłacza się nareszcie na przystanek. Wsiada, zajmując miejsce przy drzwiach. Ma do przejechania jeszcze siedem przystanków na uczelnię, ale co z tego? Lepiej koczować przy drzwiach, napawając się zimnym, ale świeżym powietrzem, niż potem przepychać się, jak ostatni debil.
W życiu trzeba być cwanym, albo być psychopatą. Można pełnić też funkcję jednego i drugiego, ale…
Gruchot ruszył, zatrzęsło, wpadła na niego jakaś nastolatka, która mimo pogody ubrała się jedynie w miniówkę i fikuśną, uwodzicielską koszulkę, umalowaną tak grubo, że trudno było dostrzec, czy ładna, czy szkarada. Uśmiechnęła się zalotnie, zamrugała rzęsami. On też się uśmiechnął, ale tak raczej z grzeczności, od niechcenia.
Już nie te czasy, mała, pomyślał. Spóźniłaś się o jakieś piętnaście lat. Teraz już mi nie wypada, sama rozumiesz…
Ugryzł się w język.

* * *

W telewizji, jak zawsze, same powtórki. Zmęczony pytaniami dwudziestoletnich gówniarzy, którym wydaje się, że znają Boga jak sąsiadkę z naprzeciwka, już nie tyle ogląda, co skacze po kanałach, zadawalając się samym naciskaniem guzika.
Odpływa. Codziennie odpływa. Od dwudziestu lat…

* * *

-Podejdź, Mistrzu Gry.
Tak, do Ciebie mówię, Ciebie wzywam. Podejdź do mnie. I spójrz na swój świat…
Niepewnie podchodzi do krawędzi balkonu, kurczowo chwyta się barierki.
Miasto płonie, ludzi krzyczą, po ulicach biegają pokaleczeni ludzie, w ślad za nimi podążają ohydne potwory rodem z Lovecraftowskiej mitologii. Chciałoby się powiedzieć, znowu w domu…
-To Twoje dzieło, Mistrzu Gry. Twoje! I tylko Twoje!Błyskawicznie odskakuje do tyłu, uchylając się przed ciosem, upada na ziemię. Postać, która jeszcze przed chwilą była piękną kobietą w bieli, a obecnie mężczyzną w garniturze, z petem w gębie, spogląda na niego, uśmiechając się cynicznie.
-Cholera, zawsze zastanawiałem się, co bym Ci powiedział, gdybym Cię zobaczył.
-Słucham? Nie rozumiem…
-I ja się nie dziwię, stary…
Postać opiera się o barierkę balkonu, wyrzuca papierosa na podwórko.
-Palenie szkodzi. Podobnie jak ćpanie, Mistrzu Gry. A coś mi się wydaje, że jesteś teraz tak naćpany, że nie odróżniasz dnia od nocy, co?
Kręci głową. Sam nie wie, co się działo przez ostatnie dwadzieścia minut. Ale rzeczy sprzed dwudziestu lat wydają się być tak dokładne, jakby zdarzyły się wczoraj.
-Smith? – przypomina sobie imię swojego ulubieńca. Tamten klaska w dłonie. – Smith, to ty?
-Brawo, Mistrzu Gry, myślałem, że nigdy nie skojarzysz. Skopaliśmy razem kilka tyłków, pamiętasz?
-Co ty tu…
Mężczyzna sięga za połę garnituru, przez chwilę grzebie ręką, najwidoczniej w wewnętrznej kieszeni. Wyciąga z niej paczkę papierosów. Splamioną krwią. Podrzuca mu ją, upada na kilka centymetrów przed jego twarzą.
-Obejrzyj sobie, Mistrzu Gry, zapaliłem jednego, zanim dopadły mnie te cholerstwa. A potem, sam widzisz. Poplamiło się…
Podnosi, oglądając uważnie pudełko. Brakuje tylko dwóch papierosów. No tak, ostatnia scena i rozmowa z antykwariuszem. Skąd on to pamięta?
-Nie wiedział…
-Ta, jasne – przerywa mu, a każde słowa wymawia z przesadnym naciskiem. – Teraz to nie wiedziałem, a tak to kazałeś wszystkich mordować. Myślałeś, że my tu nie mamy uczuć, że tylko jesteśmy, i już? Myślałeś, że taki świat możesz podtrzymywać od tak sobie, wprowadzając nam do głowy kolejne fragmenty algorytmu? A co z osobowością, Mistrzu Gry? Dlaczego jedni byli tacy, inni tacy…
-Bo tak chciałem…
-Pieprzysz fleki, Mistrzu Gry. Ty tylko tworzyłeś zarys, opowiadałeś o wyglądzie, Twej głowie rodził się pomysł na, jak wy to nazywacie? NPC’a? Zresztą, nieważne. No, więc Ty wymyślałeś, a wraz z Twoją myślą oni rodzili się, błyskawicznie dorastali, formował się ich charakter. To ich słowa płynęły przez Ciebie, Mistrzu Gry, nie na odwrót.
Mistrz milczy, sam nie wiedząc, co odpowiedzieć. Mężczyzna mierzy go spojrzeniem ni to nienawistnym, ni to ciepłym.
-Od Ciebie załapałem nieco cynizmu, wiesz? Wiem, że nie jesteś cynikiem, ale każdy musi grać swoją rolę. Robisz coś dobrze, póki sprawiasz wrażenie, że robisz to dobrze. Jedno z praw Murphy’ego, wiedziałeś?
Kiwa głową. Wiedział.
No to płoń, nim zgaśniesz.
Smith uśmiecha się, macha mu ręką. Potem znika.
Mistrz budzi się na kanapie, zlany potem.
Nie brał niczego.

* * *

Miał dziwne mieszkanie. Dwupokojowe, z kuchnią, osobną łazienką i ubikacją. Oba pokoje w zielonym, kuchnia na żółto-brązowa, łazienka niebieska, ubikacja czerwona. Fatalny wystrój. Brakowało kobiecej ręki, ale żadnej obok nie miał. W rzeczywistości, rzecz jasna. Było kilka na zdjęciu klasowym sprzed dwudziestu lat, ostatnim zdjęciu, w tym chwalebnym składzie.
Obok niego, jak zawsze głupawo uśmiechnięty, Elektryk, jeden z Jasnych. Nieopodal, w garniturze, Ogr, także Jasny, najlepszy z najlepszych, odgrywał antykwariusza. Potem niski, też wystrojony, uśmiechnięty jak idiota Fyr, Jasny, szpieg. W rzędzie niżej Ona, niczym słodka idiotka, którą nie była ani w calu, z przekrzywioną głową, uśmiechnięta w obiektyw. Paczka w komplecie.
Potem rozeszli się, by spotkać się jeszcze trzy razy, i zapomnieć o sobie. Jeszcze przez chwilę kontemplował zdjęcie, po czym z rozmachem zmiótł je z półki na ziemię.
Dzień, jak co dzień…

* * *

-Och, Mistrzu, Mistrzu…
-Tak? – opiera się o barierkę już pewniej, spogląda na świat bardziej obojętnie, zaakceptował nawet wyrzut w głosie Smith’a. Nawet nie obchodziło go to, że rozmawia z wytworem własnej wyobraźni.
-Po cholerę ich zabiłeś? Po co uciekałeś?
-Zawsze uciekałem. Zawsze. Odkąd pamiętam.
-Przed czym?
-Przed wszystkim, porażką, błędami, wadami…
-…miłością?
Szturchnął go łokciem w bok.
-Dobrze wiesz, że świry takie jak ja nie umieją kochać. Jestem…
-Inny? Pierdolisz, Mistrzu. Tobie się tylko tak wydaje, bo na oglądałeś się za dużo seriali i filmów o seryjnych zabójcach, a potem dopasowałeś sylwetki tych złych do Ciebie, i wyszło Ci, że potrafisz kochać tylko cudzą śmierć.
-Odezwał się znawca. Wiesz, gdybym odbudował mój świat, dostałbyś w nim rolę psychologa.
Smith obciąga na sobie garnitur, lustruję płonące miasto wzrokiem. Klnie obleśnie, gdy jeden z potworów dopada biegnącego po ulicy mężczyznę, którego zaczyna potem konsumować.
-Ginie tak codziennie. Dzień w dzień, noc w noc, to cholerstwo dopada go w tym samym miejscu, rozszarpuje, pożera. Z miastem jest inaczej. Ono po prostu nieprzerwanie plonie…
Urywa, jego wzrok wędruje wysoko, w kierunku zakrytego ciemnymi chmurami nieba. Milczy. Chwilę nerwowej ciszy przerywa wreszcie Mistrz Gry, zorientowawszy się, że to milczenie, nie efektowna pauza.
-I po co mi to mówisz, Smith? Żeby zrobiło mi się przykro? Nie licz na to, ja… - gryzie się w język. A już chciał powiedzieć, że on nie ma uczuć. Gówno prawda. Wszyscy mają uczucia… Nawet Ciemni.
-Po co Ci to mówię, pytasz… Myślałem, że sam znajdziesz odpowiedź na to pytanie. Nie pozwól temu cholernemu skurwysyństwu dopaść go po raz kolejny.
-Jest sposób – głoś Mistrza momentalnie zaczyna drżeć, pytanie aż ocieka nadzieją na pozytywną odpowiedź.
-Jest. I Ty go doskonale znasz, Mistrzu. Nie bój się go użyć… Zrób to, jeśli nie dla Ciebie, dla tego biedaka, czy wreszcie całego świata, to dla Niej. Zadzwoń do Niej, idioto.
-Przecież wiesz, że boję się telefonów – Mistrz uśmiechnął się głupio, po czym odwrócił od barierki. Począł kierować się w stronę drzwi wyjściowych. Dopiero teraz zwrócił uwagę na pomieszczenie, w którym się znajdował. Nie za duże, może dwa metry na dwa, podłoga nie pokryta praktycznie niczym, rażąca szarością betonu. Na ścianach wycinki z jakiejś gazety, w nagłówkach motyw nieznanego zabójcy eliminującego coraz to kolejnych mieszkańców Miasta. Uśmiechnął się do swoich myśli. Drzwi do pokoju były stare, obłaziły z farby, gdy naciskał klamkę, ta zaskrzypiała, nienaoliwiona.
Obudził się.
Ni stąd, ni zowąd płomienie momentalnie zgasły, bestia rozpadła się w połowie posiłku, chmury rozstąpiły się, miasto okrył złocisty blask słońca. Otoczenie zmienia się, przybierając wcześniejszy wygląd, pojawiają się samochody, Ciemni. Uszu Smitha dobiegają odgłosy ulicy, dudnienie kół samochodowych, klaksony, nawoływania.
Zapomnieli Mistrzu Gry, bo im kazałeś. Zapomnieli o tym, że mają powód, by Cię nienawidzić. Ech, postąpiłeś jak każdy przywódca…
Spogląda za siebie. Pokój nie zmienił się ani trochę, wciąż jest taki, jaki był. Tutaj zginął. Ech, te wspomnienia…
Wychodzi z pokoju, maszeruje schodami w dół, wreszcie opuszcza kamienicę.
Ulica. Żywa, piękna, jak dawna. Lecz tym razem miasto należy już tylko do nich. Mistrz nigdy nie zadzwoni… Jaśni nie powrócą. On też nie. Już nigdy.
Zapala papierosa, zapominając o tym, że pragnął rzucić. Zresztą, co z tego, że palenie zabija? Wszyscy kiedyś umrzemy. Wcześniej,. czy też później…
Dziękuje, Mistrzu Gry.
Miło znów poczuć zapach papierosowego dymu…
 
__________________
MG, P+, G++, SG++, SS, SD++, K, p, Z, S---, H, D+, K, f-, h, w-, cp--, sf+, L+, NS+++, SC -, Kon+, D++, Gaz+, T+, SU?; ZC, WoD, SW, GS
Qbista jest offline