Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2009, 17:40   #2
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Witam.
Zejdźcie mi z oczów, zasrańcy.
Jestem Aleksander White.
Imię to nadali mi moi rodzice. Przykładnie na spółkę z telewizją wychowujący mnie na spełniony, pieprzony ideał. Miałem doskonale zarabiać, zdrowo się odżywiać, mieć kochającą żonę, trójkę dzieci, wielki dom i psa Dingo.
Wmawiali mi tą bajeczkę codziennie.
Czas upływał. Z dnia na dzień, stawałem się coraz starszy, a moja szansa na przeżycie życia nieubłaganie dążyła do zera.
I wiesz co?
Nie dorobiłem się gromadki dzieciaków. Nie mam, ani jednego.
Nie zostałem gwiazdą rocka. Jestem reporterem.
Nie spełniłem się. Można powiedzieć, że jestem całą sytuacją lekko sfrustrowany.
Mam trzydzieści dwa lata.
Trzydzieści kilka lat.
Żadnej wojny, żadnego Holocaustu, żadnego pistoletu przyłożonego do skroni.
Życiowa nuda oparta na pracy, pornografii i telewizji. To ona miała pokazać drogę na następne trzydzieści kilka lat.
Nie będzie tak żyć. Nie będzie nikim, w masie nicości.
Chce sławy. Chce być kimś. Chce by ludzie, którymi tak pogardza mówili o nim.
Być na ich ustach. Niech go chciwie całują. Niech pożądają. Niech śni im się w nocy jak mu obciągają.
Uda mu się. W teczce miał napisany wywiad, który da mu Pulitzera. Pisarz, który nie wytrzymał presji życia. Nie zniósł moralnego ciężaru udawania dobrego ojca, gdy podniecał go widok kąpiącej się córki, udawania dobrego pisarza, gdy tłamsił go brak weny i w końcu dobrego męża, gdy pieprzył inną nastolatkę na stole kuchennym, na którym pięćdziesięcioletnia żona przygotowywała mu śniadania.
I co postanowił zrobić?
Wyspowiadać się. Inaczej, bo reporterowi. Czyli notabene całemu światu.
Nie zarzucaj mi, że kłamię. Ja tworzę nową rzeczywistość.
Prawda jest więc taka, że poczytny pisarz Feliks Altman nie żyje. Zabił się. Jego mózg został rozpaćkany na ścianie. Leniwie spływa z niej w towarzystwie kawałeczków kości i rozbryzgów krwi.
Doskonałe katharsis na zakończenie tej niewątpliwej tragedii.
Na przeciwko pisarza siedział White, powoli dopalając papierosa. Kąciki ust delikatnie uśmiechały się, gdy wzrok padał na dymiącą lufę pistoletu.
Samobójstwo doskonałe.
Oczyma wyobraźni widział okładki magazynów, przedruki jego dramatycznego wywiadu, te wszystkie zaszczyty spływające na niego.
I mam zamiar to wszystko osiągnąć.

***

Syreny karetki pogotowia.
White wstał, dopij resztkę wody i podszedł do drzwi wejściowych. Otworzyły się. Do środka wkroczyło dwóch młodych sanitariuszach.
- Jest tam. - Przestraszonym głosem rzucił White, pokazując na pokój, w którym na głównym miejscu siedział dumnie trup.
Musiał być przestraszony. W końcu, o mój boże, ktoś popełnił przy nim samobójstwo.
A jego mózg rozprysnął w sam raz na Pulitzera.
Sanitariusze minęli go. Redaktor szedł zaraz za nimi.
Gdy przeszli przez próg, jeden z sanitariuszy rzucił. - Nic tu po nas. Ciekawe, dlaczego glin nie ma.
- Mart mówił, że drogi blokują, cholera wie po co. - odpowiedział drugi.
- Tak czy inaczej, musimy to na nich czekać, niech to szlag.
- E, zaraz się zjawią, najwyżej jakiegoś nowego podeślą.
- I cały dzień pójdzie w pizdu. - westchnął i odpalił papierosa.
- Pali Pan? - Rzucił jeden podstawiając reporterowi pod nos otwartą paczkę.
Aleksander zaprzeczył ruchem głowy i uśmiechnął się krzywo, pogrążając w myślach. Sanitariusze zdawali się zapomnieć o jego istnieniu, nie nagabując nieznajomego. Rzucali tylko między sobą ciche uwagi.
W końcu po jakiś dziesięciu niezręcznych minutach dało się słyszeć policyjne syreny.
- O, jadą w końcu. - mruknął jeden z paramedyków.
Drugi wstał i wyszedł, zapewne otworzyć drzwi.
White jeszcze raz spojrzał na trupa. Pięknie wygląda. W sam raz na dobre ujęcie krążące gdzieś ukradkiem w internecie.
Ilustracja jego wywiadu.
Do środka niepewnym krokiem wszedł młody policjant. - Lens Murphy. Obawiam się, że będę musiał zawieźć pana na komisariat w celu przesłuchania. - Rzucił od progu do Aleksandra.
Dopiero po wygłoszeniu formułki wszedł do środka domu. Omiótł wzrokiem pokój, zatrzymał wzrok na rozbitej czaszce pisarza i skoczył do drzwi. Z zewnątrz doszedł ich odgłos wymiotowania.
- Fachowiec. - Żachnął się młody sanitariusz.
Po kilku pełnych mdłości minutach, White został zawołany przed dom. Stał tam stróż prawa wycierając usta chusteczką.
- Ale najpierw zdjęcia. - Wrócił do przerwanej rozmowy. - Uh, może pan je zrobi, ja mam mdłości na ten widok. - Mówiąc to, podał dziennikarzowi aparat cyfrowy.
- Całe pomieszczenie, a potem jego z każdej strony. Obawiam się, że będzie to musiało wystarczyć. Potem możecie zabrać ciało. - Tym razem zwrócił się do pozostałych.
Aleksander wszedł do gabinetu pisarza i posłusznie wykonał zdjęcia.
Muszę mieć tego odbitki. Koniecznie.
Za nim stał już niecierpliwy sprzątacz, rzucając uwagi w rosyjskim akcencie.
Pieprzyć cię, plebsie.
White zupełnie go zignorował, dalej robiąc swoje.
Ostatni raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Każdy szczegół i detal wbijał się głęboko w jego świadomość. Doskonała historia.
Złapał za swoją teczkę i szybkim krokiem wyszedł z domu, mijając pozostałych. Na zewnątrz podał aparat blademu policjantowi. Ten ledwo uśmiechnął się do niego, rozwijając żółtą taśmę.


Redaktor poczekał chwilę i zapytał. - Mogę jechać swoim autem, panie władzo? Jestem spoza miasta. Nie chciałbym bym go zostawiać na tym pustkowiu.
Nie, nie miał zamiaru spieprzyć. To by było głupie. I co ważniejsze nie pasowałoby do jego przebiegu wydarzeń.
Pojedzie na komisariat i smutnym głosem opowie tą przerażającą historię. I tak zacznie się pierwszy akt przedstawienia.
Przedstawienia, w którym od tej pory on gra pierwszoplanową rolę.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 30-08-2009 o 23:47.
Lost jest offline