Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2009, 07:17   #3
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Mylił się.

Idąc korytarzami Świątyni miała wrażenie, że od czasu do czasu ktoś spogląda na nią z namiastką współczucia w oczach. Ale mogła to być tylko jej wyobraźnia, bowiem ciągle jeszcze miała przed oczami smutek Maksa Leema, gdy tą wiadomość jej przekazywał. Budziło to w niej delikatną irytację objawiającą się na zewnątrz zaciśnięciem warg w wąską linię.

Nie zamierzała śmierci Mistrza przyjąć do wiadomości, bo byłoby to jednoznaczne z tym, że zginął. A tak się nie stało. Jedi nie są nieomylni, każdy ma prawo do pomyłki, więc wszyscy oprócz niej mogą się mylić. Jakże proste. Jednak pomimo tego uspokajania samej siebie i tak miotała się niczym bestia zamknięta w klatce. Ciągle czujna, na każdy odgłos i ruch reagowała, bo przecież to mógł być on. Wypatrywała swego mentora zupełnie jak jakieś zwierzę domowe zwinięte na fotelu, żółtymi oczami lustrujące otoczenie i poruszające leniwie ogonem z niezadowolenia, że ten człowiek dający jeść się spóźnia. Ale tak naprawdę, to nie potrafiła tylko czekać. Zbyt dużo w takich chwilach myślała, za daleko w labirynt swego umysłu sięgając, a wiedziała, że na słabości sobie nie może pozwolić. Bo przecież wszyscy się mylą.

Szukała go w komnatach i korytarzach świątynnych, pośród braci zakapturzonych. Może nikt go nie powiadomił o tym, że powróciła? To była zbyt naiwna myśl, której ciężko było się chwycić, by potem trzymać mocno. W swej wędrówce także do kwatery jego zawitała, gdzie jej kroki w kurzu cichym echem zabrzmiały. I tu go nie znalazła. Ale on był jak wiatr, nigdy nie mógł zatrzymać się na zbyt długo, wiecznie musiał być w ruchu, więc jego brak w tym miejscu nie był żadnym dowodem. Mimo to czuła, jakby głęboko pod jej skórą niepewność się budziła, tylko czekając na choćby delikatne okazanie słabości przez kobietę.

Po dniu takich poszukiwań stanęła samotnie na środku jednego z korytarzy. Tam jego imię przywołała tak głośno, jakby zaraz miała zedrzeć sobie gardło. „Ennrian” rozległo się wśród ścian i zawisło w powietrzu, jednak po nim samym śladu najmniejszego nie było. Cisza która zapadła, aż rozbrzmiała boleśnie w skroniach kobiecych.
Przecież zmiany żadnej nie odczuła, a Mistrzem jej był, osobą najbliższą od tak długiego czasu. A powinna, czy nie tak? Jakby duszę jej rozbito na kawałki.. Czy więź pomiędzy nimi się w ciągu tych lat nie wytworzyła? A może.. to słowem zaledwie było, nazwaniem i niczym więcej.
Przyzwyczajeniem, niczym ponad to.

***

Grymas delikatny na twarz Liry wstąpił, gdy światło słońca tak celnie w źrenicę jednego oka trafiło. Tego dnia zdawało jej się ono zimne i wyjątkowo rażące, w żaden sposób nie napełniające ciepłem jej osoby. Długimi palcami ujęła za krawędź kaptura, by naciągnąć go sobie głębiej na twarz pozwalając przy tym, aby pasma czarnych włosów spłynęły po każdej jej stronie. Otulona szatami Zakonu, ręce pod biustem skrzyżowała, jakby tworząc dzięki temu iluzoryczną barierę wokół siebie.
Stała wśród wielu innych postaci zgromadzonych na placu w tym smutnym dla Jedi dniu, w którym informacja o śmierci wielu braci i sióstr z Zakonu została oficjalnie potwierdzona. Nie były to już tylko słowa przekazywane z ust do ust na korytarzach, teraz Rada swój głos zabrała. Ceremonia rozpoczęła się już kilka chwil temu krótką przemową Mistrza Windu, po której nastąpiło odczytywanie listy poległych w bitwie Jedi. Jedno za drugim, kolejne imiona zostawały wypowiadane i unosiły się ponad tłumem adeptów, padawanów, rycerzy i mistrzów uderzając w nich słabiej lub mocniej. Ona sama tylko niektóre potrafiła przypisać do poszczególnych osób, które kiedyś spotkała, znała z widzenia albo tylko ze słyszenia. Wiele pozostawało niewiadomych.

-Ennrian..

.. o nazwisku nieznanym.
Jak grom z jasnego nieba, jak kubeł zimnej wody padło i to imię, tak dobrze jej znane. Taką miała nadzieję, że go nie usłyszy. Jednak serca kobiety rozpacz nie rozdarła, także i usta nadal były milczące. Oczu nawet mgła łzawa nie potrafiła zasnuć. Tylko pięść jedną zacisnęła w niemym sprzeciwie. Niczego ponad to nie mogła z siebie wydobyć, tak bardzo jej wewnętrzny wulkan emocji uciszony został. A dawniej by wybuchł niekontrolowany. Wprawdzie zawsze preferowała niezależność, wybieranie własnej drogi i działanie samodzielne, jednak w tym momencie, w tym konkretnym momencie na placu przed Świątynią wypełnionym innymi Jedi, poczuła się wyjątkowo obco i samotnie. Nie słuchała już wyczytywania dalszej zawartości listy, była zbyt pogrążona w swych własnych myślach. Ogłoszenie publicznie, i to przez przewodniczącego Rady, że jej Mistrz zginął, zachwiało nieco pewność kobiety co do trzymania się myśli, że wszyscy się mylą. Ale to przecież nie tak, prawda? Nawet w takiej chwili powróciła do utwierdzania samej siebie, że przecież ona pierwsza odczułaby, jeśli jej mentor zostałby zabity. A pomysł, że mógłby zginąć od jakiegoś byle strzału z blastera napawała ją sarkastycznym rozbawieniem. Może i go trochę idealizowała w swym wyobrażeniu, jednak uświadomienie tego odebrałaby jako dobitny przytyk w jej stronę. Niech się mylą, kiedy spóźniony Ennrian wróci to się zaśmieje na te wiadomości o jego rzekomej śmierci. Jak to on.

Zawiesiła wzrok na stosie drewna, który już zajął się żywym ogniem tak potężnym, że wydawał się dominować ponad wszystkimi zebranymi. Co rusz iskry buchały obsypując złociście niebo, by zaraz opaść na ziemię czarnymi drobinkami. Czerwone i pomarańczowe ogniste węże wiły się pośród stosu, napawając się swym blaskiem i trzaskiem palonego drewna. Zapatrzona Lira podziwiała ten taniec płomieni, które wydawały się być tak nieprzyzwoicie radosne, jakby nieświadome otaczającego ich świata. Pięknie tańczyły..

Z tego swoistego zawieszenia wyrwało ją obwieszczenie Mistrza Windu o porzuceniu swej funkcji i mianowaniu na jego następcę Mistrza Yodę. Zdumienie, które dotknęło wielu z zebranych Jedi, można było odczuć jakby wisiało ponad nimi wszystkimi będąc prawie namacalnym. Nie negatywne czy pozytywne, po prostu zdumienie ludzi, którzy nigdy się z taką sytuacją nie zetknęli i nagle ich wzięto z zaskoczenia. Później, gdy z ust nowego przewodniczącego Najwyższej Rady padły ostatnie słowa tej ceremonii, zgromadzeni stopniowo zaczęli się rozchodzić. Także i Lira się wmieszała w to falujące morze zakapturzonych postaci, chcąc wrócić do Świątyni i do swej samotni, jaką to funkcję nadała wczoraj swojej kwaterze. Po drodze jednak zdarzyło się, że ten czy ów znajomy jej lub Ennriana zatrzymywał ją, aby pomówić o sprawach, które jej samej w tych chwilach wydawały się błahe. Trudno było jej się skupić na tych dyskusjach, łapała się nawet na tym, że rozmówca prowadził monolog, a ona wyglądała przez najbliższe okno nie wiedząc nawet o co tak naprawdę chodzi. Nie miała jednak w zamiarze okazać ignorancji wobec kogokolwiek, po prostu czuła się tym wszystkim zmęczona. Dodatkowo taka poza zdawała się stawiać ją obok tych wszystkich wydarzeń, jakby to nie do niej mówiono tylko do jakiejś postaci stojącej koło niej. To nie o nią chodzi, to nie o niego..
A gdy ktoś wprost o śmierci jej mentora wspominał, wtedy ślepia o barwie płynnego złota ku niemu zwracała i patrząc nieruchomo mówiła pewnym głosem:

-Mylisz się.

***

W drodze do sali zajmowanej przez Radę nieco zboczyła z wybranej trasy i trafiła na plac, na którym odbyła się ceremonia. Jakoś tak.. po prostu w to miejsce ją nogi przywiodły. Gdzieniegdzie dostrzegała inne postacie w szatach Zakonu, a niebo co rusz było przecinane przez przelatujące statki. Melancholia, która wczoraj wypełniała Lirę, tego dnia światłu pozwoliła się przez siebie przebić, nie opuszczając jednak jeszcze kobiety na dobre. Te osoby, które po ponurej uroczystości wspomniały w rozmowie z nią śmierć Mistrza, raczej nie próbowały tego już powtarzać, bowiem jak chciała to potrafiła być bardzo uparta, więc tłumaczenia nie przyniosłyby pożądanego skutku. Trzymała się kurczowo swojej racji. Nie zginął, ciągle gdzieś tam jest. I właśnie to było to światło.

Wątpiła, aby kogokolwiek w aktualnej sytuacji interesował jej raport z Vjun. Zresztą, rozkaz powrotu dostała będąc w połowie wykonywania misji, więc wiele jeszcze zostało nieznanych fragmentów układanki, które doprowadziłyby ją do odpowiedzi na pytanie: co tam się wydarzyło? Co było w stanie uczynić takie spustoszenie na planecie, a umysł jedynej osoby jaką znalazła zepchnąć tak bardzo w otchłań szaleństwa, że nie sposób było się porozumieć?

Ale nie tylko to zaprzątało myśli młodej Jedi. Nie dało się nie odczuć dziwnej atmosfery unoszącej się w powietrzu. Pozorny spokój, który jednak miał w sobie niepokojące drugie dno. Zaledwie wczoraj odbyła się ceremonia poświęcona poległym, jednak Rada już przydzielała misje nie mogąc dłużej czekać, chociaż Zakon tak drastycznie został osłabiony. Wojna miała już swoje duże wystąpienie na którym zebrała krwawe żniwo, a to był przecież dopiero początek. Nietrudno było się dowiedzieć najświeższych wiadomości, wiele osób zdawało się nimi aż kipieć. Jedi mieli stanąć pod sztandarem Republiki jako generałowie i komandorzy jej Wielkiej Armii. Pamiętała, że Mistrz Leemo wspominał wczoraj o tym wojsku złożonym z klonów, jednak później coś innego jej umysł pochłonęło. Jakaż to ironia, że osławieni, dawniej dla niej prawie mityczni Obrońcy Pokoju, teraz musieli sami się zaangażować w konflikt i mieczami świetlnymi pokazać Konfederacji odpowiednią drogę. Ale przecież do tego właśnie zostali wyszkoleni, a Senat to z przyjemnością wykorzystał. Może to jej brak doświadczenia kazał tak myśleć. Może te wszystkie lata spędzone w Świątyni zbyt krótkimi były, aby teraz zrozumieć to wszystko mogła. Wstydzić się powinna za dopuszczenie swojego umysłu do tworzenia takich obrazoburczych stwierdzeń. To zapewne przez obfitość przygnębiających wydarzeń, one wprowadziły zwątpienie i zaniepokojenie w duszę kobiety.

Ciekawa była jakie to jej zostanie przydzielone zadanie. Czy na front będzie musiała wyruszyć? Było to możliwe, a i owszem. Na tej wojnie każdy świetlny miecz był potrzebny, szczególnie teraz, gdy tak wielu Jedi zginęło. Jak dotąd jej misje zwykle polegały na przeszpiegach i subtelnym wydobywaniu informacji, które mogłyby się przydać Zakonowi. Do walki dochodziło tylko wtedy, gdy zostawała do tego bezpośrednio zmuszona i nie było już innego sposobu na załagodzenie konfliktu. Uważała, że nie tylko miecz, ale i język był jej bronią, dzięki której mogła tworzyć odpowiednią grę słów i znaczeń.

W końcu cmoknęła cicho przez zęby i obróciła się na pięcie, by z cichym szelestem szat i długim warkoczem kołyszącym się w rytm jej kroków ruszyć ponownie jednym z korytarzy. Obowiązki wobec Zakonu nie mogły już dłużej czekać. Wprawdzie wieść o domniemanej śmierci jej Mistrza odbiła swoje piętno na duszy kobiety, ale nie była powodem do popadnięcia w apatię. Nie ona jedyna poniosła stratę. Ona tylko miała swoje własne zdanie na ten temat.

A pomyśleć, że tak niedawno jeszcze była padawanką. Jakże tamte lata teraz beztroskie się wydawały.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 06-09-2009 o 08:31.
Tyaestyra jest offline