Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2009, 21:18   #7
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Era, Kastar i Tamir

Grupka Jedi została wezwana przed Radę o wczesnych godzinach porannych, jako jedna z pierwszych. Celem wezwania było oczywiście zapoznanie z nową misją, w tym konkretnym przypadku można to było nawet nazwać przydziałem. Oprócz kruczoczarnej dziewczyny, zamyślonego mężczyzny i zabraka, przed wejściem do pomieszczenie Wielkiej Rady, czekało kilka innych osób.

Ponad dwumetrowy, umięśniony, łysy rycerz stał przy oknie z drobną padawanką, prawdopodobnie swoją uczennicą. Rozmawiali o czymś po cichu, nie zwracając pozornie uwagi na otaczające ich osoby. Po drugiej stronie korytarza mistrzyni rasy Weequay podziwiała obraz „Bitwa o Toprawę” przedstawiający Jedi imieniem Barrison Dray wraz z towarzyszami, w chwili triumfu. Ciężko stwierdzić o czym mogła myśleć oglądając to dzieło. Kolejnym nieznajomym był czarnowłosy mężczyzna z kozią bródką, spoglądający na wszystkich spode łba. Wyglądał jakby badał każdego po kolei, jakby starał się znaleźć jakieś słabe ogniwo wśród zgromadzonych. Ostatnią osobą była, znana przez wielu, T'ra Saa. Mistrzyni rasy Neti stała najbliżej wejścia i cierpliwie czekała.

Wreszcie drzwi do pomieszczenia Rady otwarły się. Ze środka wyszła dwójka mężczyzn, z których jeden był padawanem. Uczeń wydawał sie być ponury, wpatrzony był w ziemię i nie odzywał się ani jednym słowem. Jego nauczyciel zdawał sie chcieć go pocieszyć, gdyż powiedział:

- Spokojnie Anakinie. To tylko rekonesans. Jestem pewien, że następnym razem, gdy dojdzie do prawdziwej bitwy, wyruszysz razem ze mną.

- Ależ mistrzu. Przecież wiesz, że jestem gotów...

Ciąg dalszy rozmowy został zagłuszony zaproszeniem do pokoju obrad. Pomieszczenie Rady niby nie zmieniło się już od stuleci, jednak wchodząc tu co niektórzy nie mogli oprzeć się wrażeniu, że znaleźli się w zupełnie innym miejscu niż zwykle. Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą był brak kilku mistrzów. Miejsca Ki-Adi Muniego, Evena Piela, Oppo Rancisisa i Adi Galii zajęły ich hologramy. Na miejscach zmarłych mistrzów Kotha i Trebora zasiadali teraz nowi członkowie rady Kit Fisto i Agen Kolar. Jednak największa różnica była w samym zlecaniu misji:

- Wojny nastał czas jak wiecie – zaczął mistrz Yoda. Jakże dziwnym było prowadzenie spotkania Rady właśnie przez niego. Zawsze robił to mistrz Windu, który prowadził większą część dialogu z obecnymi rycerzami. To on przydzielał zadania, to on dopytywał się o szczegóły, a siedzący po jego prawicy Yoda odzywał się wyjątkowo rzadko, podobnie zresztą jak pozostali członkowie Rady. Teraz to jednak on swoim dziwnym sposobem wypowiadania się wyjaśniał Jedi, co czeka ich w najbliższej przyszłości i jakie będą cele ich zadań, a Windu tylko wpatrywał się w stojących pośrodku strażników pokoju. Można było jednak ulec wrażeniu, że wcale ich nie widzi, że jego umysł jest w zupełnie innym miejscu. Czy wciąż przeżywa śmierć Jedi na Geonosis? A może wybiega w przyszłość i zastanawia się ilu spośród stojących przed nim jeszcze zobaczy?


- Będą się różnić nowe zadania wasze, od tych do których przywykliście – kontynuował nowy Mistrz Zakonu. - Przywrócenie pokoju zadaniem Zakonu teraz jest. Uczynić to jak najszybciej należy. Lecz daleka do tego celu droga przed nami. Wiele zwątpień w kodeks przed wami. Tyle okropieństw zobaczycie, że nie jedno z was o opuszczeniu Zakonu pomyśli. Wierzyć mi możecie. Wierni ideałom naszym pozostać musicie. Osamotnieni oprzeć się Ciemnej Stronie nie zdołacie – zdawało się, że Yoda tym krótkim wstępem starał się przygotować, szczególnie tych mniej doświadczonych, Jedi na to co może ich czekać. Jednak czy można przygotować kogokolwiek na okropności wojny?

- W myśl zasad nowych, mistrzyni Saa została generałem mianowana. Dowództwo nad XXX Korpusem obejmie ona. Pozostałych zgromadzonych w tej sali prócz klonów, pod swoje dowództwo, weźmie. Na planetę Thul ofensywę planujemy. Informację jednak zdobyliśmy o niewielkiej droidów bazie na planecie Elom. Planety tej położenie zagrażałoby zapasów dostawom na Thul. XXX Korpus zająć ją musi. Wielkich sił Konfederacji tam nie ma, a na Thul skoncentrują się posiłki ewentualne. Wystarczy jeden korpus do tej operacji. Mistrzyni Saa ze szczegółami zaznajomi was.

Na tym zakończono całe spotkanie. Gdy grupa opuszczała pomieszczenie Rady, przed wejściem czekała już kolejna. Jedi wyruszali na wojnę...

- Proszę was, abyście za sześć godzin zjawili się w hangarze. Kanonierka zabierze was do portu, gdzie będę czekała na statku dowodzenia. Tam przedstawię wam szczegóły całej operacji, a następnie wyruszymy – powiedziała T'ra Saa, po czym odeszła. Ostatnie godziny na Coruscant i przy okazji ostatnie godziny spokoju, a potem... któż to może wiedzieć?

Shalulira i Nejl

Dokładnie w południe Lira i Nejl mieli zjawić się przed obliczem Rady. Korzystając z wolnego poranka oboje spędzili go w otoczeniu bliskich im osób. Lira zajęła się nogą swojej mistrzyni, przy okazji wplątując się w kolejną dyskusję, którą zewnętrzny obserwator nazwałby nawet kłótnią. Oczywiście temat był jakże na czasie ostatnimi dniami – wojna.

Tymczasem Nejl dyskutował ze swoim, wiecznie wesołym przyjacielem, Xaliusem. Obaj zastanawiali się gdzie rzuci ich los. Nie myśleli w ogóle o wojnie, raczej o jej drobnej części, którą będą tworzyć i której doświadczą. Żaden nie wyobrażał sobie innego wyniku niż wygrana Republiki i dziwnym sposobem byli o to najzupełniej spokojni.

Parę minut przed południem Ricon zawędrował pod drzwi prowadzące do pomieszczenia Rady. Stała już tam jakaś młoda dziewczyna wpatrzona w okno. Młodemu rycerzowi wydawało się, że kiedyś już ją widział tak wpatrzoną w krajobraz Coruscant. No tak, ona chyba tak stała przed pasowaniem obojga na rycerzy.


Niedługo potem drzwi do sali otworzyły się. Wyszedł z nich pojedynczy mężczyzna z długimi, kręconymi włosami. Gdyby nie fakt, że był Jedi mógłby spokojnie uchodzić za jakiegoś rzezimieszka. Jego ponury wzrok padł na Nejla, co spowodowało, że pod chłopakiem aż sie nogi ugięły. Przerażające, badawcze spojrzenie. Czy on na pewno jest Jedi? Z zamyślenia wyrwało go krótkie „Idziesz?” dziewczyny.

- Zadanie przed wami stawiane do łatwych nie należy, jednak wierzy Rada w jego pomyślność – zaczął mistrz Yoda. - Misja ta niezwykle ważną jest, ale powierzona żadnemu mistrzowi nie będzie. Ci potrzebni na polu walki są, dlatego wy spełnić ten obowiązek musicie. Planeta Rodia w kleszczach Konfederacji znalazła się. System Falleen z jednej strony, a Ando z drugiej otaczają ją. Oba do Separatystów grona należą. Rodia nad pozostaniem w Republice zastanawia się. Przekonać jej przywódców do tego musicie. Jeśli Rodianie do Dooku dołączą, wszystkie światy w Wewnętrznych Rubieżach od Kalarby do terytorium Huttów łatwym celem się staną. Systemy Separatystów w Jądrze, połączenie ze swoimi sojusznikami, dzięki temu zyskają i centrum Republiki zagrożone będzie. Zapobiec temu należy. Wyruszyć natychmiast macie.

Oboje wybrali się więc do hangaru, gdzie czekało przygotowane Awizo typu Consular. Był to koreliański statek używany przez Republikę do misji dyplomatycznych. Nie posiadał uzbrojenia, a załoga liczyła w sumie osiem osób. Kapitan Alaria, młoda i podobno obiecująca oficer, powitała Jedi na pokładzie, po czym ruszyli w drogę. Gdy znaleźli sie na orbicie Coruscant, skoczyli w nadprzestrzeń. Za około 5 dni mieli dotrzeć na miejsce...


Era, Kastar i Tamir


Sześć godzin później siódemka Jedi wsiadła do kanonierki LAAT/i i udała się do portu kosmicznego, który należał do jednych z największych w całej galaktyce. Jeszcze tydzień temu był to port cywilny, służący przede wszystkim do transportowania wszelakich towarów na i z planety. Dziś w stu procentach został zajęty przez wojsko, dla którego był idealną bazą. Fakt, że był to port stolicy Republiki umożliwiał obsługiwanie niemal każdego modelu statku.

Transport wylądował w hangarze, jednego z dziesiątek, niszczycieli Venator stacjonujących w porcie. Gdy rycerze opuścili mały statek zostali powitani przez mistrzynię Saa. Po kilku słowach zaprowadziła ich na mostek, gdzie miała wyjaśnić im szczegóły poszczególnych zadań. W międzyczasie flota złożona z dwunastu niszczycieli i licznych jednostek pomocniczych wystartowała. Po wejściu na orbitę obrała kurs i skoczyła w nadprzestrzeń. Za parę dni XXX Korpus wchodzący w skład Czwartej Sektorowej Armii miał rozpocząć akcję ubezpieczania szlaków transportowych, co umożliwiłoby zajęcie Thul przez armię, którą dowodzi mistrz Fisto.

- Nie spodziewamy się wielkiego oporu na Elom – T'ra Saa rozpoczęła objaśnianie operacji przy stole strategicznym, nad którym wyświetlany był hologram całej planety. - Jednak zanim zapoznam was ze wszystkimi szczegółami, warto by było byście się poznali. Zacznę od siebie: nazywam się T'ra Saa. Jak zapewne zdążyliście się domyślić, będę dowodziła w czasie tego starcia. Początkowo będę znajdowała się na tym okręcie, potem, w trakcie postępów wojsk lądowych, przeniosę swoje centrum dowodzenia na planetę.


- Moim zastępcą będzie mistrz Rahm Kota – T'ra wskazała rycerza z kozią bródką, który wciąż w ponurym humorze obserwował wszystko dookoła. Tym razem zdawał się jednak więcej uwagi poświęcać klonom, niż towarzyszom Jedi. - Mistrzyni Kossex – tym razem wskazana została Weequayka – poprowadzi do walki myśliwce, a po zniszczeniu blokady orbitalnej, wesprze siły lądowe na planecie. Tymi będzie dowodził mistrz Glaive – wielki osiłek – a w ich skład wejdą również: jego padawanka Zule Xiss oraz młodzi rycerze Era D'an i Tamir Torn. Kastar Induro obejmie dowództwo nad szwadronem myśliwców, którego zadaniem będzie osłona niszczycieli. A teraz zapoznam was dokładnie z waszymi zadaniami...

Wykład trwał całymi godzinami. Przede wszystkim było to spowodowane, że poza mistrzynią Saa i mistrzem Kotą nikt nie powinien znać dokładnie całego planu. Dla każdego najważniejszym powinno być jego własne zadanie.

Plan opierał się przede wszystkim na zaskoczeniu. Po wyskoczeniu z nadprzestrzeni załogi myśliwców momentalnie powinny ruszyć do walki. Ogień z niszczycieli powinien zrobić wyrwę w blokadzie, co pozwoliłoby kanonierkom na desant wojsk lądowych. Oddziały dowodzone przez Glaive'a powinny wylądować w pobliżu miasteczka Orontis. Na miejscu nie powinny znajdować się siły większe niż batalion, a i w taką siłę ciężko uwierzyć. Po zajęciu i opanowaniu okolicznych terenów kolejnym celem stałoby się, drugie co do wielkości miasto na planecie, Oront. Celem ostatecznym całej walki jest stolica planety, Elos. Najdalej trzeciego dnia siły powietrzne powinny oczyścić orbitę planety i nawiązać bezpośredni kontakt z wojskami lądowymi. Do tego czasu te muszą radzić sobie same.

Tamir, który dostał stopień komandora, miał wziąć pod swoje rozkazy 30 Regiment. Jego zadaniem pierwszego dnia było zajęcie wzgórza położonego na północ od Orontis. Wzgórze to górowało nad okolicą i było doskonałym punktem obserwacyjnym, nie wspominając już o możliwościach dla artylerii, która przy braku wsparcia floty, będzie stanowiła główną siłę ognia.

Era tymczasem w pierwszej linii będzie walczyła tylko na początku. Po opanowaniu Orontis ma rozkaz założyć tam placówkę medyczną, nad którą obejmie kontrolę. Do swojej dyspozycji ma kompanię medyczną z 72-go Legionu.

Kastar jako dowódca 7-go Szwadronu (kryptonim: niebieski) będzie odpowiadał za osłonę myśliwców wraz z szwadronami 5 i 9 (odpowiednio czerwony i zielony). W późniejszej fazie bitwy będzie wspierał z powietrza wojska lądowe.

Po wszystkim Jedi mogli się rozejść. Jedni postanowili poświęcić się medytacji, inni zapoznać się ze swoimi żołnierzami. Każdy znalazł własny sposób na oczekiwanie nieuniknionego...

Shalulira i Nejl


Consular wyskoczył wreszcie z nadprzestrzeni. Osobom zgromadzonym w kabinie ukazała się błękitno-zielona planeta. Jakże spokojnie z tej odległości wygląda ten świat. A przecież na jego powierzchni znajduje się tyle nieucywilizowanych rejonów, tyle różnego rodzaju potworów. Po prostu dzicz. Ale z drugiej strony miasta są na prawdę godziwych rozmiarów, a co więcej są jednymi z niewielu w galaktyce, które z otaczającą przyrodą tworzą harmonię. Nie wrzynają się w krajobraz planety, tworzą z nim jedność.

Statek wszedł w atmosferę i obrał kurs na miasto Iskaayuma. To tam Jedi mieli spotkać się z byłym senatorem planety, Dongo Ralim. Mimo, że wycofał się on ze sceny politycznej, wciąż może wiele i posiada wiele przydatnych znajomości. Jest patriotą i chce mieć pewność po czyjej stronie powinna znaleźć się Rodia, dlatego zgodził się wysłuchać co mają do powiedzenia przedstawiciele Republiki. Gdy na horyzoncie pojawiły się zarysy pierwszych budynków, włączył się alarm.

- Zbliżające się rakiety! - krzyknęła kapitan Alaria. - Włączyć tylne osłony!

Za późno. Obie rakiety trafiły. Statkiem porządnie wstrząsnęło. Nawigator, który nie zdążył zapiąć pasów rozbił głowę o wystającą półkę. Krew spłynęła mu po twarzy, a jeżeli ktoś się przyjrzał, dojrzał wklęsłość w czaszce.

- Przygotować sie do awaryjnego lądowania!

Awizo spadało pod coraz większym kątem. Pasażerowie nie mogli tego dojrzeć ze swoich miejsc, ale ziemia zbliżała się w błyskawicznym tempie. Piloci starali się jak mogli wyrównać poziom, ale wszystkie ich wysiłki spełzały na niczym. W końcu okręt uderzył w ziemię. Wszystkimi szarpnęło i zapadła ciemność...

Era, Kastar i Tamir

Flota wyszła z nadprzestrzeni. Venatory natychmiast otworzyły ogień w kierunku zaskoczonych jednostek droidów. Ostrzał był bardzo skuteczny. Dzięki zaskoczeniu, a co za tym idzie, wyłączonym osłonom na okrętach przeciwnika, zdołano strącić dwie gwiezdne fregaty typu Munificent, oraz poważnie uszkodzić pancernik klasy Lucrehalk. Stanowiło to właściwie całość sił Separatystów w tym rejonie, dzięki czemu droga do planety stanęła otworem jeszcze zanim myśliwce poderwały się do walki.


Kastar oczekiwał w swoim myśliwcu na otwarcie hangaru. Wreszcie olbrzymie wrota rozsunęły się, a Jedi usłyszał w słuchawkach „Niebiescy ruszajcie. Powodzenia.” Dziewięć maszyn V-19 i jedna Delta-7, znana powszechnie jako „myśliwiec Jedi”, poderwały się w powietrze.

Chwilę później do akcji ruszyły jednostki desantowe. Z dwunastu niszczycieli wyleciała olbrzymia flotylla transportowców, które niczym rój olbrzymich owadów, ruszyły w kierunku planety. Dla zewnętrznego obserwatora musiał to być niesamowity widok. Prawie pół tysiąca kanonierek z niemal 14,5 tysiącami żołnierzy, stanowiących pierwszą falę, zmierzało ku powierzchni.

Era znajdowała się w jednej z trzech kanonierek zajmowanych przez żołnierzy oddanych do jej dyspozycji. Fakt, że z wnętrza statku nie można było zobaczyć co się dookoła dzieje nie poprawiał jej samopoczucia. Nigdy jeszcze nie brała udziału w prawdziwej bitwie, nie mówiąc juz o dowodzeniu. Miała tylko nadzieję, że trening Jedi i w tym przypadku jej pomoże.

Tamir widział sprawę nieco inaczej. Walka nie była mu obca, chociaż bitwy również nigdy nie widział. Słyszał, że klony są na prawdę świetnymi żołnierzami i jeżeli potwierdzą tą opinie na ich temat, droidy mają się czego bać.

LAAT/i weszły w atmosferę. Boczne drzwi otwarły się ukazując zielony krajobraz. Morze trawy rozciągało się po horyzont, gdzieniegdzie usiane drzewami. Po jakiejkolwiek cywilizacji nie było śladu. Kanonierki leciały coraz niżej zbliżając się do celu. Gdy osiągnęły strefę lądowania, osiadały na ziemi. Rozpoczęła się inwazja.

Shalulira

Lira ocknęła się jako pierwsza. Zajęło jej trochę czasu zanim wreszcie doszła do siebie. Postanowiła zacząć od rozpięcia pasów bezpieczeństwa. Zaraz potem przytrzymywała się fotela, by nie polecieć w dół. Statek uderzył w ziemię pod sporym kątem i zdawał się w nią wbić. Dziewczyna nie miała ochoty oglądać kabiny pilotów, ukrytej za zamkniętymi drzwiami, pod którymi leżały zwłoki nawigatora. Obok niego, w pobliżu swojego stanowiska pracy, siedział oficer komunikacyjny. Jego głowa wisiała pod nie do końca naturalnym kątem.

Na przeciwko fotela Qua'ire siedział Nejl. Zdawał się być nieprzytomny, być może ranny, ale żył. Towarzyszka odpięła jego pasy, po czym niosąc go na ramieniu, z trudem wspinała się ku wyjściu. Otworzyła drzwi, po czym wydostała się na zewnątrz. Dookoła przeróżna roślinność pięła się ku grze. Był to środek dżungli skrzyżowanej z bagnami. Plus całej sytuacji był taki, że ten co zestrzelił statek, nie znajdzie tego miejsca zbyt szybko. Lira wróciła jeszcze do statku sprawdzić czy nie przeżył któryś z technicznych, ale wszyscy zginęli wskutek eksplozji silników, spowodowanej przez wrogie rakiety. Teraz dwójka Jedi znalazła się w obcym sobie świecie, bez środka transportu i mieli przekonać mieszkańców tej planety, że warto stanąć po ich stronie. Chyba, ze ci już zdecydowali czyimi będą sojusznikami. Nejl chyba się budził...

Kastar

Separatyści zdawali się wreszcie otrząsnąć z pierwszego ciosu. Vulture droidy, wylatujące z Lucrehulka, zaczęły już gnębić flotę Republiki. W większości były to ataki wymierzone w myśliwce, więc Kastar nie miał za wiele do roboty. Niszczyciele były bezpieczne.

Wtedy właśnie pojawiła się reszta floty Separatystów. W rejon walki przybyło kilka pancerników, wspieranych przez sporą liczbę krążowników i fregat. Siły te nieoczekiwanie przewyższały siły Republiki. Nie wyglądało to za dobrze.

Z wnętrz wrogich okrętów natychmiast wyleciały Vulture droidy, które skutecznie zaczęły eliminować atakujące V-19. Ostrzał na uszkodzony statek Konfederacji zelżał, a niszczyciele skoncentrowały się na nowo przybyłych przeciwnikach. Teraz i one znalazły się pod ostrzałem, podobnie jak ich osłona.

- Niebieski-3 masz dwóch na ogonie!

- Widzę ich. Nie dam rady ich zgubić. Niebieski-7 możesz coś z nimi zrobić?

- Nie potwierdzam. Sam mam trochę problemów.

- Niebieski-3 uważaj!

- Nie... aaargh!

Jeden z myśliwców eksplodował. Po chwili podobny los spotkał Niebieskiego-5. Szwadron wykruszał się i mimo wielu zestrzeleń droidów, ich liczba zdawała sie nie maleć.

Era

Wraz z 31 Regimentem 72 Legionu, kompania medyczna zbliżała się do miasteczka Orontis. Całą akcją miała dowodzić Era, ale po samym opanowaniu miasteczka miała oddać dowództwo komandorowi, o wdzięcznym imieniu, AD-7453, a sama zabrać się za organizowanie placówki medycznej.

Żołnierze weszli do miejscowości bez najmniejszych problemów. Wszystkie domy były jednopiętrowe i wyglądały trochę nędznie. Bardziej przypominało to zabitą dechami dziurę niż miejscowość. Ani śladu po mieszkańcach, a przecież jacyś musieli tu żyć, bo sama miejscowość jest ważnym węzłem komunikacji naziemnej. Czyżby droidy wszystkich porwały, bądź co gorsze, zabiły? Klony przeszukiwały mijane domy, ale na nic się nie natknęły.

Nagle nie wiadomo skąd, w stronę republikańskich wojsk zaczęły zmierzać rakiety. Pierwsze grupki klonów zostały dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi. Pozostali pochowali się gdzieś po kątach. Z niesprawdzonych jeszcze budynków droidy otworzyły ogień. Znaleźli się w pułapce!

Tamir

30 Regiment postępował w szybkim tempie nie natykając się na najmniejszy opór. Po półgodzinnym marszu ujrzeli wreszcie swój pierwszy cel. Wzgórze, które dostało kryptonim ZX11. Tamir zbadał je za pomocą elektrolornetki. Nie dojrzał żadnego ruchu ani innej odznaki obecności kogokolwiek. Wyglądało wiec na to, że zajęcie tego wzgórza będzie równie proste jak dotychczasowe poczynania.

Żołnierze, pewni siebie, ruszyli naprzód. Gdy byli już u stóp wzgórza doszedł ich dźwięk wystrzałów artyleryjskich. Nie mogła to być ich artyleria, gdyż ta miała wylądować dopiero w drugim rzucie. I rzeczywiście. Wybuchy zaczęły siać zamęt w szeregach klonów. Wzgórze było w rękach wroga. Nie tylko stratedzy Republiki dojrzeli jego znaczenie.
 
Col Frost jest offline