~Głupich nie sieją, sami się rodzą~ Liberty słuchając panny Juice, przypomniała sobie to stare jak świat przysłowie, które tak często powtarzała jej babcia, i pomyślała jak niezwykle jest ono nadal aktualne. Najwyraźniej image „Pogodynki” z Everett, jako pustogłowej lalki, nie był tylko telewizyjną kreacją.
Chyba jednak detektyw badający sprawę miał dość zdrowego rozsądku i umiejętność postępowania z zagubionymi kobietkami i recydywistkami naciągaczkami. Zanim Liby dokończyła swoje oświadczenie ta ostatnia ostentacyjnie opuściła pomieszczenie. Podała swoje funkcjonariuszowi i pobiegła do samochodu. Jak dobrze, że wyjechała trochę wcześniej, bo najwyraźniej dziś wszyscy w tym mieście dostali małpiego rozumu. Zanim dojechała do domu Dorothy miała już serdecznie dość miejskiego ruchu drogowego, a czekała ją jeszcze droga na lotnisko.
Gdy tylko wjechała na podjazd Nathan wybiegł z domu. Chyba z powodu niezwykłego podekscytowania rzucił jej się na szyję i ucałował w policzek, jak robił często jeszcze jakiś czas temu. Liberty zauważyła że ostatnio pozował na „dorosłego” i starał się zachowywać z typową dla nastolatków nonszalancją. Uśmiechnęła się lekko widząc zmieszanie chłopaka, ale nie skomentowała tego, nie miała ochoty wprawiać go w zakłopotanie. Zresztą Nathan myślami był już przy dzisiejszym pokazie. Zaczął ją zarzucać nowinkami i informacjami na temat nowego samolotu. Słuchała jednym uchem z niepokojem obserwując gigantyczne korki. Dobrze, że jechała Hammerem, bo przynajmniej wszyscy ustępowali jej z drogi. Nikt nie miał ochoty na bliskie spotkanie z solidna porcją dobrej stali.
- Wątpię byśmy mieli okazję dopchać się do kogoś ważnego. Sądząc po tym co dzieję się na ulicach, dziś do Everett przybyło dziś chyba pół Ameryki – Powiedziała patrząc na tłok przy zjeździe na tereny lotniska – To będzie cud jak znajdziemy miejsce parkingowe i dopchamy się do swego sektora.
Widząc zmartwioną minę chłopaka uśmiechnęła się pokrzepiająco:
- Nie martw się. Z pewnością będą tam ludzie pilnujący porządku i kierujący wszystkim. Na pewno wskażą nam nasze miejsca - ~Taką mam przynajmniej nadzieję~ pomyślała z pewnym niepokojem patrząc na to co się dzieje. Potrząsnęła głową by odsunąć od siebie dziwne obawy, które nagle ją naszły. „Kręci się tutaj Bamapana” tak powiedziałby Maluke z plemienia Murngin, wśród którego Liberty spędziła ostatnie pół roku. Już dawno nauczyła się doceniać mądrość pierwotnych cywilizacji. Bamapama, bóg którego największa radością było sprowadzanie zamieszania, sianie niezgody i stwarzanie problemów. Duże zgromadzenia ludzkie były dla niego doskonałym miejscem do zabawy. Może wychowała się wśród cywilizacji, ale żyjąc wśród dzikich ludów powoli, wewnętrznie stawała się dzikuską. Nie potrafiła ignorować przeczuć:
- Nathan – Odwróciła się w kierunku chłopaka i z powagą w głosie powiedziała:
- Trzymaj się cały czas koło mnie dobrze? Ja wiem, ze to może śmieszne, ale jeśli zrobi się naprawdę tłoczno możesz mnie trzymać za rękę? - Ostatnie słowa wypowiedziała z autentycznym niepokojem.
Nastolatek zachichotał i powiedział mrugając do niej okiem:
- Nie wiedziałem że cierpisz na agorafobie ciociu Liby...
- Ja nie żartuję. Jeśli mi nie obiecasz nie jedziemy na tę imprezę... - Mógł sobie myśleć cokolwiek, mógł ją nawet uznać za największego tchórza na świecie, ale miała dziwne przekonanie, że ta kwestia jest niezmiernie istotna.
- Dobrze, dobrze – Protekcjonalnie poklepał ją po dłoni zaciśniętej na kierownicy – Nie martw się, będę cię cały czas trzymał za rączkę – Wybuchnął szczerym śmiechem.
Liberty jakoś zupełnie nie miała ochoty się śmiać. |