Skarb Pański [sesja] Każdy inaczej interpretuje Stany. Dla jednego to miasta i gangi. Dla drugiego pustynia, trzeci żyje na autostradzie. A ta ostatnia czym jest? Błogosławieństwem, źródłem zarobku, wręcz przeznaczeniem czy może niechcianym obowiązkiem? Chyba każdy, kto ma tą pieprzoną przyjemność żyć w Ameryce widział autostradę, jechał nią. A wielu z nich naprawdę przywiązało się do tej drogi- spędzali na niej całe życie, walczyli o nią, rabowali na niej przejezdnych czy zakładali osady przy niej. Autostrada to dla wielu ludzi wszystko. Jakby Bóg, po którym możesz przejechać swoim rozwalającym się wozem...
Słońce w Hegemonii grzało jak chyba nigdy- resztki asfaltu na drodze topiły się, woda w manierkach i butelkach była gorąca jak wprost z czajnika, a na pustyni nawet indiańce pakowały swoje tyłki do namiotów, bojąc się udaru czy innego cholerstwa. Droga była prawie martwa. Gangerzy siedzieli w knajpach, handlarze zrobili sobie dzień przerwy, nawet seryjni mordercy postanowili zrobić sobie dzień przerwy i zająć się swoim od dawna ukrywanym hobby, typu filatelistyki czy kuchnia włoska...
Na skrzyżowaniu autostrady ciągnącej się z Texasu i małej, bitej drogi prowadzącej od farmy Don Alvarto w kierunku Tuscon stał bardzo dziwny budynek. Cztery wagony towarowe, zespawane i ustawione na piaszczystej ziemi, drewniany płotek z resztkami drutu kolczastego na szczycie i tabliczka "U Brixena". Tak, był to bar, czy raczej zajazd. Zielone wagony, mały parking przed budynkiem, dobre położenie- to dawało właścicielowi tej budy, Bruce'owi Brixenowi, możliwość dość dużego zarobku- szczególnie gdy podróżnikom z Texasu do Vegas zabrakło paliwa i zaschło w gardle...
Po wejściu do tej dziwnej knajpy było już przyjemniej- w wagonach wycięto otwory i zamontowano tam okno, na środu wąskiego "budynku" złączonego z wagonów postawiono ladę, za którą pełno jest różnorakich butelek- od whiskey do w miarę dobrego paliwa. Ciemnozielone tapety, zerwane najpewniej z resztek ścian jakiegoś biurowca, w prawdzie nie były dziełem sztuki, ale nadawały klimatu. Do tego lampy naftowe w kilku miejscach, prawdziwa szafa grająca z wieloma płytami przed wojny i kilka ładnych kelnerek- było to naprawdę fajne miejsce! Szczególnie gdy za oknem słońce mogło zabić człowieka w dziesięć minut...
- Patrz się Bruce! Zbliża się klient!- mruknął pokurcz siedzący przy barze, sączący jakiś okoliczny bimber. Skończył i drzwi otworzyły się, a w nich pojawił się... |