Salazar obejrzał się na chudzielca obok. Przez myśl przemknęła mu chęć wciśnięcia jego twarzy w piach i szybkiej lekcji, tak, jak robił to z arabskimi podwładnymi podczas wypadów na południu. Myśl prędko umknęła - w tej sytuacji kłótnia tylko ściągnęła by na nich czyjąś uwagę, nie mówiąc o reakcji Wiedźmy. Poza tym, od słów Ventruila biła logika.
Na początku żołnierz po prostu nie zrozumiał. Cofnął się na chwilę do innych wiosek, pustych i zamglonych, które udało mu się zniszczyć w tak niewielkiej grupce; wiosek-widm, o jakich wśród piratów z Saragossy krążyły legendy. To właśnie on był duchem, który pozbywa się nadmorskich osad, przywódcą bandy szerszeni, która dla zadania mogła zrobić wszystko, a na jeszcze więcej zdobywała się ku chwale Khaine'a, pana mordu i przelanej krwi.
- Stul pysk, płazie. Potrafię wyrżnąć wioskę, ściągając na siebie mniej uwagi niż Ty, mieląc ozorem. - odpowiedział twardo pyszałkowi. - Jeśli tylko tego teraz potrzebujemy... - zwrócił się do Wiedźmy, chyląc nieco czoło. Usilnie starał się nie patrzeć jej w oczy. |