Karanic westchnął z dezaprobatą widzą, że ktoś z drużyny próbuje rozpalić ognisko. Nie był pewien czy dobrze zrobił dołączając się do drużyny awanturników wynajmujących się zakonowi. Sam zdecydował się pojechać i wykonać zlecenie i wbrew temu co myślał tłusty kupiec miał gdzieś jaką, kto o nim puści plotkę. Wiedział, że jest dobry w tym co robi, a zapotrzebowanie na jego usługi było duże.
Wynajmując się zakonowi liczył na sowitą zapłatę, bo jak wiadomo złoto i zakon idą w parze, nie sądził jednak, że każą mu podróżować jak samobójca. Całą drogą jaką dotąd spędzili starał się wyprzedzać drużynę idąc bokami i wypatrując leśnych zasadzek. Denerwowało go, że drużyna beztrosko wędruje sobie środkiem traktu chociaż wszędzie pełno widocznych znaków iż w pobliżu znajdują się oddziały elfów. A elfy nie chybiają z łuku. No cóż, miał tylko nadzieję, że jeśli już atak skupi się na tych beztroskich ignorantach, a nie na nim. Nie zamierzał ginąć za chwałę.
- Przemyślałbym rozpalenie ogniska - bąknął na tyle głośno aby słyszano go w całym obozowisku i miał nadzieję, że zrozumieją dlaczego jest to nie mądre. Sam zaś zniknął w ciemności obchodząc obóz dookoła bardzo cicho i ostrożnie. Sprawdził czy nie ma oznak bytności kogoś nieproszonego i kiedy skończył obchód ściągnął pochwy z mieczami, położył na ziemi i usiadł w pewnej odległości od grupy w cieniu niedużego drzewa. Tam rozpakował rację żywnościową po czym zaczął ją powoli konsumować popijając wodą z bukłaka.
__________________ Dziewięć kroków przed siebie obrót i strzał nie najlepszy moment na błąd matematyczny. |