Wątek: Zakonna Krew
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2009, 19:08   #8
Kirholm
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Noc była wyjątkowo zimna. Księżyc lekko wychylił się zza chmur, dlatego kiedy ujrzeliście efekty zaklęcia Theodore’a byliście radzi. Jama była głęboka i solidnie wykopana. Przede wszystkim nie było mowy o sypiącej się na głowy glebie czy doskwierającym chłodzie. Theodore padł zmęczony pod ścianę i zaczął konsumpcję swego jadła. Konie parskały i grzebały kopytami w ziemi zadowolone z obrotu zdarzeń.

W pewnym momencie dało się słyszeć szelest. Ewidentnie pochodził z powierzchni. Nie umknął wam również stukot kopyt i kroki. Ciężkie, okute żelazem buciory stąpając po suchej trawie narobiły tyle hałasu, że łuczniczka Zoi zapewne trafiłaby delikwenta po ciemku.
- Ho ho! – usłyszeliście tubalny głos i wtem waszym oczom ukazał się rudy krasnolud o długiej sięgającej kolan brodzie zaplecionej w liczne warkoczyki. W prawej ręce ściskał kurczowo uzdę swego kuca, w lewej dzierżył duży topór o potężnym ostrzu zdobionym złotymi runami. Przybysz ubrany był w skórzany pancerz i misiurkę. Głowę wieńczył srebrny hełm z wystającymi rogami i kolczy kaptur. U pasa kołysał się sztylet i toporek. Nietrudno było zauważyć iż mężczyźnie nie obca wojenka. Z końskich juków wystawały bełty, do siodła przyczepiona była kusza, która wielkością dorównywała ludzkiej. Kary kuc parsknął na widok wygodnego lokum, a krasnolud ostrożnie wsunął głowę do środka.
- Witajcie, mości panowie. Jam jest Thobius, syn Thobina z Gór Żelaznych. – ostrożnie przeleciał po was wzrokiem i schował topór, poprawił spodnie i uśmiechnął ukazując szereg żółtych zębów – Widzę, iż jadła i napoju u was w bród, a mi, nie przeczę, portki już spadają. Jeszcze niedawno miałem kałdun, którego nie powstydziłby się żaden członek mego klanu. Teraz wyglądam licho, a to dlatego żem głodny wciąż, a nie znam tych stron. No nie patrzcie tak na mnie. Podzielcie się mięsiwem.
- Wchodźcie – odparł Maldred ściskając się kocem.
Krasnolud uśmiechnął się szeroko i wszedł do jamy. Odpiął popręg, wyjął kucowi z gęby wędzidło i zdjął siodło, które cisnął pod ścianę. Klepnął wierzchowca w rzyć i usiadł pośród was.
- Ale ziąb na powierzchni… O ten kawałek będzie wspaniały. Mmmm – frykas. – nabił mięsiwo na kij i trzymał nad ogniem. – Czuję bimber na milę, daj golnąć – wyciągnął dłoń po bukłak i pociągnął. Beknął głośno i wytarł brodę skórzanym karwaszem.
- Kim jesteś? Co tu robisz? Opowiadaj, póki noc młoda – rzekła melodyjnym głosem Zoi żując w ustach pajdę ciemnego chleba.
- Ha! Jużem się przedstawił. Wiedzcie, dobrodzieje, iż kocham opowieści. Rad jestem mając słuchaczy. Otóż, bajać będę o historiach smutnych i wesołych, o hulankach i biedach. Opowiem wam dziś o mej wyprawie, o kompanii z którą żem podróżował po tych zacnych ziemiach. Kilka lat temu opuściłem moją kolonię w Górach Żelaznych. Co wielu może uznać za dziwotę, nigdy nie interesowało mnie górnictwo ani inżynieria. Od małego, ha, bardzo śmieszne piękna damo, to że nie jestem tak wyrośnięty jak wy ludzie nie czyni mnie kurduplem!
Wszyscy parsknęliście gromkim śmiechem, a krasnolud raz jeszcze beknął głośno.
- Zawsze interesowała mnie wojenka. Ten topór - Thobius uniósł broń, w której ostrzu odbił się harcujący na drwach płomień – zerwał czerepy wielu już niegodziwcom! Przekazał mi ją mój nieboszczyk ojciec. Pokryta jest potężnymi runami, których prawdziwe znaczenie zna jeno mój klan. W Górach lękają się jej wszystkie monstra jakie ten świat spłodził, począwszy od elfów na orkach i goblinach kończąc. Jednak, nie czas na przechwałki gdyż jadło się skończy a ja opowieści nie zacznę. Otóż, jak zapewne dobrze wiecie, nasze klany od lat toczą krwawe boje o panowanie w Górach. Ze wschodu nadciągają watahy orków i ohydnych zwierzoludzi. Z północy i z Zachodu hordy barbarzyńców machających żagwiami i ciskających gromadnie oszczepami. Jednakże, niedawno nastąpił impas w wojence. Poczwary się wycofały i rozbiły obozowiska mile od łańcucha gór. Dzicy wrócili na stepy.
Tak więc, pewnej chłodnej nocy, uwierzcie mi chłodniejszej niż ta teraz wybrałem się na gorzałkę do tawerny. Nie była to nędzna speluna, porządna knajpa w której biesiadowali przedstawiciele wielu klanów wspólnie radując się jadłem i napojem. Byliśmy już mocno ochmieleni kiedy jeden z nas rzucił myśl aby zabawić się w łowców elfów. Nie kiwajcie tak głowami, druhowie moi, matki bajały wam zapewne o nienawiści dzielącej od wieków te rasy. Chyżo zebraliśmy ekwipunek i wyruszyliśmy. Kompania była, he , liczna, ze dwudziestu nas było. Rychło opuściliśmy góry i przemaszerowaliśmy Dzikie Stepy należące do barbarzyńców, tych którzy jeszcze niedawno ślubowali wierność waszemu cesarzowi. Ty, duży, daj jeszcze golnąć
– Krasnolud potężnym łykiem osuszył bukłak i cisnął go pod nogi Greya. Dotarliśmy do Silei, a sforsowaliśmy ją na zwinnych łodziach jakie za niemałą cenę zaoferowali dzicy. Nie byliśmy radzi, gdyż do tej pory urządzaliśmy polowania, ale jedynie na zwierzynę. Po elfach nie było śladu. Ruszyliśmy więc na północ, ku rozległym puszczom Asparty. Kiedy przekroczyliśmy ścianę lasu, czuliśmy ten odór, ten wykrzywiający nos fetor. Elfy były tu, ba, bezczelnie darły mordy. Pognaliśmy kuce i ruszyliśmy. Rzadko zatrzymywaliśmy się na popas, jeśli już biesiadowaliśmy, to w siodłach.
Pewnego dnia zauważyliśmy na drodze rozkraczoną, nagą kobietę. Wiła się jak rozjuszona żmija i syczała przeraźliwie. Druh mój, Kalin, zeskoczył z siodła i przyjrzał się jej z bliska.
- El… - nie zdążył. Niech kurwę piekło pochłonie albo jeszcze inne licho chędoży przez wieki i rozpruwa to łono, które tyle śmierci spłodziło! Wnet z krzaczorów elfy wyskoczyły, szyć do nas z łuków poczęli, rannych szablami po szyjach ciąć. Trafili mnie w czerep, ale uchronił mnie o, ten hełm. Spadłem ino z rumaka i w rzyć się jebłem. Elfy czmychnęły wtedy zabierając ten nagi pomiot, który za swoją bratanicę uważali.
– splunął siarczyście pod nogi i cisnął gałąź do ogniska – Taa, ja jeden ostałem się z rzezi. Plułem sobie w brodę, tylem podróżował i szukał długouchych, a one mnie znalazły i kompanię wyrżnęły do nogi. Bogowie! Druhów mych w stos złożyłem i spaliłem, czasu nie było gdyż elfy wciąż po okolicy łaziły. Poprzysiągłem zemstę i przyrzekłem, iż zmażę tę skazę na honorze. Dlatego, przybyłem tu. By zwalczać elficką rebelię. Chcę by ich krew polała się na me ciało, chcę aby me ostrze skosztowało ich zatrutego ciała. Nienawidzę ich! Obłędnie!
Krasnolud wyciągnął zza pazuchy mały bukłak i pociągnął z niego. Dosunął się do Zoi i z szelmowskim uśmiechem położył dłoń na jej kolanie. Spojrzał rozochocony na odsłonięty dekolt i beknął przeraźliwie głośno. W powietrzu unosił się zapach zepsutego mięsa.
 

Ostatnio edytowane przez Kirholm : 14-09-2009 o 19:10.
Kirholm jest offline