Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-09-2009, 21:47   #8
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Podróż jej się wyjątkowo dłużyła i dopiero dostrzeżenie w oddali planety do której zmierzali wywołało jako takie poruszenie. Wcześniej, gdy to stała w kabinie skąd mieli dobry widok na Rodię, stwierdziła, że w jakiś sposób przypomina jej ona planetę z której sama pochodziła. Powodem zapewne była ta duża ilość fauny i flory, która może i całkiem ładnie prezentowała się w krajobrazie, ale i potrafiła być niebezpieczna.. o czym mała Lira się przekonała. Przynajmniej miała takie wrażenie, że dostrzega podobieństwo, dawno nie była na Myrkr i nic jej tam zbytnio nie ciągnęło odkąd zaaklimatyzowała się w Świątyni. To był pierwszy raz od dawna, kiedy pozwoliła sobie na takie myśli, więc dość szybko odepchnęła je na bok. Nie tylko je, bowiem i wspomnienia tych kilku dni spędzonych całkiem niedawno w stolicy zdusiła w zarodku i oddaliła od siebie. Na Mistrza jeszcze przyjdzie czas.

Poprawiła się nieco w fotelu, zakładając jedną nogą na kolano drugiej w wyjątkowo nonszalancki sposób. Dostała misję. Na swoje szczęście, czy też nieszczęście, akurat jej przedzielono taką, która na pierwszy rzut oka nie wymagała zbyt częstego używania miecza by przekonać kogoś do swojej racji. Wprawdzie słowa mistrza Yody zrozumiała tak, jakby nie nadawali się na pole bitwy tylko do prowadzenia rozmów, ale i tak chyba wolała to niż rzucenie się na ślepo w wir walki. Miała wobec tego nieco ambiwalentne odczucia, ale też przecież nie miała co narzekać.
Tylko..
Przechyliła głowę by móc zerknąć na swego towarzysza podróży. Nawet go skądś kojarzyła, pewnie był jednym z tych padawanów, którzy razem z nią przechodzili pasowanie na rycerzy Jedi. To jednak nie tłumaczyło dlaczego wysłali go razem z nią na tę misję. Ostatnim razem dzieliła z kimś zadanie, kiedy jeszcze była pod skrzydłami swego Mistrza i to właśnie on był jej kompanem. Wprawdzie nie było to jakoś dawno temu, jednak wystarczająco, aby musiała teraz sobie przypominać wszystkie lekcje z współpracy, współdziałania, współ-czegoś.
Z westchnieniem wypuściła powietrze połączone z przeciągłym gwizdnięciem, które zaraz niby przeobraziło się w głośny alarm rozbrzmiewający w całym statku.

- Zbliżające się rakiety! - krzyknęła kapitan Alaria. - Włączyć tylne osłony!

Lirą aż rzuciło mocno najpierw do przodu, dzięki niech będą twórcy pasów, a potem do tyłu uderzając o wezgłowie fotela. Potrząsnęła lekko głową usiłując pozbyć się niemiłego uczucia, acz zaraz gorsze przyszło, gdy zobaczyła co też się stało z nawigatorem. Już usta otwierała, by coś powiedzieć, by zorientować się w sytuacji, jednak odpowiedź przyszła przez pytania.

- Przygotować się do awaryjnego lądowania!

Kurczowo zacisnęła palce na podłokietnikach swojego fotela, a w umyśle tworzyła litanię przekleństw, która jednak nie ujrzała światła dziennego, bowiem wskutek zderzenia statku z ziemią kobieta straciła przytomność. Bo w takich chwilach wypadało. Pozostanie przy pełnej świadomości umysłu byłoby wyjątkowo nie na miejscu.

***

Bała się podnieść powieki. Może nie dokładnie „bała”, ale ból głowy był już wystarczająco złym znakiem, który nie nastawiał jej pozytywnie do wykonywania tak gwałtownych ruchów jak poruszanie powiekami. Najpierw, dla rozgrzewki, syknęła cicho przez zęby, co połączyła z delikatnym zmarszczeniem brwi. Nie było źle, mogła spróbować otworzyć ślepia. Dopiero po wielu mrugnięciach mających za zadanie pozbyć się plam latającymi jej przed oczami, zarejestrowała w końcu gdzie się znajduje. Dzięki zaś swej po-ra-ża-ją-cej zdolności dedukcji, była w stanie skojarzyć ze sobą wszystkie fakty. Żadnej żywej, czy też przytomnej istoty poza nią.. mroczki przed oczami.. łomotanie w skroniach.. dzwonienie w uszach.. chociaż to ostatnie to chyba zostało tak nazwane przez ludzi, którzy nigdy czegoś takiego nie doświadczyli. Dla niej samej to brzmiało bardziej jak długi, jednostajny pisk o tonie zdecydowanie przekraczającym normę którą można zignorować. Wizg, tak właśnie to powinno się zwać, a nie jakieś tam niewinne „dzwonienie”, w ogóle nie przygotowujące człowieka czy innej istoty na to doznanie. Jednak te wszystkie fragmenty złożone w jedno tworzyły bardzo prosty wniosek - coś poszło nie tak, zdecydowanie nie tak.

Pierwsze co zrobiła, to sięgnęła pod szatę, by sprawdzić czy jej miecz nadal jest bezpieczny przy jej boku. Był, a i owszem. Następnie spróbowała się poruszyć, jednak trafiła na przeszkodę w postaci pasa, który zapewne ją uratował przed majestatycznym, acz nieco tragicznym, lotem przez statek. Pomijając wszelkie wdzięczności, odpięła go i podniosła się na równe nogi, przytrzymując się jednak oparcia fotela, gdyż ułożenie statku nie pozwalało na poruszanie się z zachowaniem pełnej równowagi. W takiej pozycji dokonała krótkiego rekonesansu potwierdzającego jej wcześniejszy wniosek. Z tego miejsca wszystko wyglądało jeszcze gorzej, a do kabiny pilotów nawet nie miała zamiaru zaglądać.
Wykonała kilka niepewnych kroków by się znaleźć bliżej fotela swego towarzysza. Zrobiła to, ponieważ miał czaszkę całą, zdawał się mieć nawet wszystkie kończyny na miejscu, a sprawdzenie tętna tylko potwierdziło, że mężczyzna żyje tylko jest nieprzytomny. Odpięła pasy od jego fotela, po czym nie mając zbytniego wyboru wzięła go na swe ramię z zamiarem opuszczenia statku. Z racji tego, że była bardziej gibka niż silna, a mężczyzna swoje ważył bo przecież Jedi nie są stworzeni z samej Mocy, wspinaczka wyjątkowo jej się dłużyła, jednak wyjście ze statku jawiło się niczym coś bardzo pożądanego. Pomimo trudów i obciążenia jakie na nią padło zdołała się wydostać na zewnątrz, gdzie ułożyła swego towarzysza na kawałku ziemi, który nie wydawał się pałać chęcią wciągnięcia lub zjedzenia kogokolwiek. Sama Lira zaś przykucnęła obok i, jakby od niechcenia, klepnęła mężczyznę to w jeden, to znowu w drugi policzek.

-Wstawaj królewiczu.

Mruknęła głosem wskazującym na to, że sobie gardło oszczędza. Nie spodziewała się zbytniej reakcji, ale miała jeszcze kilka innych opcji do wyboru. Mogła go tak dalej poklepywać zwiększając jednak stopniowo siłę swojej dłoni albo chlusnąć na niego zimną wodą.. chociaż ta w tej dżungli mogłaby się jeszcze okazać za bardzo żrąca. A zaś w historiach opowiadanych dzieciom zawsze powodzeniem się kończyło pocałowanie takiego delikwenta. Podniosła się i wykonała krok, a nawet dwa w zupełnie przeciwnym kierunku. Mogła też po prostu poczekać. Albo rozejrzeć się. Rozglądanie się zawsze było dobre.
Potrzebowała jakiegokolwiek punktu zaczepienia, choćby zarysu budynków w oddali, aby nie musieli iść w losowo wybranym kierunku, który mógł ich doprowadzić do tak zwanego nikąd. Jednak to miejsce w którym aktualnie się znajdowała, na takiej wysokości i jeszcze do tego gęsto otoczona lasem z każdej możliwej strony, nie sprzyjało orientacji w terenie. Jedynym wyjściem w tej sytuacji wydawało się wejście na możliwie najwyższe miejsce i stamtąd rozejrzenie się po okolicy. Tak też postanowiła zrobić, więc zaraz podeszła do jednego z drzew i podciągnęła się rękami o najbliższą gałąź. Potem o kolejną i kolejną, jednocześnie znajdując podparcia dla swych nóg. Potrafiła wykonywać swym ciałem przeróżne akrobacje, toteż taka wspinaczka nie była jakimś olbrzymim wyczynem. Musiała jedynie uważać, aby nie naruszyć zbytnio przestrzeni osobistej istot mogących żyć wśród gałęzi drzew i nie będących zadowolonych z intruza.
Gdy znalazła się już wystarczająco wysoko i mogła się jako tako stabilnie usadowić pośród gęstych liści całkiem dobrze ją zakrywających przed niepożądanymi spojrzeniami, sięgnęła za pas skąd wyjęła niewielką elektrolornetkę przez którą zaraz zaczęła lustrować otoczenie. Szukała, szukała.. szukała jakiegoś śladu cywilizacji pośród tej dżungli pokrywającej planetę. Dzikie, pewnie dość krwiożercze odgłosy natury w żaden sposób nie zachęcały do pozostania w tym miejscu zbyt długo. Z byłym senatorem mieli się spotkać w mieście zwącym się Iskaayuma.. jej wystarczyłoby jakiekolwiek, a jeśli akurat udałoby im się trafić na to jedno, to tylko by pokazało, że może jednak nie mają aż tak dużego pecha jak się mogło wydawać.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 14-09-2009 o 23:53.
Tyaestyra jest offline