| Dźwięk oddalony był o maksymalnie milę. W tej mgle pewnie mniej niż pół, licząc też poprawkę na roślinność. Pewnie już dawno zwierze zdążyło ich wyczuć, nawet na długo zanim samo dało o sobie znać. - Niedźwiedź. - Rzucił pół szeptem Clint. - Spokojnie, przecież w całym kraju sezon trwa do 15 listopada. - Nie o to mi chodzi chłopcze. Jeśli to samica z młodymi, to rzuci się na nas na oślep, a w tej mgle nie uśmiecha mi się taki obrazek.
Tim chyba zrozumiał aluzję i trzymając broń w gotowości zaczął posuwać się o wiele czujniej niż przedtem. Staruszek wzdrygnął się na ten widok. Widział wielu młodych żołnierzy wchodzących taki krokiem w zasadzki zastawione przez bojowników terrorystycznych organizacji, albo grupy partyzanckie. - Czekaj! - Syknął do narowistego wnuka. - Najpierw daj mu ryknąć drugi raz. Upewnimy się gdzie jest i zaczniemy wolnym krokiem poruszać się w tamtą stronę. - Jak to "w tamtą stronę"? Dziadku, przecież sam mówiłeś, że jeśli to...
- Wiem!, ale w tej mgle podejście za blisko, kiedy ten przeklęty zwierzak będzie z boku, albo nawet lekko za nami jest jak wyrok. Myśl czasem chłopcze!
To powiedziawszy dał wyraźny znak, że powinni teraz zachowywać się najciszej jak potrafią. Mijały sekundy, potem przerodziły się w minutę, następnie dwie.
RYK.
Tak, dokładnie z tego samego miejsca. Zwierzak nie zbliżał się, więc chyba nie chciał zaatakować. Może jednak nie było tam żadnych młodych? Z resztą najczęściej i tak są na wiosnę. - Tim, idziemy. Pamiętaj, powoli. Może to nam załatwi całe dzisiejsze polowanie i przed 16 zaczniemy już grilla z dziczyzną.
- Dziczyzna jest twarda, szczególnie z grilla, dziadku.
- Dobrze wiesz, że umiem zrobić nawet kopyto z grilla tak, żeby było miękkie.
Obaj zaśmiali się cicho i ruszyli w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą był niedźwiedź. Widoczność dawała może trzydzieści metrów zapasu, może czterdzieści pięć dla młodszych oczu Tima. Posuwali się wolno. Sto, dwieście, trzysta metrów. Już prawie piętnaście minut minęło od ostatniego ryku zwierzęcia i nic. Na czole obu pojawił się błyszczący pot. - Patrz na boki chłopcze. Ten drań na pewno nie siedzi w miejscu i nie czeka na nas. - Jasne, papciu. - Chłopak uśmiechnął się widząc minę, jaką w odpowiedzi zrobił Clint.
Teraz szli jeszcze wolniej. Trzysta pięćdziesiąt, czterysta metrów. Jest! Zwierze zajęte było obgryzaniem czegoś, chociaż wyraźnie co chwila spoglądało w ich stronę. Było czujne i w tej mgle wydawało się niemal przyczajone do skoku na nadchodzących myśliwych.
Dwójka polujących rozglądała się dookoła szukając innych zagrożeń. Zdawało się, że dookoła nie ma innych zwierząt, które mogłyby ich zaatakować. "Dobrze, bardzo dobrze" - Pomyślał Clint, po czym zaczął się ustawiać do strzału.
Mierzył w głowę, bo w tej przeklętej mgle nie potrafił dobrze wypatrzeć serca zwierzyny. Pewny chwyt i cały zamarł w bezruchu niczym świeżo odlany posąg, który dopiero zastygł z płynnego dotychczas metalu. Palec powoli zaczął zsuwać się coraz głębiej z korpusu sztucera, aż opadł na spust i o milimetr go wcisnął. Był gotowy do strzału. Sekunda, dwie, BUM!. Pocisk Winchester Magnum kalibru 7.8 milimetra popędził w stronę zwierzęcia, by nanosekundy później zatopić się w jego czaszce.
Ewidentnie z tak małej odległości musiał wyrwać sporą ranę wylotową z drugiej strony czaszki. "To przez tą pieprzoną mgłę" - Rzucił w myślach. Był przyzwyczajony do strzelania z dwu, a nawet trzykrotnie większej odległości. Zawsze tak strzelał, chociażby ze względu na odłamek w nodze. Nie chciał pozostawać w zasięgu ataku. - Taaak! - Krzyknął podekscytowany Tim. - Za pierwszym strzałem. I to we mgle. Chodźmy go zobaczyć! - Się wie, to te lata w wojsku. - Uśmiechnął się patrząc na swój sztucer. - Chodźmy.
Kiedy podeszli bliżej coś było nie tak. Metr po metrze zbliżali się i z lekko nadal przyćmionego mgłą miejsca zaczęło się wyłaniać coś, co zmroziło im krew w żyłach.
Trup!
Zaraz obok zastrzelonego zwierzęcia leżał ludzki trup, a kilka metrów dalej myśliwska kusza. "Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy wybierają się na zwierza bez porządnej pukawki" - Pomyślał staruszek, kiedy zeszło już z niego pierwsze piorunujące wrażenie. Podszedł do broni i obejrzał ją dokładnie. Sześć bełtów przymocowane nadal było do korpusu, więc nawet nie zdążył jej biedak załadować. Musiał ją zgubić, albo rzucić na ziemię dla szybszej ucieczki, kiedy zwierz go zaskoczył.
Tim w tym czasie stał jak wryty jeszcze dobre dwie minuty, nim znów odzyskał równowagę. On dla odmiany szybko zajął się ciałem. Nie miał tej wojskowej maniery i naiwnie wierzył, że wszystkim zawsze da się pomóc, a trupy są trupami dopiero po odpowiednim orzeczeniu lekarza, lub patologa. Tym razem nie okazał się aż tak naiwny. - On jeszcze żyje! - Wrzasnął.
W głowie Clinta na dźwięk tego okrzyku zapanował kompletny chaos i zamieszanie. "To niemożliwe. Nie mógłby. Przecież ...". Zarzucił trzymaną w rękach kuszę na ramię i podbiegł szybko na miejsce.
Chłopak miał rację! Najwyraźniej niedźwiedź był jeszcze młody i tylko ogłuszył swoją ofiarę, albo zafundował jej wstrząs mózgu, ale nie zabił. Głowę człowieka zdobiła plama krwi świadcząca o uderzeniu potężną łapą, a prawe udo nosiło ślad ugryzienia.
Kiedy Clint zdał sobie sprawę, że dźwięki, które słyszeli mogły być trwającym właśnie atakiem znów zalał się zimnym potem. Kusza tłumaczyła też, czemu nie było słychać niczego więcej, niż ryk zwierzęcia. - Ma więcej szczęścia, że nas spotkał, niż rozumu. - Rzucił staruszek. - Nie zdążył jeszcze stracić za dużo krwi, a zwierzak ledwo go nadgryzł. - Podobno niedźwiedzie nie jadają ludzi. - Odpowiedział zmieszany Tim zaciskając akurat prowizoryczny zacisk na nodze. - Po tym nie powinien się wykrwawić. - Rzucił jeszcze kończąc opatrunek. - Za dużo polowań w okolicy, za mało jedzenia. - Niedźwiedzie szaleją z głodu. - Wszystko od kiedy podnieśli limity. Jestem chyba ostatnim który trzyma się starych. - Ględził Clint opatrując pokiereszowaną głowę głowę nieznajomej ofiary.
Po chwili skończyli z pierwszą pomocą i zostawiając martwego niedźwiedzia w lesie zanieśli nieszczęśnika do samochodu.
Clint prowadził. Na początku nie mógł się spieszyć ze względu na dwie osoby na pace. Tim uparł się, że będzie cały czas czuwać nad rannym. W sumie cieszył się, że z dzieciaka wyrósł prawdziwy mężczyzna w tak młodym wieku. Kiedy wyjechali na lepsze drogi włączył znów CB. Przypomniał mu się przekaz sprzed góra dwóch godzin. Złapał szybko słuchawkę i rzucił w eter. - Panowie, jak tam trzynastka? Nadal można przejechać bez blokad?
Mijały sekundy, aż wreszcie usłyszał bardzo niewyraźną odpowiedź. - Już jest blo... *szzzszz* ... le korek jeszcze ni... *szszzzz* ...uży.
Odetchnął z ulgą. Była jeszcze nadzieja dla tego biedaka. Może dostaną się do szpitala w mieście na czas. |