Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2009, 19:51   #9
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Tamir kroczył korytarzami Świątyni będąc zamyślonym. Każda chwila tej wojna przyspażała młodemu Jedi więcej pytań niż odpowiedzi. Ciekaw był pierwszego zadania powierzonego mu przez Radę podczas wojny, ciekaw był jakie zadanie otrzymała jego dawna mentorka, czy w ogóle już jakieś otrzymała. Pogrążony w myślach, młody Jedi nie zauważył, kiedy znalazł się przed drzwiami do sali Rady. Wtedy też uświadomił sobie, że nie jest sam. Przez chwilę, zdziwienie odmalowało się na twarzy Torna, jednak szybko zniknęło. Jedi ukłonił się pozostałym oczekującym, z szacunku zaczynając od Mistrzyni T'ra Syy. Wyruszamy wszyscy? Tylu Jedi? Jeżeli tak, wyjaśnienie takiej decyzji Rady mogło być tylko jedno. Mam wraz z resztą zgromadzonych członków Zakonu, ruszyć na front.
Młody Jedi nie czuł się najlepiej z tą myślą. Pierwsze zadanie i już miał brać udział w walce. Przynajmniej takie były jego pierwsze przypuszczenia. Z pewnością nie wysyłaliby tylu Jedi z misją dyplomatyczną, to by było nierozsądne, nie kiedy ich umiejętności będą potrzebne na polu walki. Widząc jednak kilka doświadczonych osób w tym gronie, Tamir poczuł się pewniej. Wiedział, że jakiekolwiek zadanie, jakie postawi przed nimi Rada, zostanie przez niego przyjęte bez mruknięcia i wykonane. Zależało od tego wiele. Zależał od tego pokój w Galaktyce, a na tym, Zabrakowi zależało najbardziej.
Stojąc przed nową Radą, czuł się przez chwilę nieswojo. Całej zebranie prowadził Yoda, jego słowa odbijały się echem w sali, podczas gdy reszta Rady i Mistrz Windu, milczeli. Tamir musiał przyzwyczaić się do wielu nowych rzeczy, a Mistrz Yoda, jako głowa Zakonu, była jedną z tych nowości, tak obcych i dziwnych dla młodego Jedi. Słowa Yody nie napawały optymizmem, ale było w nich tyle prawdy... Na wojnę nikt nie mógł przygotować Jedi, niezależnie do wieku, to co podczas niej zobaczą, wprowadzi ich w zwątpienie. Torn zdawał sobie z tego sprawę, mimo wszystko wiedział, że jego własna wiara może zostać zachwiana, tak samo jak wiara w siłę Zakonu, podczas ceremonii, kiedy to odczytywano imiona tylu poległych Obrońców Pokoju. O samym zadaniu nie dowiedzieli się wiele, Mistrzyni Saa, która teraz była generałem, miała im wszystko przybliżyć podczas odprawy. Kolejna z nowości.

***

Tamir stał w wejściu jednej z sal treningowych. Jego wzrok spoczywał na dwójce młodych adeptów Mocy, rezolutnej i energicznej Rodiance, a także spokojnym i opanowanym Ho'Dinie. Ta dwójka przystępowała właśnie do sparingu na miecze świetlne, skupiając się tylko na sobie, nie zwracając uwagi na otoczeniu. To był w pewnym stopniu błąd. Przeciwnik był ważny, ale otaczająca walczących przestrzeń także. W przyszłości tak duże skupienie mogą wysoko przypłacić, jednak teraz, podczas sparingu, mogli skupiać się tylko na przeciwniku, w końcu chodziło tylko o sprawdzenie swoich umiejętności i dobrą zabawę. Rodianka, może o rok starsza od swojego sparing partnera, ruszyła pierwsza do ataku. Wyskoczyła w górę, wykonała obrót w powietrzu, a gdy przelatywała nad Ho'Dinem zadała cięcie. Było to jednak do przewidzenia, chłopak więc bez większego problemu sparował atak, a gdy jego przeciwniczka znalazła się na macie, zaatakował sekwencją ciosów.
- Tamirze twoje ruchy nie mogą być tak agresywne i szarpane. Wszystko wygląda jakby było wymuszone, a istotą tej techniki, jak i każdej innej, jest by cięcia i bloki wychodziły naturalnie, bez myślenia o tym -
- Ale nie łatwo jest wyjść z pół aeriala od razu do pchnięcia i ataku sekwencją cięć. - powiedział upierając się przy swoim Zabrak.
- W życu wiele rzeczy nie przychodzi łatwo. Dlatego potrzebny jest trening i skupienie. Uwierz w siebie, tak samo jak ja wierzę w ciebie, a na pewno dasz radę - jak zwykle łagodny i ciepły głos Yalare, w połączeniu z jej uśmiechem, pozwolił uspokoić lekko już poirytowanego Zabraka i zmotywować go do działania.
Ze wspomnień, wyrwał Tamir dźwięk zderzających się ze sobą mieczy świetlnych. Ho'Din ciągle miał przewagę w tym pojedynku, jego skupienie i rozsądek z pewnością mu ją zapewniały, z drugiej jednak strony energiczność Rodianki mogły zapewnić jej zwycięstwo przez nieoczekiwany atak.
- Przypominasz sobie stare czasy? - Zabrak niemal podskoczył, kiedy usłyszał za sobą głos, którego nie słyszał od tak dawna, uśmiechnął się jednak i odwrócił głowę
- Witaj Mistrzu. Można tak powiedzieć. - odparł spoglądając na Whipida.
K'Kruhk nie zmienił się wiele od ostatniego razu, kiedy się z nim widział. Właściwie to jemu zawdzięczał to, że teraz jest Jedi. To właśnie Whipid zabrał go ze sobą na Coruscant, do Świątyni Jedi, gdzie rozpoczął trening.
- Zapewne dostałeś już misję - powiedział rosły Jedi spoglądając na Zabraka
- Tak, wraz z grupą Jedi, udaję się na Elom. A ty Mistrzu? - zapytał z zaciekawieniem Tamir
- Właśnie zmierzam do sal Rady, by otrzymać przydział. - odpowiedział i ukłonił się - Niech Moc będzie z Tobą, Tamirze Torn -
- Niech Moc będzie z Tobą - odpowiedział Zabrak kłaniając się Whipidowi.
Odprowadził K'Kruhka do momentu, aż ten nie zniknął za zakrętem, po czym z uśmiechem na twarzy odwrócił się w kierunku walczących. Dwójka młodych adeptów schodziła już jednak z maty. Nie dane mu było zobaczyć tego pojedynku w całości, a nie wiedział, kiedy znów będzie miał okazję na chwilę relaksu i obserwację dzieci, które miały stanowić o przyszłości Zakonu.

***

- Pozostała ci godzina? - zapytała Yalare stojąc obok swojego byłego ucznia.
Oboje stali i rozmawiali już jakiś czas na jednym z balkonów. Ich wzrok śledził sunące po niebie statki. Obserwowali jak cywilne śmigacze, komponują się z wzbijającymi się w górę i sunącymi ku orbicie okrętami wojskowymi. Ogromne niszczyciele klasy Venator i Acclamatory, opuszczały port kosmiczny, a na ich pokładach oddziały klonów, tysiące maszyn i dowodzący nimi Jedi.
- Nie martw się, poradzisz sobie - Yalare położyła dłoń na ramieniu Zabraka
- Tym będę martwił się, jak poznam szczegóły tej misji. Na razie myślę o czymś innym - powiedział z zastanowieniem Tamir
- Czy jeszcze się zobaczymy? - zapytała kobieta wypowiadając słowa, które chciał powiedzieć Torn.
Jedi mógłby zapytać swoją byłą mentorkę skąd wiedziała, ale przecież znali się tyle lat, wytworzyła się między nimi ta specjalna więź, która tworzy się pomiędzy uczniem i nauczycielem. Znała go doskonale, a on ją. Jej pytanie nie wywołało w nim nawet zdziwienia, czy zaskoczenia. Tamir uśmiechnął się słysząc je.
- Mamy na to niewielki wpływ. Na razie możemy... -
- Płynąć z biegiem wydarzeń - dokończył powiedzenie swojej mentorki, przywołując szczery i szeroki uśmiech na twarzy dwójki Jedi
- Niemal czytamy sobie w myślach - powiedziała kobieta
- Nie musimy - odpowiedział Tamir.

***

W hangarze dało się słyszeć szybkie, energiczne kroki Zabraka. Młody Jedi zręcznie mijał kolejne osoby, które zachodziły mu drogę. Ostateczne dotarcie do celu i nie zostanie potrąconym przez nikogo, udało mu się dosyć szybko. Ponownie nieznacznie się ukłonił wszystkim zgromadzonym na powitanie i zerknął na ich środek transportu. Już teraz wsiadali do maszyny, której przeznaczenie było ewidentnie militarne. A liczył jeszcze chociaż na chwilę spokoju od wojska i wojny. Niestety, nie było mu to dane.
Na pokładzie statku, w towarzystwie reszty Jedi i Mistrzyni T'ra Syy, ruszył w kierunku mostka. Po drodze bacznie przyglądał się żołnierzom, z którymi miał wypełniać misję. Klony. Wojsko stworzone z próbówek, sztucznie wyprodukowane, chociaż z żywej tkanki. Był ciekaw ich umiejętności bojowych, interesowało go, co pokażą na polu bitwy, w starciu z droidami. Oczywiście zarówno oni, jak i Jedi, nie byli jedynym personelem statku. Astrodroidy kręciły się tu i tam, a także ci żołnierze, którzy do klonów się nie zaliczali. Republika w końcu dysponowała własnymi oficerami i wojskiem, a klony stały się teraz po prostu jego znaczną częścią, żeby nie powiedzieć, główną siłą Republiki.
Tamir snuł się po korytarzach zaraz po odprawie. Miał dowodzić całym oddziałem klonów, w dodatku otrzymał tytuł komandora. To wszystko wydawało mu się snem, on, który nigdy nikim nie dowodził, nie brał udziału w bitwie na taką skalę, miał teraz do swojej dyspozycji cały regiment, za który był odpowiedzialny. Cóż, niezbadane są wyroki Mocy, jak zwykła mawiać jego Mistrzyni. Młody Zabrak uśmiechnął się do samego siebie, przypominając sobie jej słowa.
Młody Jedi, świerzo upieczony komandor, znalazł się w mesie, by zaspokoić swój głód. Nie przywykł do widoku takiej ilości żołnierzy, którzy byli identyczni. Klony... dla oka identyczne, w Mocy zupełnie inni. Jego przyszli towarzysze broni. Jak wielu żołnierzy będzie musiał pożegnać? Z iloma stoczy więcej walk niż jedną? Tego nie wiedział, tego nikt nie był w stanie przewidzieć. Ani Mistrzyni Yalare, ani Mistrz Windu, ani Mistrz Yoda. Wojna rządziła się własnymi prawami, a on miał nadzieję, że nie będzie musiał żyć w czasach, kiedy o pokoju w Galaktyce będą decydować klingi mieczy świetlnych całego Zakonu.
Sylwetka Zabraka, wyróżniała się pomiędzy tłumem klonów zasiadających w mesie. Jego strój, tradycyjne szaty Jedi, jasnobrązowa toga i długi płaszcz, który niemal całkowicie zasłaniał jego dłonie, różnił się znacząco od lasu białych zbrój klonów. Poły płaszcza zasłaniały kołyszącą się w rytm jego powolnych, spokojnych, lecz pewnych kroków, rękojeść miecza świetlnego, dłuższą niż rękojeści większości Jedi. Z powagą wymalowaną na twarzy przeszedł przez salę, zabrał porcję jedzenia i ruszył w kierunku wolnego, pustego stolika.
Pogrążony w rozmyślaniach, niemal nie ruszył swojego posiłku. Nie do końca wierzył w swoje umiejętności przywódcze, martwił się, czy nie zawiedzie. Jego zadanie, a właściwie jego cel, był ważny z punktu widzenia strategicznego, a on bardzo chciał się wykazać i wypełnić misję. Przyczyniłoby się to do wzrostu jego pewności siebie.
Era przekroczyła próg mesy zamaszystym krokiem, z nosem utkwionym w datapadzie zdawała się nie widzieć zupełnie w którym kierunku zmierza, mimo to zawsze udawało się jej instynktownie zejść z drogi kotłującemu się tłumowi. Wyróżniała się na tle niezliczonych klonów snujących się w tą i z powrotem z tackami pełnymi kolorowych, bezsmakowych jednak zupełnie pożywnych syntetycznych odżywek. W swojej skórzanej kurtce i wysokich do połowy uda butach przypominała bardziej pilota przemytnika niż rycerza Jedi, jedynie kołyszący się energicznie przy pasku miecz świetlny zdawał się świadczyć o jej przynależności do zakonu.
Porcje odebrała również nie zwracając większej uwagi na zawartość talerzy. Wzrok podniosła dopiero gdy przyszło szukać miejsca. W końcu jej wzrok padł na Zabraka, który an tle morza białych pancerzy zdawał się nieprzyjemnie osamotniony przy swoim stoliku. Zdaje się, że nie tylko ona zgłodniała podczas narady.
- Można się przysiąść… – spytała stanąwszy nad głową rycerza. – …komandorze. – ostatnie słowo wypowiedziała z szelmowskim uśmiechem w sposób który mógł być jednocześnie żartobliwym przytykiem jak i czymś na kształt gratulacji.

Spojrzał na kobietę, Jedi, z którą miał wyruszyć na powierzchnię, chociaż ich zadania były zupełnie inne.
- Wystarczy Tamir - powiedział wskazując ręką na wolne miejsce na przeciwko niego - Tytuły wojskowe jakoś do mnie nie pasują - odpowiedział z uśmiechem swojej towarzyszce.

- Era. Do nikogo z nas nie pasują, ale chyba będzie się trzeba do nich przyzwyczaić – usiadła na krześle odkładając na bok datapad, przez chwilę Zabrakowi mignęły przed oczami cząsteczkowe wzory i kilka zdjęć wyglądających na komórki w znacznym powiększeniu. – Słyszałam teorię, ze im gorzej karmiona ramia tym bardziej waleczna… – wyciągnęła łyżeczkę z bezkształtnej breji zalęgającej na tacce, bezsmakowe i bezzapachowe świństwo które aż za dobrze znała. – …ta będzie niezwyciężona.

Na twarzy Zabraka pojawił się uśmiech na uwagę o jedzeniu. Jego towarzyszka miała rację, posiłki jakie tu otrzymywali dalekie były od tych, które jadali w Świątyni.
- Mam taką nadzieję, w końcu naszymi przeciwnikami nie mają być myślące istoty potrzebujące odpoczynku, czy pożywienia, a droidy. Ciekaw jestem jak ta teoria ma się do nich - stwierdził Tamir zerkając kątem oka na swój posiłek. Jakoś nie miał wielkiej ochoty by się za to zabierać, może za chwilę... - Jak ci się podoba twoje zadanie? Skrajnie odbiegają od misji zlecanych kiedyś przez Radę, co? -

Skrzywiła się nieznacznie.
- Wszystko wydaje się inne, tak jakbym zasnęła i obudziła się pod drugiej stronie lustra w jakiejś pokracznej parodii rzeczywistości. – wzruszyła ramionami. – No a zadanie… cóż to jest przynajmniej coś na czym się znam… chociaż lista zaopatrzenia nie wygląda zbyt zachęcająco. Rozumiem że kanonierki mają ograniczona pojemność ale ja sama za zbiornik z bactą nie dam rady robić.

- Uroki wojny - powiedział wzruszając ramionami Tamir - Rozumiem, że to tobie przypadło w udziale utworzenie obozu medycznego? - Słowa wypowiedziane przez Zabraka były bardziej stwierdzeniem niż pytaniem, pomimo pytającego tonu jego głosu.
- Ja muszę zdobyć ważne strategicznie wzgórzę. Liczę, że nie natkniemy się na większy opór, albo chociaż na to, że moja pomysłowość mnie nie zawiedzie - przyznał nie do końca pewnym tonem Jedi.

- Też mam nadzieję, że pójdzie ci gładko. Bo jeśli napotkamy opór w miasteczku pierwsi ranni mogą nadejść zanim zdążę się porządnie rozłożyć ze szpitalem… – uśmiechnęła się krzywo. – …no ale szyłam już w polowych warunkach. W czasie wykonywania misji moja mistrzyni zwykła potrzebować chirurga średnio ran na dwie doby. – Stare dobre czasy. – Masz jakieś doświadczenie w kwestii wojskowych operacji?

- Miałaś interesującą Mistrzynię - stwierdził z uśmiechem, nim przeszedł do odpowiedzi na zadane mu pytanie. Za dużo właściwie nie trzeba było mówić, w końcu jaki Jedi mógł mieć doświadczenie w wojskowych operacjach? W końcu do niedawna w Galaktyce panował spokój.
- Nie będę ukrywał, że moje doświadczenie jest zerowe. Oczywiście brałem udział w walkach, ale nigdy na taką skalę i nigdy nie dowodziłem. Ta wojna to będzie test dla wielu Jedi. Wszyscy będziemy musieli odnaleźć się w nowych sytuacjach i nowych rolach, a także szybko nauczyć się nowych rzeczy, nie zapominając o starych. -

- Ciekawa to ona się wydaje kiedy nit akurat do ciebie przez nią nie strzela. Ale nie chciałabym żadnej innej – Uśmiech na twarzy dziewczyny przeszedł w lekki grymas niepokoju, jednak zaraz wyparł go zdecydowany wyraz. Przytaknęła.
- Nie zapomnieć o starym… to chyba będzie kluczowe. Nie zapomnieć kim się jest. – na chwilę znów uśmiechnęła się kpiąco. – Strażnicy pokoju… – obejrzała się na pogrążonych w jedzeniu żołnierzy, jedną z najwyraźniejszych manifestacji wojennego porządku rzeczy. – …spisaliśmy się nie ma co – zakończyła sucho.

Zabrak podążył wzrokiem, za spojrzeniem swojej rozmówczyni. Tłumy żołnierzy w białych, błyszczących zbrojach, spożywających powoli i w milczeniu posiłek. Zdawało się, że byli pogodzeni z losem, jaki ich czekał. Zostali w końcu do tego stworzeni. By walczyć. To był, jakby na to nie patrzeć, smutny cel ich egzystencji. Młodemu Jedi zrobiło się ich żal, postanowił, że nie pozwoli by wielu jego towarzyszy zginęło. Obiecał sobie, że będzie walczył o każdego, jak o samego siebie.
- Niestety, nie mieliśmy na to wielkiego wpływu - powiedziałem odwracając głowę znów w kierunku Ery - Nawet Jedi nie są wszechwiedzący i nie mogą wszystkiego powstrzymać. Stało się, wybuchła wojna i teraz musimy zrobić wszystko, by zakończyć ją jak najszybciej. Nie mieliśmy wpływu na początek tego konfliktu, ale za to mamy wpływ na jego koniec. To zawsze jakiś plus - zakończył uśmiechając się do swojej towarzyszki, próbując podnieść ją na duchu swoimi słowami.

Po ostatnich dyskusjach z Caprice dobrze było usłyszeć kogoś kto jeszcze ma choć trochę zdrowsze poglądy. Uśmiechnęła się do Tamira.
- Czy ja wiem czy mamy na to jakiś wpływ… może Rada ma. Jakby to powiedziała moja mistrzyni, my tu dalej robimy za cieci tylko miotłę zmieniliśmy na karabin – Srebrne oko dziewczyny błyskało chłodno gdy wypowiadało te słowa, drugie wydawało się być niepokojąco ciemne, niemal jak kosmos. – Na szczęście Rada zdaje się wiedzieć co robi. Przynajmniej ja wole w to wierzyć.

- Miotłę na karabin... - powtórzył z uśmiechem na twarzy Tamir. - Ciekawie powiedziane - wyglądało na to, że stwierdzenie Mistrzyni Ery przypadło młodemu Jedi do gustu, chociaż sam nie do końca wiedział czemu. Może przez jego prawdziwość?
- Każdy ma jakiś pogląd na tą wojnę. Ja uważam, że wszyscy mamy wpływ na jej losy, w końcu jesteśmy jej nieodłączną częścią. Bierzemy udział w misjach związanych z nią, poza tytułami Zakonnymi, otrzymaliśmy tytuły wojskowe. Niestety będziemy też niejednokrotnie świadkami okropieństw, jakie niesie ze sobą wojna. A już ty najbardziej - Tamir znowu spoważniał. Zapomniał przecież, że w skutek wojny nie cierpią tylko żołnierze walczący po obu stronach konfliktu, ale także niewinne istoty, cywile, które miały to nieszczęście żyć w czasach chaosu i strachu.
- Rada wie co robi. Także w to wierzę, wszyscy powinniśmy -

- Chyba gorzej bym się czuła na twoim miejscu. Rany to coś co znam… może nie do końca na tą skalę ale wiem co z nimi robić. – jej wzrok stwardniał na chwilę. – Jestem uzdrowicielem nie żołnierzem i nie mam zamiaru żołnierzem zostać. – Jedno proste zdanie w którym kryło się większość obiekcji jakie miała wobec całej wojennej awantury. – Co więcej nie sadze by to było zdrowe dla któregokolwiek Jedi. Nie nawykliśmy do bycia częścią problemy ale rozwiązaniem. Z drugiej strony Dooku to nasza odpowiedzialność. Nie można pozwolić żeby się rozbijał po galaktyce i robił co mu się rzewnie podoba tylko dlatego, że wojna wykracza poza funkcję Zakonu. – westchnęła wspierając podbródek na złożonych dłoniach. – Wygląda to jak wybór między jaskinią rancora i leżem smoka krayt i tu i tu jak nie umrzesz od smrodu to cie przeżują… trzeba zatkać nos, zacisnąć żeby i szybko stać się niestrawnym..

- Zawsze to lepiej niż znaleźć się w żołądku sarlacca - stwierdził z uśmiechem Tamir - Ale masz rację, ta wojna to nie jest miejsce dla Jedi. Ani doświadczonych mistrzów, ani młodych rycerzy jak my, czy padawanów. Dla tych ostatnich zwłaszcza. Oni powinni poznawać świat, istotę Mocy i czerpać z nauk swych mentorów, a nie testować swoje nierzadko, zbyt małe, umiejętności i oglądać bezlitosne hordy droidów, których celem jest tylko niszczenie - Westchnął. On także wyraził swoje zdanie na temat udziału Jedi w tej wojne, a zwłaszcza tych najmłodszych i najmniej doświadczonych, których zapewne najwięcej zginie. Droidy nie zwracały uwagi na wiek, stopień czy doświadczenie. Każdy na ich drodze, był ich celem.
- Swoją drogą... - zaczął z zastanowieniem - Co zmusiło Dooku do zmiany stron i z Jedi, Strażnika Pokoju, stać się przywódcą Konfederacji niszczącej ten pokój -

Uśmiechnęła się słysząc, że Tamir podchwycił na chwile trochę lżejszy ton rozmowy, jednak na wspomnienie o Dooku spojrzenie Ery stwardniało.
- Cokolwiek by to nie było na pewno nie jest usprawiedliwieniem dla tego co zrobił – stwierdziła twardo. – Nie wiem co lepsze, czy to, ze nagle ideały wywróciły się mu do góry nogami na tyle, ze uznał cel za wart wszystkich środków czy… po prostu zachłysnął się władzą. Tak czy inaczej niech mu teraz ta jego wojenka w gardle stanie. – suchy ton maskował wściekłość jaka nachodziła ją na myśl o Dooku. – Wszystko zniszczył… nawet jak wygramy… powrotu już nie będzie.

- I to jest kolejna rzecz, na którą niestety nie mamy wpływu - odpowiedział Zabrak na słowa swojej koleżanki. Rozumiał jej złość, mógł wyczuć jej śladową ilość w polu Mocy. Dooku potrafił wzbudzać skrajne emocje samym swoim imieniem, nie wspominając już o czynach. Jego obecne czyny zupełnie nie pasowały do przeszłości, był w końcu Jedi, a teraz... stał się czarną owcą w Zakonie.

- Nie wiem czemu zrobił to co zrobił i nie wiem czy chce go zrozumieć... czy można go zrozumieć nie stając się tym czym on się stał - stwierdziła już łagodniej. - W zakonie wielu jest takich którzy nie zgadzają się z postanowieniami Rady, ich prawo szkolenie w końcu nie odbiera nam własnego rozumu możliwości podejmowania własnych decyzji ale… wątpliwości to nic złego, świadczą o tym, że ma się zdrowe podejście do życia, ale nie wolno zapominać kim się jest i co się sobą reprezentuje. Dooku zapomniał.

- Masz rację.- przytaknął - Możemy mieć własne zdanie, możemy nie zgadzać się z Radą i mieć wątpliwości, tak jak ma je teraz każdy Jedi odnośnie wojny i naszego w niej udziału. - Zabrak westchnął i wbił na moment spojrzenie w blacie stołu - Być może Dooku nie zapomniał, nie można tak od razu stać się złym, przekreślić przeszłość i udawać, że nie było się częścią Zakonu. Ciągle twierdzę, że Dooku musiał mieć ważny powód. Ale... - podniósł wzrok spoglądając na Erę - musielibyśmy go sami o niego zapytać.

- Może się uda kiedy już wyląduje w celi. Bo nie umniejszając twoich zdolności wiem czy któreś z nas byłoby gotowe na spotkanie z nim twarzą w twarz. Ale cokolwiek by nie powiedział to nie zmieni tego, że jest mordercą. Ci wszyscy Jedi którzy zginęli nie wstaną z martwych tylko dlatego, ze miał ważny powód – stwierdziła mieszając smętnie łyżką w misce z szarą papką. – Inna sprawa, że gdyby istniał taki powód dobrze by było o nim wiedzieć nim napyta jeszcze większych problemów. Te obecne chyba już nam w zupełności wystarczą.

Tamir uśmiechnął się nieznacznie
- Najgorszym szermierzem nie jestem, ale sam wątpię w to, bym mógł się z nim równać. No i, trzeba mieć ku temu okazję. Na razie jednak najlepiej skupić się na nadchodzącej misji - Zabrak zdecydował się w końcu na spróbowanie tych wojskowych specjałów, które miały stać się jego pożywieniem w nadchodzącym czasie. Papka, która właściwie była bez smaku, została przerzuta i połknięta, a Jedi westchnął - Ostatecznie, nie jest takie złe... -

Era skrzywiła się.
- Przynajmniej odpadnie problem za ciasnych pancerzy. Na tym nawet Hutt by nie przytył. Mniej problemów z zaopatrzeniem, więcej miejsca na bactę i skanery – stwierdziła wciąć uparcie bawić się swoja łyżeczką. Az za dobrze znała skład tego typu pożywek, uczono ja jak dobierać go odpowiednio dla rożnych chorych. Widok nieodmienne kojarzył się jej z chorobą. - Aminokwasów egzogenne – westchnęła po czym przełknęła z wyrazem twarzy równie wyblakłym co jedzenie. - Cóż pozostaje liczyć, że szybko zajmiemy jakąś kantynę z pełną spiżarnią.

- Ty masz na to znacznie większe szanse ode mnie - powiedział uśmiechając się szerzej Tamir. - Kiedy będziesz zajadać się pysznym posiłkiem z odbitej kantyny, pamiętaj o swoim towarzyszu, który będzie zdobywał wzgórze, zmuszony do pożywiania się tym - tu Zabrak spojrzał na bladą papkę - Albo, jeżeli los pozwoli, znajdzie jakieś zdatne do spożycia owoce

- To czy w ogóle będę miała czas jeść zależy od tego ilu dadzą mi chirurgów. Może się okazać, że będę zagrzebana po łokcie w jakimś klonie kiedy ty rozłożysz sobie piknik na zdobytym wzgórzu. – stwierdziła nabierając kolejną porcję na łyżkę, jednak nie śmieszyła się z pakowaniem jej do ust. - Jeśli T'ra Saa rzeczywiście nie spodziewa się większych problemów to trochę za dużo Jedi jak do jednej operacji, nie sądzisz. Chociaż może mistrzowie z Rady chcą tylko żebyśmy się otrzaskali z tym całym szaleństwem we w miarę bezpiecznych warunkach.

- No ja szczerze wątpię, że będę miał czas i okazję by rozkładać piknik. - stwierdził Zabrak z szerokim uśmiechem - Nie wiem nawet, czy z tego wzgórza coś zostanie, jeżeli natrafimy na opór. Taktykiem za dobrym nie jestem, oczywiście lubię grywać w dejarika, czy przeprowadzałem ryzykowne akcje, ale sam. Teraz będę dowodził całkiem sporą liczbą klonów... - w głosie Jedi znów dało się słyszeć delikatną nutkę niepewności - Muszę przyznać, że także się zastanawiam dlaczego aż tylu Jedi zostało wysłanych na tą misję. Może Rada chce byśmy zapoznali się z terenem, kiedy miałoby dojść do obrony planety. Jeżeli jest taka ważna Konfederacja może spróbować ją odbić

- No proszę następny amator rozbijania głową murów – uśmiechnięta się szelmowsko. - Pociesz się, że jak ją sobie rozbijesz będziesz miał szanse na wypad do szpitalnej, zdobycznej kantyny. – zażartowała po czym obróciła się na chwilę zerkając na klony. - Martwisz się o nich... cóż chwilami mam wrażenie że są bardziej gotowi na to co nadejdzie niż my. Z drugiej strony przypominają mi trochę dzieci... – zamilkła na chwilę. - ... nie znalazłam jeszcze artykułu o tym jaką biochemie mają ich mózgi, a przydałoby się nie chce niespodzianek podczas narkozy a jednak jest w nich coś świeżego, czystego, może to dziwnie brzmi ale w ich posłuszeństwie widzę raczej ufnego małolata a nie sprawny mechanizm. - Drgnęła nagle po czym powróciła do spokojnego półuśmiechu spoglądając znów na Tamira. - Chociaż może po prostu za mało o nich jeszcze wiem

- Z pewnością są bardziej przeszkoleni, w końcu to żołnierze. Wystarczy tylko na nich spojrzeć. - Tamir powiódł wzrokiem po twarzach kilku najbliższych klonów - Spokój, pewność, opanowanie. Nawet w Mocy nie można od nich wyczuć strachu, czy zwątpienia. - Zabrak spojrzał na Erę - Ufnego małolata mówisz? Hmm przekonamy się z czasem. Z pewnością są świetnie wyszkolonymi żołnierzami gotowymi pójść w bój przeciwko każdej jednostce droidów, jaką wystawią przeciwko nam Separatyści. Dodaje otuchy myśl, że masz przy sobie, jak w moim wypadku, cały regiment takich twardzieli - Jedi uśmiechnął się - W połączeniu z naszymi mieczami i umiejętnościami, nie powinno być problemów ze zwyciężaniem w bitwach.

- Nie twierdze, że są słabi, ale w jakiś trudny do wyrażenia sposób zarazem dorośli jak i niedojrzali. Ale masz racje wole ich mieć przy sobie niż przeciwko, z drugiej strony to, że lepiej się znają na tym co przyjdzie nam robić nie dodaje pewności siebie. Dosłownie mamy ich życie w naszych rękach, zdają się przyjmować to tak naturalnie. – stwierdziła po czym przełknęła kolejną łyżkę bezsmakowej odżywki.

Tamir milczał przez chwilę przeżuwając kolejną łyżkę papki. Era miała rację. Dla klonów oddawanie swojego życia w ręce Jedi, niedoświadczonych dowódców, było czymś naturalnym, a przynajmniej takim się wydawało.
- Może się wydawać naturalne, ale z pewnością takim nie jest. To musi być część ich szkolenia. Tak mi się przynajmniej wydaje

- Pytanie w takim razie do czego jeszcze ich wyszkolono. I czy wszystko co jest rozkazem przyjmują tak jak kolejne prawo natury. Zapewne się przekonamy. Pytanie czy się nam to spodoba. – oznajmiła po czym połknęła następna łyżkę, już ze znacznie mniejszym obrzydzeniem po czym pokręciła smętnie głowa patrząc na talerz. - Jeśli kiedykolwiek dnia się do tego przyzwyczaję przyjdzie czas umierać.

- Nie, ona była szkolona w sztuce przyciągania kłopotów ze specjalizacją w ranch ciętych. Czasami miałam wrażenie, że zamiast padawana potrzebowała samobieżnej apteczki. Poza tym większość pasji wkładała w rozwój umiejętności szermierza, eksperymentuje z egzotycznymi stylami. – odparła uśmiechając się z pewna dozą ironii.

- Szermierka, egzotyczne style... - zaczął z rozmarzeniem Tamir. - Kiedy tylko będzie okazja, czyli prawdopodobnie po zakończeniu wojny, chętnie stanąłbym do walki sparingowej z twoją Mistrzynią. - powiedział z uśmiechem Zabrak. Już widział oczami wyobraźni to starcie. Był ciekaw jakimi to egzotycznymi stylami była zainteresowana jej Mistrzyni. On sam od dawna szkolił się w Teras Kasi i szlifował ją w każdej wolnej chwili, właściwie to równie dobrze potrafił walczyć bez miecza, co z mieczem w ręce. Rzecz jasna, strzału z blastera gołą ręką nie odbije.

- Następny. Tylko uprzedź ściągnę zaopatrzenie ze skrzydła medycznego, i w razie czego wybierzcie miejsce gdzie da się podłączyć pole antyseptyczne. – pokręciła głową z udawaną dezaprobatą. - Caprice zazwyczaj preferuje Jar'kai choć wprowadziła do niego pewne modyfikacje z innych nie zaadoptowanych na miecz świetlny styków walk. Często podróżowała po galaktyce by się uch uczyć. Można nawet powiedzieć, że sama jestem nadprogramowym nabytkiem z takiej podróży.

- Jar'kai... ja jestem jednym z użytkowników Teras Kasi. - powiedział Tamir jedząc znów kolejną łyżkę posiłku. - Sam też urozmaicam swój styl i różni się on od tego, którego uczyła mnie moja Mistrzyni. - Jedi zastanowił się chwilę spoglądając na Erę - Powiedz mi proszę. Skoro twoja mistrzyni bardziej preferowała walkę niż leczenie, to skąd ty znasz się na tym? Zazwyczaj to Mistrz przekazuje swoją wiedzę uczniowi, tak jak było w przypadku mojej Mistrzyni i mnie.

- I u nas wcale nie było inaczej. Większość tego co wiem o leczeniu nauczyłam się od Caprice, a raczej na Caprice należałoby powiedzieć.Era uśmiechnęła się szelmowsko. - Była zaangażowana w moja uzdrowicielską edukacje każdym organem, można nawet rzec się się wręcz wykrwawiała żebym mogła zdobyć doświadczenie. – Kolejna łyżka bezkształtnej brei powędrował wprost do żołądka dziewczyny. - A twoja Mistrzyni? Poza zgłębianiem siódmej formy starczało wam czasu na coś jeszcze?

- Nie miałeś za wiele do czynienia z dziećmi co? – uniosła lekko brew. Sama bardzo lubiła małolatów ale nie zawsze w bezpośrednim kontakcie. Miały w sobie pewną dwoistość z którą czuła związek. Równie łatwo jak odrywały ja od smutków mogły zamęczyć na śmierć.
- Tylko, kiedy sam byłem dzieckiem - odpowiedział uśmiechając się. Doskonale zdawał sobie sprawę, że młoda osoba, która dopiero zaczynała poznawać świat, do tego wrażliwa na Moc, mogła sprawiać wiele problemów. Ale był to jeden z powodów, dla których chciał zostać dla kogoś mentorem.

Pokręciła głową jednak uśmiech nie schodził z jej ust. Najpierw rzucał wyzwanie Caprice, potem małemu kartelowi mynocków wprost z czeluści kwater młodzików.
- I ty się obawiasz droidów – stwierdziła ze zdziwieniem widząc jak jej łyżka uderza o puste dno.

- Wiesz, czegoś obawiać się musimy - odpowiedział z szerokim, łobuzerskim wręcz, uśmiechem na twarzy. Uniósł ponownie łyżkę z papką, włożył do ust, przeżuł, przełknął i odsunął tacę z jedzeniem. Nie miał już więcej ochoty na posiłek.
- Niezwykle miło się z tobą rozmawiało, mam nadzieję, że po zakończeniu tej misji będzie jeszcze ku temu okazja. Liczę też, że nie będę musiał korzystać z twoich zdolności, a tobie życzę jak najmniej pracy i jak najwięcej pomocników. -
Zabrak podniósł się od stołu, odwrócił głowę w kierunku wyjścia, na które spojrzał ponad głowami siedzących w mesie klonów. Znów naszła go myśl, ilu z nich zobaczy, kiedy będą wracali na Coruscant. O ile nie zostaną wysłani na kolejną bezpośrednio z tej planety.
- Powodzenia podczas wykonywania swojej części zadania. Mam nadzieję do szybkiego zobaczenia. Niech Moc będzie z Tobą - skłonił się nieznacznie na pożegnanie, chwycił tacę i ruszył w kierunku wyjścia. Poły jego płaszcz zafalowały w rytmie jego kroków, odsłaniając na chwilę długą rękojeść jego miecza. Tamir musiał przygotować się do swojego zadania, a chociaż konwersacja była miła, nie pomagała mu w skupieniu się i obmyśleniu planu. Po odłożeniu tacy, ruszył w kierunku swojej kwatery, gdzie zamierzał pomyśleć nad odpowiednią strategią w razie spotkania z wrogiem.

***

Tamir stał przy swoim łóżku, tyłem do drzwi i wpatrywał się w smugi za iluminatorem. Ciągle jeszcze znajdowali się w nadprzestrzeni, ale to już nie miało trwać długo. Ten pozorny spokój miał się za kilka chwil skończyć, a zastąpić go miał wojenny zgiełk, odgłos wystrzałów z blasterowych karabinów, eksplozje i brzęczenie jego własnego miecza świetlnego. Młody Jedi rozkoszował się więc tymi ostatnimi chwilami spokoju, spoglądając na pościelone przed chwilą łóżko. Był gotowy, po rozmowie z Erą zdążył się wyciszyć, uspokoić i otworzyć na Moc, które obmyła jego ciało z napięcia. Jednak, Zabrak ciągle czuł pewien niepokój. Niepokój związany z nadchodzącą misją, nie był jednak pewny, czy jego osobistą częścią, czy też całym zadaniem. Sięgał właśnie po drugi ochraniacz na przedramię, część zbroi klonów, chciał go użyć podczas nadchodzącej misji, ze względu na wmontowany komunikator, kiedy otworzyły się drzwi.
- Komandorze - usłyszał za sobą głos typowy, dla każdego klona
- Tak kapitanie? - zapytał odwracając nieznacznie głowę, tak, że żołnierza widział tylko kątem oka
- Za pięć minut wszyscy mamy się znaleźć w kanonierkach. Będziemy wyskakiwać z nadprzestrzeni - zakomunikował
- Rozumiem. W takim razie do zobaczenia w hangarze. - odpowiedział Tamir
- Tak jest - żołnierz zasalutował i ruszył korytarzem.
- Zaczyna się - powiedział do siebie, kończąc zakładać ochraniacz na drugie przedramię.
Poruszał nadgarstkami, musiał mieć pewność, że będzie miał swobodę ruchu. Była ona niezbędna w użyciu jego techniki. Pełna swoboda i jak najmniejsze obciążenie. Na szczęście te części zbroi to gwarantowały, więc Jedi nie miał powodów do zmartwień. Przypiął jeszcze miecz do pasa i opuścił swoją kajutę, udając się do hangaru.
Chwilę później, kiedy wchodził na pokład kanonierki, którą miał lecieć z zaledwie ułamkiem swojego regimentu, poczuł, jak niszczyciel wychodzi z nadprzestrzeni. Wiedział, że teraz zaczęło się na dobre, a to oznaczało, że większe jednostki zajmą się oczyszczaniem im drogi na powierzchnię. Tamir nie zwlekał już dłużej. Wszedł na pokład i zamknął oczy, wyrównując oddech. Na zasunięcie klap i wylot z hangaru ku powierzchni, nie musiał długo czekać. Rozpoczęła się inwazja.

***

Tamir kroczył przez łąkę, w kierunku wzgórza, a wraz z nim przeszło dwa tysiące żołnierzy. Wiedział, że będzie dowodził dużą ilością ludzi, ale to, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Nie wiedział jak da sobie radę, kiedy przyjdzie mu wydawać rozkazy. Pozostawało tylko liczyć na to, że wzgórze zdobędą bez walki. Co prawda miał wstępnie zarysowany jakiś plan działania, ale wszystko wymagało znacznie więcej danych, niż posiadał tworząc go. Po pierwsze nie wiedział, że będzie dysponował tak dużymi siłami, po drugie trzeba było wiedzieć, w którym momencie zdobywania ZX11 zostaną zaatakowani. I to chyba odnośnie tej części misji, Zabraka nękał niepokój. Zdawać by się mogło iż niepotrzebnie, gdyż wzgórze zdawało się ich wprost zapraszać do siebie. Młody Jedi poczuł wzrost pewności wśród towarzyszących mu klonów. Idąc wśród nich, chyba tylko on jeden pozostawał do końca sceptyczny. Niestety, miał ku temu powody...
- Kapitanie. - Tamir zwrócił się do stojącego obok niego żołnierza z wyższą rangą - Przekazuję pod twoje dowództwo dwa bataliony. Ruszysz wzdłuż wzgórza, zachodząc wrogów od prawej flanki - Młody Jedi nie wiedział, czy dobrze robi rozdzielając swoje oddziały, jednak miał przeczucie, że atak z kilku stron, jest lepszym pomysłem niż atak grupą frontem do przeciwnika.
- Tak jest - kapitan oddalił się od Jedi, by rozpocząć wykonywanie jego polecenia. Widząc jego bezwględne posłuszeństwo, Zabrak miał nadzieję, iż się nie mylił.
- Wasza piątka - powiedział podbiegając w kierunku snajperów - Pójdziecie na wprost. Jako mały oddział macie szanse niezauważenie znaleźć się w pobliżu wroga i zwiększać jego straty. Będziecie naszymi stróżami - Tamir przekazał strzelcom ich zadanie, Ci tylko przytaknęli i ruszyli do ataku. Teraz nadeszło najgorsze. Wydać rozkaz do ataku, dla pozostałych dwóch batalionów, którymi miał dowodzić Tamir. Szedł w pierwszej linii, z włączonym mieczem świetlnym, który jak na razie ukazał tylko jedną klingę.
- Kapitanie - powiedział przez komunikator do dowódcy pozostałych dwóch batalionów - Poza ostrzałem, obrzucać ich też granatami. Najpierw seria granatów jonowych, później detonatory termiczne - rozłączył się i podobne rozkazy wydał swoim podkomendnym. Liczył, że atak z trzech stron, dwa główne po flankach i ostrzał snajperski z czoła, pozwoli na zdobycie wystarczającej przewagi nad droidami, by zdobyć wzgórze, z jak najmniejszą liczbą ofiar.
 

Ostatnio edytowane przez Gekido : 15-09-2009 o 20:17.
Gekido jest offline