Kozak dopił spokojnie łyk z bukłaka i skrzywił się w nieładnym uśmiechu. Koń jego wyraźnie zwolnił, a jeździec wyprostował się z dumą, choć wyraźnie chwiał się w cuglach. Brudna ciecz wypluta z mokrych jeszcze od gorzały ust poleciała w pył drogi.
- Kogo nazywasz kmiotem, burak? - spiewny kislevski akcent nie pasował do poważnie i twardo brzmiącego głosu. - Wasz lud jeszcze w skórach łaził, i maczugami machał, gdy nasza kozacka starszyzna przy ogniskach siadywała. A ja starszy kozak, i będę klął kiedy chcę, kogo chcę i jak chcę, a takie sobaki jak ty mogą mi do butów narobic.
Łeb kozaka był wysoko podniesiony, spojrzenie było zaskakująco trzeźwe, jedna ręka spoczywała swobodnie na rękojeści szabli, drugiej nie było widać spod szerokich łachmanów.
__________________ MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. " |